Szatan w ciemności łowi, jest to nocne zwierzę,
Chroń się przed nim w światło, tam cię nie dostrzeże.

~ Adam Mickiewicz

CÓRKA MROKU: POWRÓT POTĘPIONYCH.

PROLOG

Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, kiedy tylko zamieniłam otoczenie spalonych świerków Dumb Forest na połyskujący nowością, bukowy blat mojego biurka, przy którym właśnie siedzę, była ta, że staruszka znów zwyczajnie postradała zmysły. Tylko tak mogłam wytłumaczyć sobie absurd, jaki próbowała mi wmówić ta dziwaczka. Mam niby uwierzyć, że jestem jakąś córką mroku? Nie, to nie mieściło się w moim skrajnie racjonalnym świecie, jaki sama sobie stworzyłam.

Nie ma świata mroku. Nie ma niczego co wykracza poza to, co logiczne i doświadczalne. Co znane i czego nie można dowieść. Niczego, co przekracza granice mojej wyobraźni. Kiepskiej, dodam. Może dlatego, że od zawsze byłam realistką, myśl o tym, że równolegle z ludzkim mógłby istnieć jakiś inny świat, tak, przerażała mnie.

Nie mogłam nic z tym zrobić, mimo wszystko – poddałam się. I choćbym nie wiem, jak bardzo nie chciała w to wierzyć, czułam, jak powoli zalewa mnie fala niepewności, jak kiełkuje we mnie, uśpione od niepamiętnych czasów, zwątpienie.

Po pierwsze, każdym zmysłem odbierałam, że starsza kobieta stojąca przede mną w długiej, czarnej spódnicy do kostek, nie zachowywała się już jak nieszkodliwa wariatka. Z żalem stwierdziłam, że jej zdania były całkiem sensowne, a oczy nie były już tak dzikie i nieobecne. Patrzyły bystro, przenikliwie, aż dreszcz przeszedł mi po plecach. Usta miała zaciśnięte w wąską linijkę, kiedy mi się przyglądała. Wyglądało to tak, jakby ktoś na chwilę pozbawił ją jej obłędu, wyrwał z otępienia, tego świata, w jakim żyła już tyle lat, by odciąć się od otaczającej rzeczywistości. Wszedł w jej ciało, mówił jej głosem, patrzył jej oczyma, by wykorzystać ją jako pośrednika, a potem bezlitośnie przywrócił do świata obłąkanych.

Po drugie, najważniejsze, chyba zaczynałam dostrzegać, ile prawdy było w tym, co mówiła Mary Sue. Nie wtedy, gdy była sobą. Nie byłam aż tak głupia, by wierzyć, we wszystko, co mówią mi wariatki. A znałam ich kilka. Z jedną żyłam nawet pod jednym dachem. Ale, nieważne. Zaczynałam tłumaczyć sobie to, czego nie rozumiałam, a Mary dawała mi na to gotowe odpowiedzi. Nieważne, że były irracjonalne.

Nie wiem, ile z tego, co dzisiaj doświadczyłam, co odczuwałam, było prawdziwe, a ile było tylko konstrukcją mojego zagubionego umysłu. Jestem pewna, że coś działo się, tam, w lesie. Głosy, które słyszałam, a właściwie chaotyczne szczątki czyjś myśli instynktownie włączyły mój mechanizm obronny, tak, że miałam się na baczności, gotowa do ataku… Wyraźnie wyczuwałam czyjąś obecność. To „coś" było złe albo sama ubzdurałam sobie, że stanowi dla mnie zagrożenie. Mogła być to przecież zwykła sarna, czy list nie wiele mniej przestraszona ode mnie.

Coś się we mnie zmienia. Przemieniam się w coś, o czym kompletnie nic nie wiedziałam i czym na pewno nie chciałam być. Nikt nie musiał mi mówić, że coś jest ze mną nie tak. Widziałam to w bezradnym spojrzeniu matki, spojrzeniu tego meksykańskiego lekarza. Oboje patrzyli na mnie, jakby przeczuwali, że coś takiego może nastąpić, a jednocześnie mieli głęboką nadzieję, że da się tego uniknąć. […].