Wiosna zaczęła się bardzo szybko i po zeszłotygodniowym śniegu nie było teraz śladu. Na balkonie, na Londyńskich przedmieściach, siedziała mała postać owinięta kocem. Z jej ust wystawał żarzący się papieros, a ona sama siłowała się z butelką.
Kurwa… - wyrwało się z jej ust tak głośno, że ptaki uleciały w górę z pobliskiego drzewa. W tym momencie butelka otworzyła się z cichym pyknięciem. Kobieta pociągnęła łyk piwa i spojrzała w niebo.
Nieboskłon zasnuwały stalowe chmury. Nienawidziła deszczu, za bardzo jej o czymś przypomniał. Skarciła się w głowie za te myśli. Postanowiła, że wypali jeszcze jednego papierosa i skończy pić piwo, na które wcale nie miała ochoty, a następnie położy się spać. Obawiała się, że następnego dnia pogoda nie będzie ich rozpieszczać, a te stalowoniebieskie chmury w końcu luną deszczem. Przez chwilę jeszcze obserwowała ptaki, a później weszła do środka.
W salonie panował porządek, wszystko było poukładane i posprzątane. Spojrzała z zadowoleniem na efekt swojej pracy i poszła do łazienki. Po krótkim prysznicu natychmiast usnęła.
Wstała wcześnie następnego dnia, ubrała się dość elegancko do pracy i już miała wychodzić, kiedy wróciła się i powiedziała:
- Żadnych słodyczy, jasne mamo?
- Wychodzisz bez śniadania! - krzyknęła jeszcze matka, ale odpowiedziały jej uniesione brwi córki, trzask drzwi, a później dobrze jej już znany dźwięk deportacji.
Kilka minut później kobieta stała w jakiejś brudnej uliczce w samym centrum Londynu i zmierzała szybkim krokiem do publicznej toalety. Kiedy tylko weszła do środka usłyszała gwar podnieconych rozmów, jednak postanowiła nie skupiać się na ich treści. Miała tylko 10 minut, żeby znaleźć się za swoim biurkiem, a naprawdę bardzo nie lubiła się spóźniać.
Weszła pewnym krokiem, a przed nią rozciągało się piękne, pozłacane atrium. Po prawej i lewej stronie ustawione były kominki służące do podróżowania za pomocą proszka Fiuu. Kobieta jednak nie miała czasu się temu przyglądać, ponieważ już spiesznym krokiem zmierzała ku windom. Kiedy wsiadła do jednej i nacisnęła mały guziczek z liczbą "2" w końcu odetchnęła. Miała wrażenie, że zaraz się spóźni, bo kolejka do toalety była dzisiaj dłuższa, niż zwykle. I jeszcze te podniecone rozmowy… Kiedy wysiadła na swoim piętrze jej oczom ukazał się napis "Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów". Skręciła w lewy korytarz, aż dotarła do swojego gabinetu. Gdyby nie ta praca na pewno nie wracałaby z Francji. Ale Minister Magii uważał, że świetnie nadawała się na stanowisko szefa Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów. W końcu po pracy we francuskim odpowiedniku tego urzędu, miała już wystarczająco dobrą renomę. Opadła na fotel za swoim biurkiem i zaczęła przeglądać papiery, które czekały tu na nią od wczorajszego wieczora. Nagle kobieta usłyszała ciche pukanie do drzwi.
Proszę! - krzyknęła w kierunku drzwi. Gdy te się otworzyły zobaczyła swoją asystentkę z naręczem świeżych kopert.
Poranna poczta? - zagadnęła wesoło brunetka.
Jeszcze Pani nie słyszała? - odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna.
A o czym dokładniej miałam słyszeć?
To się Pani raczej nie spodoba… - w głosie dziewczyny można było dostrzec nutkę paniki. - W całym Ministerstwie aż huczy od samego rana - powiedziała - piątka niepełnoletnich zaczęła dzisiaj, o piątej nad ranem, strzelać zaklęciami na Oxford Street. TEJ Oxford Street - dodała z naciskiem.
O Boże…
To jeszcze nie koniec rewelacji. Jak się okazało, jednym z nich jest syn Billa Weasleya…
Dobrze, Amando, dziękuję za informacje. Proszę Cię teraz, żebyś natychmiast wysłała na miejsce techników, którzy zajmą się modyfikacją pamięci mugoli, którzy cokolwiek widzieli… jeśli uda się ich jeszcze odnaleźć… Następnie poślij sowę do Rona Weasleya i Billa Weasleya. Powinni natychmiast stawić się w Ministerstwie. A później proszę, żebyś dowiedziała się, z kim był młody Weasley, może uda mi się go wyciągnąć z tego bagna. - powiedziała to wszystko na jednym wydechu i kiedy ponownie zaczerpnęła powietrza w płuca jedynie wykrzyknęła "Cholera jasna" i uderzyła ręką o stół. Co ten gówniarz sobie wyobrażał, przecież on nie miał nawet 14 lat… Zawsze go ciągnęło do wybryków, ale żeby coś takiego… Przecież powinien być w tym czasie w szkole, czego on do cholery szukał w samym centrum Londynu…?
Dopiero ciche chrząknięcie asystentki wyrwało ją z tych rozmyślań.
Mam jeszcze jedną informację i sądzę, że się ona Pani nie spodoba jeszcze bardziej - powiedziała jakby z wysiłkiem blondynka.
Amando, chyba wystarczy już złych wiadomości, jak na jeden dzień, nie sądzisz? - zapytała brunetka.
Minister nalegał, bym dała to Pani dzisiaj - powiedziała blondynka i podała kobiecie urzędowo wyglądające pismo.
Brunetka wzięła kartkę od Amandy i przebiegła szybko jej treść wzrokiem. Z każdym zdaniem jej oczy robiły się coraz większe. Blondynka przewidując niedaleki wybuch swojej szefowej, postanowiła jak najszybciej wycofać się z pokoju. Zaczęła podchodzić do drzwi, kiedy usłyszała jak brunetka uderza po raz drugi ręką w stół. Tym razem zrobiła to jednak znacznie mocniej. Amanda posłała jej tylko wystraszone spojrzenie i niemal wybiegła za drzwi. Postanowiła, że natychmiast wykona wszystkie polecenia wydane przez szefową, bo nie miała zamiaru narażać się na jej gniew. Kiedy tylko doszła do końca korytarza usłyszała za sobą szybki stukot obcasów. Zza zakrętu wychynęła postać brunetki, która w zadziwiająco szybkim tempie (jak na tak wysokie buty) biegła w kierunku wind. Kiedy dopadła do jednej z nich zaczęła z maniakalnym wyrazem na twarzy naciskać go raz po razie. Tyle myśli kłębiły się w jej głowie. Cholera jasna, to nie może być prawda. MUSI natychmiast zobaczyć się z Ministrem Magii i sama z nim o tym porozmawia. Przecież to musi być żart. Bardzo nieśmieszny żart - dodała w myślach. Z rozmyślań wyrwał ją widok drzwi prowadzących do gabinetu Ministra Magii. Nawet nie wiedziała, jak się tu znalazła, kompletnie nie pamiętała pokonanej przez siebie drogi. Zapukała trochę za mocno, niżby sobie tego życzyła, ale jej samopoczucie nie pozwalało na spokój. Wparowała do pokoju, kiedy tylko usłyszała pierwszą literę z upragnionego "proszę!". Shacklebolt spojrzał na nią zdziwiony. Miała rozwiane włosy i była naprawdę czerwona na twarzy. Dopiero po chwili domyślił się, o co może chodzić kobiecie. Zrobił jednak niewinną minę i wlepił oczy w swoje paznokcie.
Może usiądziesz? - zaproponował.
Nie żartuj. Kingsley, co tu się dzieje? - zapytała wściekłym tonem. W tej chwili bardzo się cieszyła, że znała obecnego Ministra Magii prywatnie i kiedy byli w pomieszczeniu sami mogła swobodnie nazywać go po imieniu.
Nie wiem o co Ci chodzi. - odpowiedział mężczyzna wymijająco, jego oczy spoczęły teraz na nieistniejącym pyłku kurzu, który usilnie starał się strząsnąć z własnej szaty.
Nie udawaj. Co to, kurwa, jest? - zapytała wymachując mu przed nosem papierem. Nie dbała już o język ani o maniery. Wiedziała, że gdyby ktoś z zewnątrz zobaczyłby tę sytuację, byłby wstrząśnięty. Ale w tej chwili jej to nie obchodziło. Była naprawdę wściekła. Coś takiego i to już w pierwszym miesiącu jej pracy? Nie mieściło jej się to w głowie.
To jest papier, który dzisiaj rano przekazałem Twojej asystentce. Widzę, że Ci go dostarczyła.
Shacklebolt nie rób sobie ze mnie jaj.
Język. Uważaj na język. Nadal jestem Ministrem Magii a nie Twoim kolegą. - powiedział lekko urażonym tonem. Spojrzał na kobietę i zobaczył, że nozdrza zaczynają jej niebezpiecznie drżeć. - Dobrze, już dobrze! - skapitulował podnosząc w górę ręce w geście obronnym. - Musiałem to zrobić! Musiałem go zatrudnić!
AKURAT JEGO?
Nie miałem wyjścia, uwierz mi. Jak tylko mi się uda, postaram się przenieść go do innego urzędu. Ale na rozmowie wyraźnie było widać, że zależy mu na pracy w tym konkretnym departamencie. - Ostatnie zdanie wypowiedział jakby do siebie, zamyślając się przy tym.
Kingsley, ja tego psychicznie nie zniosę - powiedziała cicho brunetka wytrącając go tym samym z zamyślenia.
Dlaczego właściwie tak go nienawidzisz? Przecież wydawało mi się, że po wojnie było między wami naprawdę dobrze… - powiedział cicho. Nie chciał jej jeszcze bardziej zdenerwować, ale to pytanie nie dawało mu spokoju. Kobieta milczała przez chwilę. Później odwróciła się na pięcie i gdy już dotykała klamki, powiedziała:
I tak nigdy byś mi nie uwierzył.
Kiedy wyszła na korytarz zaczęło jej się kręcić w głowie. Dlaczego takie rzeczy musiały zdarzać się właśnie jej? Dlaczego inni ludzie mogli wieść swoje spokojne, nieskomplikowane życie, a ona ciągle musiała potykać się o gigantyczne kłody, które okrutny los pchał stale pod jej nogi? Poczuła, że zawroty głowy wcale nie ustają, wręcz przeciwnie. Dodatkowo usłyszała głośne szumienie w uszach. Miała wrażenie, jakby ktoś przystawił jej do głowy ogromne muszle. Oparła się ciężko o ścianę i zaczęła oddychać. Jeszcze chwila i na pewno się uspokoi. Na pewno - powtarzała sobie z naciskiem w głowie. Ale w tej chwili spojrzała na pismo trzymane w dłoni i zabrakło jej powietrza. "To się dzieje naprawdę. On tu będzie pracował…" powiedziała cicho i prawie upadła na ziemię. W ostatniej chwili poczuła, jak ktoś chwyta ją w objęcia i nie pozwala jej zetknąć się z zimną posadzką.
Nawet się nie przywitałaś, a już wpadasz mi w ramiona, Granger - usłyszała znajomy szept obok swojego ucha. W jednej chwili stanęła na równe nogi i z największą, na jaką ją było stać w obecnej chwili, siłą odepchnęła młodego mężczyznę.
Nie. Dotykaj. Mnie. - wycedziła przez mocno zaciśnięte zęby. Żyła na jej skroni pulsowała boleśnie, a jej źrenice rozszerzyły się w nienawiści, kiedy spojrzała na swojego wybawiciela.
Granger, ja tylko… - zaczął mężczyzna.
Zamknij się, kurwa, zrozumiałeś? - krzyknęła. - I nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. Malfoy. - To ostatnie słowo wypluła z taką nienawiścią i odrazą, że gdyby wzrok mógł zabijać, mężczyzna już dawno leżałby martwy.
A kiedy to powiedziała, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem przeszła przez korytarz pełen zaciekawionych głów wychylających się zza drzwi poszczególnych gabinetów.
