Rozdział 1 — Złamana

Ten zepsuty zegarek przynosi ukojenie, pomaga mi zasnąć tej nocy. Może jutro przestanie mnie okradać z całego czasu. Wciąż tutaj czekam i wciąż mam wątpliwości. W najlepszym wypadku jestem złamana, jak już zdążyłeś się zorientować. Rozpadam się na części, ledwie oddycham. Ze złamanym sercem, które wciąż bije. W bólu jest uzdrowienie. W twoim imieniu odnajduję znaczenie. Więc trzymam się, trzymam się, trzymam się. Ledwie trzymam się ciebie. Te połamane rygle były ostrzeżeniem że dostałeś się do mojej głowy. Starałam się jak mogłam być ostrożną i powściągliwą, a zamiast tego jestem otwartą księgą. Wciąż widzę twoje odbicie po wewnętrznej stronie moich oczu, które szukają celu, szukają życia. Trzymam się kolejny dzień tylko po to, by zobaczyć co postawisz mi na drodze i trzymam się słowa które głosisz. Powiedziałeś, że będę, że będę miała się dobrze. Te zepsute światła na autostradzie zostawiły mnie samą. Możliwe, że zgubiłam drogę, ale nie zapomniałam drogi do domu."*

To było jedno z tych typowo angielskich popołudni, kiedy to już od samego rana za oknem ostro zacinał deszcz. Ludzie pochowali się w domach i tylko nieliczni szli wytrwale chodnikami, szarpiąc się z parasolami, które wyginały się pod naporem wiatru. Co jakiś czas ulicą przejeżdżało jakieś auto, lecz nie zdarzało się to często, zapewne dlatego, że był to dwudziesty czwarty grudnia i większość osób świętowała Boże Narodzenie w gronie najbliższych. Lecz Rose Tyler nie należała do tych osób.

Dziewczyna leżała skulona w kłębek na kanapie, co jakiś czas pociągając cicho nosem i ze złością ocierając łzy. Ciszę, jaką panowała w pomieszczeniu przerwał głośny dźwięk telefonu, lecz blondynka nie wykonała najmniejszej czynności, która świadczyłaby, że go usłyszała. Po kilkunastu sekundach włączyła się sekretarka i Rose usłyszała zmartwiony głos matki:

— Rose, kochanie, proszę cię, odbierz telefon. Są święta, nie możesz ich spędzić sama... Wiem, że wciąż jest ci ciężko, ale ja i tata możemy ci pomóc, jeśli tylko dasz nam szansę. Owszem, on odszedł, ale to nie jest koniec świata, nie możesz go rozpamiętywać do końca życia...

Zatkała uszy. Nie potrafiła słuchać kolejnych wywodów Jackie, jak to powinna zapomnieć o Doktorze i żyć dalej. Nie umiała tego zrobić, nie umiała żyć bez niego. Już nie. Nocami wciąż zdarzało jej się budzić ze złudnym wrażeniem, że na powrót znajduje się w TARDIS, że wszystko jest na swoim miejscu. Szybko jednak orientowała się, że łóżko, w którym leży jest dużo bardziej twarde niż to w jej pokoju na TARDIS, że nie świeci do niej radosnym światełkiem niebieska lampka, którą Doktor podarował jej na planecie cieni, że nic nie trzęsie się jak wtedy, gdy mknęli przez wir czasu. Przypominała sobie wtedy, że nawet jeśli wstanie z łóżka i otworzy drzwi nie zobaczy za nimi Jego z tym nieodłącznym uśmiechem i wiecznym smutkiem w oczach. Nocami z całą mocą uderzało w nią, że już nigdy go nie zobaczy.

Nigdy – to słowo godzinami tłukło jej się po głowie. Nigdy to naprawdę długo i uświadamiała to sobie coraz wyraźniej z każdym dniem, z każdą wylaną łzą, z każdą bezsenną nocą, która pełna była tęsknoty.

Jak mogła żyć dalej? Jak mogła po prostu grać dobrą córkę? Jak mogła, skoro już nigdy nie będzie jej dane go zobaczyć, powiedzieć mu, jak wiele dla niej znaczył...

Kocham cię"

Straciła go. Już na zawsze. Nie miało znaczenia, co mówiła jej mama, że na pewno jest szczęśliwy, że ona też powinna. Nie umiała żyć bez niego! Zatraciła się w uczuciu do niego, nie znała drogi powrotnej. Została uwięziona pomiędzy.

To dobrze..."

Pokazał jej tak wiele, tak wiele ją nauczył. Przedstawił jej zupełnie inny sposób na życie, uczynił ją lepszą. Tyle razy łapał ją za rękę i kazał biec. A ona biegła, biegła tak długo, aż traciła oddech i jeszcze dłużej – potem razem śmiali się z tego do rozpuku. A potem ich rozdzielono. Już na zawsze.

To chyba moja ostatnia szansa, by to powiedzieć..."

Szczelina się zamknęła, a ona została po jej przeciwnej stronie. I mogła jedynie uderzać pięścią w ścianę, krzyczeć rozpaczliwie aż do utraty tchu. Czasem miała wrażenie, że tak naprawdę nigdy nie opuściła Torchwood, że wciąż stoi pod tą przeklętą ścianą i krzyczy, by zabrało ją z powrotem. Tyle tylko, że powoli zdawała się tracić głos.

Rose Tyler..."

Już nigdy się nie dowie, co chciał jej wtedy powiedzieć. Czy ją kochał? Czy kochał ją tak mocno, jak ona jego? Czy będzie za nią tęsknił? Czy wspomni ją kiedyś, podczas którejś ze swoich niesamowitych przygód?

Zobaczę cię jeszcze?"

Tak bardzo pragnęła, żeby był tu przy niej, żeby powiedział, że wszystko będzie w porządku. Żeby uśmiechnął się po swojemu i... i żeby znalazł sposób, by mogli być razem. Zawsze to potrafił, więc czemu nie tym razem?! Czemu pozwolił jej gnić w tym przeklętym wymiarze?!

Nie możesz"

Potrzebowała go. Tak bardzo go potrzebowała. Kolejne łzy spłynęły po jej zapuchniętych policzkach.

— Rose, on cię kochał — kontynuowała jej matka. — Nie chciałby dla ciebie takiego życia.

Dziewczyna uniosła drżącą dłoń i przyłożyła lufę pistoletu do skroni. Wiedziała, że zrani tym matkę, że zrani ją niewyobrażalnie, że nawet Pete, który zaakceptował ją jako córkę będzie cierpiał, lecz nie potrafiła się tym przejmować. Już nie. Ból, który czuła przez ostatnie pół roku zabijał ją powoli każdego dnia i w końcu doprowadził do tego momentu, w którym siedziała z bronią przyciśniętą do głowy.

Jak długo ze mną zostaniesz?"

W tym świecie nie miała nic. Pracy, którą właściwie straciła na własne życzenie, przyjaciół, z których przecież zrezygnowała już dawno temu na rzecz podróży z Doktorem, mieszkania, bo to, w którym aktualnie mieszkała opłacał jej Pete. Nie miała już nic; gdzieś po drodze zgubiła nawet samą siebie. Jaki był więc sens ciągnięcia tego? Po co miała żyć, skoro już nigdy nie będzie jej dane go zobaczyć? Sam to powiedział. Nie może, już nigdy.

Na zawsze"

Złamała swoją obietnicę. Tyle razy przysięgała mu, że już nigdy nie będzie musiał być sam, że będzie przy nim.

Co będziesz robił?"

Miała być tam dla niego, pomóc uporać się z tym wszystkim. Przysięgała sobie, że ugasi ten niegasnący smutek w jego oczach, że uczyni jego uśmiech szczerym.

Latał moją TARDIS, jak zawsze. Ostatni władca czasu"

A teraz on znów jest sam. Zostawiła go kolejna osoba. Wszystkie ich przygody, każdy uścisk, każde czułe spojrzenie – to wszystko ostatecznie straciło znaczenie. Czasem Rose myślała, że lepiej byłoby, gdyby Pete pozwolił jej wpaść w tę przeklętą próżnię. Może sobie na to zasłużyła? A może los, jaki teraz wiodła był karą za oszukiwanie praw czasu?

Dokonałam mojego wyboru dawno temu i nigdy cię nie opuszczę"

Ręka nieco jej zadrżała, gdy pomyślała o bracie, którego nigdy nie pozna. Poród miał się odbyć na dniach. Może dziecko odciągnie Jackie od opłakiwania jej. Nie zasłużyła na tak wspaniałą mamę, która zawsze ją wspierała. Nie protestowała, kiedy rzuciła szkołę – stwierdziła jedynie, że to jej wybór, a jej obowiązkiem jest ją wspierać. Akceptowała jej podróże z Doktorem, mimo że musiała umierać ze strachu. A kiedy trafiły do tego wymiaru wspierała ją. Wspierała, kiedy odwrócił się nawet Mickey. Poświęcała całe serce wyciągnięciu swojej jedynej córki z głębokiej depresji. Lecz było za późno i Rose dobrze o tym wiedziała. Zbyt mocno go kochała, by ktokolwiek mógł jej pomóc, upadła zbyt głęboko.

Przez myśl przebiegł jej Mickey. Stary, dobry Mickey. Tak bardzo starał się jej pomóc. Nawet mimo upływu czasu wciąż ją kochał, wciąż chciał o nią walczyć. Jeśli żałowała czegokolwiek, to właśnie sposobu, w jaki zraniła chłopaka. Zasłużył na kogoś dużo lepszego do niej. Ona... ona była jedynie wybrakowanym ogniwem – od odejścia Doktora nie można było jej nazwać niczym więcej. Czuła się pusta, samotna i zagubiona jak nigdy wcześniej.

Nim w jej życiu pojawił Doktor wszystko zdawało się łatwiejsze, lecz z perspektywy czasu także pozbawione kolorów i perspektyw. Potem zjawił się On i zabrał ją w podróż jej życia. Pokazał jej koniec słynnych planet, upadek wielkich cywilizacji. Przeżyła u jego boku niezapomniane chwile. Odkąd tylko się pojawił zawsze mogła na niego liczyć. Dzięki niemu poznała ojca, a On był w stanie poświęcić się dla jej szczęścia. Zawsze dbał o nią bardziej niż o siebie. Owszem, mieli gorsze chwile, ale Rose wiedziała, że kocha go zbyt mocno, by chować urazę.

Jednak przez cały czas spędzony z nim dręczyło ją tylko jedno pytanie – czy on odwzajemnia jej uczucia. Były momenty, w których patrzył na nią tak czule, iż nie miała żadnych wątpliwości ku temu. Lecz potem wracał zdrowy rozsądek, wołając: czego ty się spodziewasz, głupia! On jest Władcą Czasu, ty jedynie marnym człowiekiem.

Naturalnie nigdy nie wyznała mu swoich uczuć, a nawet jej słowa wtedy, na plaży zostały potraktowane ze swego rodzaju dystansem, jednak nigdy nie umniejszyło to żaru uczucia, jakim go darzyła. Zawsze był tylko on, odkąd tylko go poznała.

Odbezpieczyła pistolet drżącą dłonią i kolejne łzy spłynęły jej po twarzy. W ostatniej sekundzie o czymś sobie przypomniała. Wstała z kanapy, otworzyła jedną z szuflad i wyjęła z niej list zaadresowany do mamy, po czym odłożyła go na stolik. Nie potrafiła odejść bez słowa pożegnania. Resztką silnej woli powstrzymała szloch, na powrót zajęła miejsce na kanapie, z całej siły ścisnęła w dłoni klucz do TARDIS, którego nigdy nie zdążyła oddać i pociągnęła za spust.

Kocham cię"

W jednej chwili obraz małego salonu zniknął jej z oczu. Nie miała pojęcia, czego powinna się właściwie spodziewać. Marzyła jedynie o ukojeniu. O czymś, co ukoiłoby ten nieznośny ból w sercu. Nigdy nie była zbyt religijna, Bóg nie znaczył dla niej zbyt wiele, nawet nie była pewna, czy wierzy w jego istnienie. Przez krótką sekundę czuła w głowie przeszywający ból, lecz skończył się on jeszcze szybciej niż zaczął i wszystko pochłonęła ciemność.

Następną rzeczą, z jakiej zdała sobie sprawę był fakt, iż leży na czymś twardym, a w dłoni wciąż ściska z całej siły mały, srebrny kluczyk. Powoli otworzyła oczy i zamarła. Leżała pod gołym, zachmurzonym niebem, podczas gdy nieopodal zebrał się tłum rozhisteryzowanych ludzi. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Podniosła się chwiejnie na nogi i ruszyła w stronę zbiorowiska.

— Przepraszam — zaczepiła jedną z kobiet. — Co się stało? Czemu ci ludzie są tacy wystraszeni?

Kobieta spojrzała na nią jak na wariatkę, jednak Rose była zbyt zaskoczona słabym brzmieniem swojego głosu, by zwrócić na to uwagę.

— Z choinki się urwałaś? — prychnęła kobieta. — Nie widziałaś tego wielkiego statku kosmicznego?

— Statku kosmicznego? — zapytała podekscytowana.

Czy to możliwe, żeby Doktor jakimś cudem dostał się do jej świata? W końcu gdzie on, tam zawsze byli inni kosmici. Tylko pozostawało jedno pytanie: jakim cudem znalazła się w centrum Londynu, skoro... skoro dopiero co strzeliła sobie w głowę?

— Dobrze się czujesz? — zaniepokoiła się z lekkim strachem brunetka, którą zaczepiła. — Ty też brałaś te tabletki? Nie wyglądasz najlepiej, zdzwonić po kogoś? Zaraz będą tu lekarze, żeby pomóc...

— N-nie — wyszeptała słabym głosem; kręciło jej się w głowie i była pewna, że zaraz zemdleje, jednak nie chciała niczyjej pomocy, sama musiała zrozumieć, co tu się dzieje. — Nie, dziękuję. Poradzę sobie.

Wymusiła uśmiech i, widząc, że kobieta chce coś jeszcze dodać, ruszyła przed siebie. Czuła coraz większy ból w głowie i wiedziała, że musi gdzieś usiąść, bo inaczej zemdleje na środku ulicy. Skręciła więc w wąską uliczkę i zamierzała oprzeć się o najbliższą ścianę, jednak w tym samym czasie poczuła, że ktoś na nią wpada.

— Przepraszam — mruknęła rudowłosa kobieta i już chciała odejść, kiedy dostrzegła, że dziewczyna, na którą wpadła osuwa się na ziemię.

Złapała ją w ostatniej chwili, nim jej głowa uderzyła o twardy beton.

— Hej, nic ci nie jest?

Rose spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem. Chciała powiedzieć, że wszystko jest w porządku – nawet jeśli umiera, w końcu to przecież tego pragnęła – lecz ostatecznie nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Jedyne co potrafiła zrobić, to wsadzić kluczyk do kieszeni spodni.

— Doktorze! — krzyknęła kobieta. — Doktorze, pomocy!

— Doktor — wyszeptała Rose, wiedząc, że słowo to jest dla niej bardzo ważne – nie potrafiła tylko przypomnieć sobie, z jakiego powodu.

— Co się stało, Donna? — zapytał znajomy głos i Rose poczuła, że jej serce płonie z bólu.

— Nie jestem pewna. Ta dziewczyna, chyba coś jej się stało...

Rose zamknęła oczy. Czuła, że nie potrafi dłużej walczyć z ciemnością, która napierała na jej umysł. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała przed utratą przytomności było cicho wyszeptane:

— To niemożliwe...

* Fragment piosenki "Broken"