Rozdział pierwszy

Kiedy czwartego października po raz pierwszy zauważyłam Kota, nawet nie zwróciłam uwagi na jego intensywnie czekoladowe oczy. W pośpiechu zjadałam kanapkę i liczyłam czas do odjazdu autobusu. Po zajęciu siedzenia, wygrzebałam z kieszeni kilka cukierków, które zawsze poprawiały mi humor. W gruncie rzeczy każda słodycz znaleziona przez przypadek sprawia, że szczęście życiowe podskakuje o kilka miar w górę.
Szóstego października byłam gotowa do wyjścia już o siódmej, czyli piętnaście minut przed odjazdem busa. W spokoju wlałam mleko do miski, wsypałam moje ulubione płatki i siedząc na kredensie, pałaszowałam je jak bardzo głodne zwierzę. Po kilku repetach zorientowałam się, że śniadanie zajęło mi jedynie pięć minut, więc nadal miałam czas. Jako iż byłam sama, położyłam się na kafelkach z zamiarem zrobienia kilku brzuszków. Starałam się zrobić choć dziesięć, ale poranne mięśnie odmówiły posłuszeństwa. No nic, pomyślałam. Chyba nigdy nie pozbędę się tego irytującego wałeczka na brzuchu. Po chwili zorientowałam się, że dochodzi siódma piętnaście. Szybko włożyłam trampki, zamknęłam dom i pożegnałam się z psem. Tego dnia nawet nie zwróciłam uwagi na Kota, który szedł na dwóch łapach.
Siódmy października okazał się pierwszym dniem diety. Na śniadanie miałam wypić kubek kawy bez cukru, lecz nie zdążyłam zagotować wody i poszłam do szkoły z pustym żołądkiem. Sądzę, iż ta domowa kuracja do mnie pasuje, bo jej twórcy najprawdopodobniej pomyśleli o szalonym kursie autobusu numer czternaście, chemii na pierwszej lekcji i budziku, który nie jest zbyt przekonywującym osobnikiem swojego gatunku. Tego dnia Kot wpadł mi pod nogi i ogłosił hałaśliwą dezaprobatę, jakby ganiąc mnie za brak jakiejkolwiek gracji i zręczności omijania biednych, zbłąkanych zwierząt domowych.
Dopiero dwunastego października udało mi się zauważyć w jego zachowaniu coś nienaturalnego. Miałam doła, bo przytyłam pół kilo, choć wcale nie jadłam dużo. Zły humor sprawił, że nie zwracałam uwagi na nierozczesane włosy, czy dobranie skarpetek do pary. Dzięki takim niedociągnięciom wyszłam z domu dziesięć minut przed odjazdem autobusu, więc miałam czas na oglądanie tego jakże okrutnego świata w drodze na przystanek.
Kot pojawił się niespodziewanie. Nawet nie zauważyłam, kiedy dosiadł mojego plecaka i zabierał się za zdobycie kolejnego szczytu, jakim była moja głowa. Czując ostre pazury wbijające się w mój kark, sięgnęłam ręką w stronę ukłucia i właśnie wtedy po raz pierwszy go dotknęłam. Czy koty nie powinny być gładkie i miłe w dotyku? Nie wiem dlaczego, ale jego łapy przypominały raczej ludzką skórę.
-A psssssik! Psssssiiiiik!- zasyczałam w jego stronę, starając się strząsnąć go z plecaka.
Kot jednak nie posłuchał mojej prośby i odchrząknął, jak gdyby pragnął wygłosić uroczysty toast na ślubie swojej córki. Kocie wesele musi być czymś naprawdę intrygującym... pełne gracji damy szwędają się tu i tam w swoich cudownych, kaszmirowych sukniach. Osobniki płci męskiej zasiadają obok okrągłych stolików, i jak w amerykańskich filmach przegryzają koreczki, lub, jak na koty przystało, mokrą karmę.
Chwila... czy ten kot właśnie odchrząknął? CZY TEN MAŁY PCHLARZ NAPRAWDĘ WYDAŁ Z SIEBIE LUDZKI ODGŁOS? DLACZEGO MA SKÓRĘ? I CO ON, DO JASNEJ ANIELKI, ROBI NA MOJEJ GŁOWIE?
-Przepraszam, droga damo... och, jakie ty masz dziwne kolory!- delikatne opuszki przejechały mi po powiekach, a kot, z ciekawskim wyrazem... pyszczka? przybliżył się o kilka centymetrów, by dostrzec pospolitość barwy moich źrenic- jestem Doktor i od jakiegoś tygodnia potrafię mruczeć. Pytanka?

A oto pierwszy rozdział mojej opowieści. Niestety nie jestem dobra w wygłaszaniu mów, więc cytując mojego mistrza: Dobranoc, a w razie apokalipsy- powodzenia.