A może mały powrót do Tamriel? ^^
– Kiedy przyjedzie mój braciszek? – zapytało dziecko, zasypiając. Chłopiec gorączkował; jakiś głupi Argonianin poczęstował go sokiem Histu, gdy byli w mieście. Halucynacje miały niedługo minąć, ale Freya i tak czuła niepokój o swojego siostrzeńca.
– Przecież jesteś jedynakiem, słoneczko – wyszeptała czule, głaskając chłopca po włosach. Nie miała pojęcia, czy czyni dobrze, ale skoro zadała sobie tyle trudu, by wywieźć dziecko na drugi koniec Tamriel, do Argonii, nie mogła już przestać kłamać. – Przyśnił ci się, kochanie.
– Nie… – wymamrotał sennie Yuui; niebieskie oczy błyszczały niezdrowo. – Obiecałaś mu…
– Obiecałam ci, słońce – pocałowała ciepłe od gorączki czoło. – Jesteś chory. Niedługo wyzdrowiejesz i wszystko będzie dobrze. Ciocia się tobą zaopiekuje.
Przemierzał jedną z nielicznych suchych ścieżek pośród bagien. Mimo że mieszkał tu prawie całe swoje życie, nigdy nie polubił Argonii. Nigdy nie przyzwyczaił się do zapachu zgnilizny, chociaż wiedział, że skarżenie się na to było w tym kraju bezcelowe. Jaszczuroludzie nie zwracali uwagi na odór gnijących roślin, zaduch unoszący się pomiędzy stojącą, mętną wodą a gęstymi koronami drzew, półmrok, a już na pewno nie na choroby, które człowiek mógł złapać, wędrując przez Czarne Mokradła.
Sam kilka razy już zachorował, ale nieliczna społeczność nie-Argonian mieszkająca w Helstrom posiadała leki, które doprowadzały go za każdym razem do porządku. Oczywiście, choroby przy sprzyjających okolicznościach mogły z łatwością zdziesiątkować nielicznych ludzi, elfów i Khajiitów przebywających w argoniańskiej ojczyźnie – tak jak przy ostatniej Zarazie – i leki w niczym by nie pomogły…
Yuui nie potrafił wymyślić logicznego powodu, dla którego Freya osiedliła się właśnie tutaj. Nie było tu ani bogactwa, ani pracy, klimat był ciężki i niezdrowy, a każdy obcokrajowiec był traktowany przez Argonian z nieufnością i rezerwą.
Yuui nie dziwił się temu, znając historię tych ziem, i cieszył się, że jest Nordem, a nie na przykład Dunmerem. Jaszczuroludzie wciąż żywili do Mrocznych Elfów czystą nienawiść po tym, jak przez stulecia byli ich niewolnikami. Całkiem niedawno Argonia zaatakowała Morrowind i zabrała elfom południową część kraju, więc wzajemna niechęć i nieufność nie miała szans wygasnąć jeszcze przez długie lata.
Z tych i innych powodów Yuui coraz częściej rozważał emigrację. Chociaż spędził tutaj prawie całe swoje życie, jakieś dwadzieścia lat, Czarne Mokradła nie były bezpieczne i z każdym rokiem coraz częściej łapał się na myśli, że nie chce tu żyć dłużej. A przecież wystarczyło przekroczyć granicę niedaleko argoniańskiego Gideon, by trafić na szlak do Leyawiin, południowego miasta Cyrodil. Yuui często przychodził do karawan i wysłuchiwał pochwał cesarskich robotników, wyobrażając sobie ten obcy, ale bogatszy, bezpieczniejszy kraj. A potem, może Bravil, może Anvil, albo nawet Cesarskie Miasto? Albo jeszcze dalej na zachód, do Hammerfel albo Wysokiej Skały? Gdziekolwiek, byle nie tu.
Skrzywił się, wdeptując przez przypadek w błoto. Paskudna ropucha wytrzeszczyła na niego oczy i umknęła w bagno, a on zaklął.
Nie mówił Freyi o swoich planach, bo ciotka zaczynała panikować, gdy tylko ktoś wspominał inne kraje – nie miał pojęcia, dlaczego –, ani żadnemu z jaszczurzych znajomych, równie mocno nienawidzących Cesarstwa jak Dunmerów. W końcu zaledwie trzydzieści lat temu w Wielkiej Wojnie jaszczury stały się niepodległe. Wydawało mu się, że tylko jego najlepszy przyjaciel go rozumie.
Na tę myśl uśmiechnął się lekko i spojrzał w górę. Po półgodzinnej wędrówce szlakami dotarł do niewielkiej chaty na wzgórzu, jedynym w pełni suchym miejscu w okolicy. Na dachu pokrytym bluszczem wylegiwał się Khajiit, próbując dosięgnąć odrobiny słońca przebijającego się z trudem przez splątane korony wysokich drzew.
Za'urabi urodził się w Elsweyr, swojej piaszczystej ojczyźnie, na wschodzie kontynentu. Matka zabrała go stamtąd, gdy był jeszcze kociakiem, a potem osiedliła się w Argonii, ponownie wiążąc się z innym samcem. Związek szybko się rozpadł, ale matka Za'urabiego nie była tym faktem zasmucona, grzejąc łóżka coraz to innym mężczyznom ras najróżniejszych. Za'urabi nie przepadał za kocicą i odkąd żył na własny rachunek, jego jedynym towarzyszem był Yuui.
Khajiitowie też kiedyś byli niewolnikami Dunmerów, pomyślał Yuui. A jednak wspólny los nie połączył obu ras zwierzoludzi. Za'urabi też czuł się źle w tym miejscu, tęskniąc za słońcem i piaskiem, narzekając na wodę i ciemność… oraz na Argonian.
Ale Za'urabi wiedział przynajmniej, gdzie chce wrócić. Pośród ciepłych piasków czekała na niego cała społeczność, Matka Klanu i Grzywa, przywódca Khajjitów, może nawet i jego ojciec. Zresztą, Za'urabi czułby się dobrze nawet samotnie, byleby mógł wygrzewać się na piasku w upalnym słońcu.
A Yuui nie wiedział nawet, czy ma jakąkolwiek rodzinę poza Freyą. Zacisnął zęby, mając przed oczami mglisty obrazek zaśnieżonej chaty, który prześladował go od lat. Mówiła mu, że to jego wyobraźnia. Że był za młody, by pamiętać rodziców i byłby sam, gdyby się nim nie zaopiekowała. A Skyrim, leżące tak daleko, było zimne i bardziej niegościnne niż bagna. Więc dlaczego czuł taką tęsknotę, skoro nie wiedział nawet, za czym tęskni?
Nie miał powodu, by jej nie wierzyć, więc dlaczego czuł się okłamany?
– Za'urabi się cieszy, że widzi przyjaciela – wymruczał Khajiit, w końcu go zauważając. Usiadł na skraju dachu, zwieszając bose, pokryte szarawym futrem nogi i zamachał nimi. – Za'urabi się zastanawia tylko, czemu Yuui się wrócił, bo Yuui już dzisiaj tu był. Za'urabi myślał, że będzie leżał na słońcu do końca dnia.
Yuui uśmiechnął się szeroko, przeganiając ponure myśli z głowy.
– Do miasta przyjechali kupcy – wyjaśnił wesoło i pokazał zawartość plecaka. Na ten widok Khajiitowi zaświeciły się złotozielone oczy. – Nakupowałem słodyczy!
Kot zwinnie zeskoczył z dachu i otworzył mu drzwi do chaty, kłaniając się w pas.
– A więc Za'urabi zaprasza!
– Yuui niech pije – nakazał Za'urabi stanowczo, podsuwając przyjacielowi kubek. – Za'urabi sam zrobił.
– Wiesz, że nie zażywam skoomy – odmówił Yuui jak zawsze, chociaż z mniejszym niż zwykle entuzjazmem. Sięgnął po orzechy smażone w miodzie i wrzucił do ust, znowu będąc myślami gdzie indziej.
– Yuui dzisiaj bardzo markotny – zauważył kot, przekręcając głowę i patrząc na Norda w zamyśleniu. Na wąsikach zostały mu kryształki księżycowego cukru. – Czym się martwi?
– Sam nie wiem – przyznał Yuui, patrząc, jak Khajiit zabiera kubek i zaczyna mieszać skoomę z gęstym sokiem roślinnym. – Zaraz, to wyciąg z Histu?
– Yuui jak zwykle przenikliwy.
– Mam nadzieję, że żaden Argonianin nie przyłapał cię na ranieniu ich świętego drzewa.
– Za'urabi szybko biega.
Yuui zachichotał.
– Racja. Ale nie powinieneś dać się zobaczyć. Zamierzasz to pić? Wiesz przecież, że dla innych ras wywołuje to tylko nieprzyjemne halucynacje.
– I dlatego Za'urabi będzie wynalazcą – pouczył go kot, mieszając drewnianą łyżką obie substancje. – Jak Za'urabi to połączy, to będzie bardzo miły napój. I ani Za'urabi, ani Yuui nie będą chcieć więcej.
– Chodzi ci o to, że nie uzależnia? – domyślił się Yuui. – Skąd to wiesz?
– Matka Klanu tak mówiła – wyjaśnił Za'urabi. – Że Hist leczy Argonian. A jak się go połączy ze skoomą, to robi lepszy efekt. Za'urabi prosi Yuui'a, żeby jeden raz się dał namówić.
Yuui spojrzał na przyjaciela, który wyszczerzył zęby w uśmiechu i się zawahał. Czemu nie? Był młody i miał prawo popełniać błędy, prawda?
– Daj.
Napój był gęsty i obrzydliwy. Yuui wzdrygnął się po pierwszym łyku, ale widząc, jak Khajiit wychyla cały kubek bez skrzywienia i zamyka oczy z przyjemności, przemógł się i wypił całość.
Najwidoczniej to na ludzi działa inaczej, pomyślał trzeźwo, obserwując, jak kot rozkłada się wygodnie i mruczy. Ja nic nie czuję.
Ledwo dokończył tę myśl, nagle osunął się w ciepłą ciemność, wypełnioną słodyczą i wilgocią, ciężko opierając głowę o pierś. W głowie przyjemnie mu szumiało, a on czuł się tak, jakby ktoś otulił go ciepłym okryciem, a potem mówił do niego…
Kobiecy głos, jutro pójdziecie z ojcem, teraz śpij, mówił miękko, a ciemnobrązowe oczy Freyi zamieniały się nagle w jaśniejsze spojrzenie, ale zaraz to wspomnienie umknęło… Ktoś ciągnął go przez wielkie zwały lodowatej białej substancji, którą nazywał śniegiem, i ten ktoś był taki jak on. I było jezioro, a woda była lodowata. A potem były chaty kryte strzechą i krzyk kobiety nad ich głowami, mężczyzna w drzwiach mówiący o czymś złym, co powodowało, że Yuui płakał, i płakał też ten drugi, a potem kaszel, kaszel kobiety, świt i kaszel zamilkł, a potem ujrzał Freyę, płaczącą, skuloną obok samej siebie, nie, tamtej oczy były jaśniejsze…
A potem przypomniał sobie strzępki podróży; ogromne góry, potem równiny i miasto z ogromną wieżą sięgającą nieba, potem kołyszący się pokład barki, potem latarnię morską, potem ogromne morze, które wcale nie było morzem, tłumaczyła mu Freya, tylko Zatoką Topez, a potem nagle zgnilizna, gorąco, stary Argonianin wyciągający ku niemu kubek z sokiem z Histu, jego drobne ręce chwytające i przystawiające do spragnionych i zmęczonych ust, wrzask Freyi, gorąco, pokój i jej szept, że jest chory….
– Niedługo wyzdrowiejesz i wszystko będzie dobrze. Ciocia się tobą zaopiekuje…
Przebudził się, dygocząc. Spojrzał poruszony na przyjaciela, ale Khajiit nadal tonął w przyjemnościach narkotyku, nieświadomy spustoszenia, które Yuui czuł w sobie. Ciężko podźwignął się na nogi, zauważając, że musiał spaść z krzesła.
Musiał wyjść. Otworzył chatę i uderzyło w niego zatęchłe powietrze bagien, którym nie dało się oddychać. Czy w tym cholernym kraju była odrobina świeżego powietrza?
Zwymiotował, mając na tyle przyzwoitości, by nie zrobić tego tuż przed wejściem, ale gdzieś na uboczu. Otarł usta, a potem, czując się słaby i oszukany, usiadł gdzieś pod ścianą chaty.
Teraz już pamiętał.
Co zrobiła z nim tamta choroba, że tak łatwo zapomniał? Freya była siostrą jego matki, ale powtarzała mu, że jej nie pamiętał, aż sam w to uwierzył. Ale przecież pamiętał! Pamiętał mamę, która była chorowita i obiecywała im podróż do Samotni, na spalenie kukły Króla Olafa. Pamiętał ojca, który często się smucił i wychodził, a gdy wracał, śmierdział czymś, co mama nazywała „miodem", chociaż Yuui wtedy nie rozumiał, dlaczego miód miałby tak śmierdzieć. Pamiętał… Zagryzł wargi.
Pamiętał swojego braciszka.
Zesztywniał. Co się z nim stało? Dlaczego został tam sam? Dlaczego Freya nie zabrała go ze sobą, a przecież obiecała, prawda? Tak, Yuui już pamiętał. Obiecała Fayowi, że po niego wróci. On też mu to obiecał.
Opuścił głowę, czując łzy cisnące mu się do oczu. Wstał i zerknął do chaty, na Za'urabiego zwiniętego w kłębek i nadal mruczącego, nieświadomego tego, czego Yuui się dowiedział.
Nord ciężko westchnął. Chwilę buszował po chacie, aż odnalazł kawałek papieru i węgielek. Khajiit kiepsko czytał, ale Yuui nie chciał odejść bez słowa.
– Dziękuję – szepnął, chociaż Za'urabi pewnie go nie słyszał. Yuui omiótł wzrokiem chatę, bezmyślnie postawił na stole porzucone kubki i wyciągnął ze swojego plecaka resztę słodyczy, które kupił. Zostawił je obok kartki i wyszedł.
Słońce wisiało już nisko na horyzoncie, chociaż na południu Tamriel dni trwały długo. Słoneczne promienie z trudem przebijały się przez drzewa i pnącza, znikając w mętnych wodach bagien. Szedł coraz szybciej, aż w końcu wpadł w bieg, nie mogąc znieść już przeraźliwej ciszy mokradeł, przerywanej rechotem znienawidzonych płazów i obrzydliwym pluskaniem błota pod butami.
Ze ścieżki, zaniepokojony jego biegiem, zsunął się wąż, ale Yuui tylko obrzucił go spojrzeniem i zostawił w tyle, rozpoznając w mgnieniu oka niegroźny gatunek. Zaklął bezsilnie, gdy nagle z nieba spadł deszcz, a duże, ciepłe krople w mig sprawiły, że przemógł do suchej nitki. Zdał sobie sprawę, że zostawił swoją pelerynę z kapturem u przyjaciela i westchnął.
Nie było sensu się wracać. Zwolnił, bo nie zamierzał poślizgnąć się i wpaść w błoto. Nie był Argonianinem umiejącym oddychać pod wodą, któremu mokradła nie straszne, wręcz przeciwnie, nienawidził deszczu, który padał tu przez pół roku dzień w dzień.
Na skraj lasu dotarł, ociekając wodą i z przemokniętymi butami, które powinny przecież przetrwać kolejną porę deszczową, tak jak obiecywał kupiec na targu. Yuui wiedział już, kogo ma unikać następnym razem, gdy będzie na zakupach.
Helstrom było już niedaleko. Z całego serca nie znosił tego miasta, pełnego brudu, błota i cuchnących kałuż, ani wysokich domów budowanych na palach. Obok niego przebiegła gromadka jaszczurczych dzieci i z dzikimi okrzykami wpadła do brunatnej, mętnej wody pobliskiego jeziora, by wzajemnie chlapać się i podtapiać.
Yuui zdecydowanie nie należał do tego miejsca. Stara Argonianka, pilnująca jednym żółtym okiem dziatwy posłała mu niechętne spojrzenie. Przeszedł obok niej szybkim krokiem, wiedząc, że wygląda jak siedem nieszczęść.
Dotarł do miejsca, które nazywał domem, chociaż po dzisiejszych nowinach ta nazwa wydawała mu się nieadekwatna. Wspiął się po schodach i zawahał przed wejściem do środka. Dłuższą chwilę stał przed drzwiami, wiedząc, że ciotka jest w domu. Rzadko wychodziła, a już na pewno nie w czasie pory deszczowej. Nie lubiła moknąć.
Wziął głęboki oddech i wszedł, od razu przechodząc do swojej części. Drewniany dom składał się z trzech pomieszczeń, oddzielonych od siebie cienkimi ścianami. Jego wejście nie pozostało niezauważone, ale bez słowa zaczął ściągać z siebie mokre ubranie. Rozmyślnie robił to wolno, czując gulę w gardle i bojąc się konfrontacji. Tego, że nadejdzie, był pewny – przed Freyą nie dało się wiele ukryć.
Przebrał się i westchnął ciężko. Cisza, która panowała w domu, dręczyła go coraz bardziej z każdą sekundą. Freya taka była – jeśli było coś nie tak, milczała, zamiast krzyczeć. W końcu taka cisza stawała się nie do wytrzymania. Nauczył się unikać ciszy, bo nawet ta zwykła źle mu się kojarzyła.
Stanął w drzwiach do wspólnego pomieszczenia, kuchni i jadalni w jednym, małej, ciasnej, jak każda chata w Helstrom, przynajmniej w tej części. Nigdy nie było ich stać na większy dom.
Freya siedziała przed jedną z najcenniejszych rzeczy, jaką posiadała – lustrem. Wysokie zwierciadło oparte było o ścianę, a kobieta, ułożona na plecionej macie ze skrzyżowanymi nogami, czesała swoje długie włosy.
Była piękna. Wiek tylko dodawał jej uroku i Yuui wiedział, że wielu mieszkańców tego miasta było nią zainteresowanych, jej północną urodą i ruchami damy. Freya jednak zawsze wszystkich odtrącała.
Świadoma jego obecności, przeciągnęła grzebykiem po długich, jasnych włosach, lśniących w świetle świec. Do wczoraj Yuui lubił na to patrzeć, w monotonnych ruchach było coś kojącego. Dzisiaj ten widok sprawiał mu tylko ból.
Matka miała dokładnie takie same włosy. Były bliźniaczkami.
– Nie mówiłeś, że wychodzisz, gdzie byłeś? – Zapytała, odkładając grzebyk na stoliczek i się podnosząc. Włosy sięgające pasa rozlały się kaskadą na jej ciemnej sukience. Spojrzała na niego i w jej ciemnych oczach pojawił się szczery niepokój. – Coś się stało? Masz takie dziwne oczy… – podeszła do niego i spojrzała mu w twarz. Przewyższał ją o kilka cali. – Zażywałeś skoomę? Wiedziałam, że nie powinieneś zadawać się z tym…
– Freyo Będąca-Echem – wyszeptał drżącym głosem, po raz pierwszy w pełni świadom, że to nazwisko panieńskie swojej matki, nie jego własne. – Dlaczego ukryłaś przede mną prawdę?
Zbladła, cofnęła się o krok.
– O czym ty mówisz, Yuui?
– Okłamałaś mnie – wyszeptał, czując jak łamie mu się głos. – Że nie pamiętam rodziców… że nie mam brata… Zabrałaś mnie z Gwiazdy Zarannej – zamilkł, zaskoczony tym, jak zapomniana nazwa płynnie wpasowała się w jego słowa. – Obiecałaś Fayowi, że po niego wrócimy.
– Skąd to wiesz? – Freya cofnęła się o krok, wstrząśnięta i wystraszona.
– Nieważne. Dlaczego to zrobiłaś? Proszę, powiedz mi! – Krzyknął, ale głos załamał mu się, zmieniając wrzask w pełen bólu szept.
Freya odwróciła wzrok i długo milczała. Yuui, nie mogąc znieść tego milczenia, bez słowa podszedł do drzwi wejściowych i spoglądał na ciemniejący, mokry świat, na puste ulice Helstromu pod ścianą deszczu.
– Yuui, posłuchaj mnie, proszę – Freya podeszła do niego i dotknęła delikatnie jego ramienia. – Zanim mnie osądzisz, po prostu mnie wysłuchaj.
– Mów – wyszeptał, czując, że jeśli powie coś więcej, straci nad sobą panowanie. Zamknął oczy, czując się nagle bardzo zmęczony.
– Ja i twoja matka wychowałyśmy się w Ivarstead, to taka malutka wioska w Skyrim – zaczęła cicho Freya. Głos miała nabrzmiały od łez, ale Yuui nie odwrócił się w jej kierunku. – Nasi rodzice byli zwykłymi rolnikami… a ona była magiczna – ostatnie słowo Freya wymówiła ze strachem. – Nigdy nie mieli pieniędzy, by posłać ją do magów… Jako dziecko straciła kontrolę, prawie mnie zabiła. Nie chciała tego, ale… Potem poznała twojego ojca, zabrał ją do Gwiazdy Zarannej. Był jeszcze biedniejszy niż ona… Wiedziałam, że nie powinna tego robić, namawiałam ją, ale była nieugięta, chciała być z nim. Więc też się tam przeniosłam, chciałam mieć na nią oko… Ja naprawdę ją kochałam, Yuui – Freya westchnęła ciężko. – Urodziliście się wy… Ty byłeś normalny, ale on był taki jak ona, też magiczny… Byłam pewna, że któregoś dnia stanie się tam coś złego. Twój ojciec żył w ciągłym strachu. Kochał was obu, ale bał się, że ta moc, ta – skrzywiła twarz w mieszaninie strachu i obrzydzenia. – ta magia zabije was wszystkich…! Przecież nawet i jej czasami wymykała się spod kontroli, nawet gdy była dorosła… – dodała szeptem. – Dlatego tyle pił… A moja siostra chorowała coraz bardziej. Uzdrowicielka, na którą kiedyś wydaliśmy mnóstwo septimów, powiedziała tylko, że jej magia jest skrzywiona, że zabija ją od środka. A potem umarła – Freya zamknęła oczy, a po jej policzkach popłynęły łzy. – I wtedy zostaliście wy, mając tylko mnie… Ty byłeś normalny. Twój brat nie. Bałam się, że jego moc nas pozabija. Zabrałam cię tutaj… Chciałam, byś zapomniał o nim, o Skyrim… Żebyś był bezpieczny. Kocham cię. Zawsze cię kochałam.
Yuui milczał, a gdy się do niej odwrócił, zobaczyła, że i on płacze.
– I dlatego, że mnie kochałaś, skazałaś go na samotność albo nawet i na śmierć? – Wychrypiał. Cofnął się, ale jego plecy napotkały ścianę. – Jak mogłaś?
– Mogłam ocalić tylko jednego z was – Freya opuściła głowę.
– To, że matka straciła kontrolę… raz… jak mogłaś sądzić, że… – Yuui ukrył twarz w dłoni, z bezsilności zaczął chodzić po małym pokoju. Przypadkiem trącił barkiem lustro. Uderzyło o ziemię i rozpadło się na kawałki. Z przekleństwem przyklęknął i drżącymi rękami zaczął zbierać odłamki.
Freya smutno patrzyła na jego starania.
– Może popełniłam błąd – powiedziała. – Może nigdy by ci nie zagroził… Może znalazłaby się ktoś, kto wziąłby go pod swoje skrzydła. Ale wtedy nie widziałam innej możliwości. Zostawiłam go w karczmie – dodała błagalnie. – Nie w zimnej chacie. Jarl miał wysłać go do sierocińca, gdy tylko zrobi się cieplej…
Yuui patrzył tępo na krew płynącą z rozciętej dłoni.
– Kochałaś matkę, mimo że prawie cię zabiła, a nie potrafiłaś kochać mojego brata, chociaż nie skrzywdził nikogo w żaden sposób? – Zapytał głucho, nie oczekując odpowiedzi. – Powiedz mi tylko dwie rzeczy, Freyo. Dwie rzeczy, zanim odejdę.
– Odejdziesz gdzie? – Freya popadła w panikę, tę samą, w jaką wpadała za każdym razem, gdy ktoś mówił o podróżach. Yuui już rozumiał powód.
– Złożyłem mu obietnicę – w oczach Yuui'a zabłysła determinacja. – Odnajdę go, gdziekolwiek by nie był. Dziękuję ci za to, że dałaś mi dach nad głową, ale już czas, bym go opuścił.
Freya usiadła ciężko na macie, westchnęła.
– Nie mam prawa cię zatrzymywać – wyszeptała. – Nie po tym, jak okłamywałam cię przez całe życie… Mam tylko nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Jakie dwie rzeczy chcesz wiedzieć?
– Jak nazywał się nasz ojciec?
– Płynący-Rytuał – odparła zrezygnowana Freya, ocierając łzy. – Ona… przetłumaczyła wasze nazwisko na jakiś wymarły język, śmiała się, że to będzie jej pseudonim magiczny, chociaż wiedziała, że bez pieniędzy nigdy nie będzie prawdziwą czarodziejką. Fluo… Flouri… Flourite. Tak to chyba było.
– Dlaczego zabrałaś mnie do Argonii? Dlaczego Czarne Mokradła, drugi koniec Tamriel?
– Bo nie znalazłaby cię tu nikt, nawet używając magii – odparła, nie patrząc na niego. – Hist ma zbyt wielką moc.
– I znów Yuui przychodzi – Khajjit siedział na trawie przed chatą i patrzył na niego czujnie. – I Yuui czuje się bardzo źle w duszy, oczy ma pełne bólu, chociaż Za'urabi nie widzi ran. Za'urabi się bardzo martwi.
– Odchodzę, Za'urabi – powiedział cicho Yuui. – Odchodzę z Argonii.
– Za'urabi rozumie – Khajiit skinął głową. – I Za'urabi pójdzie kiedyś do ciepłych piasków.
Yuui uśmiechnął się blado.
– Idę w odwrotnym kierunku – powiedział cicho, patrząc na północ. – Tam, gdzie jest bardzo zimno i mało jest słońca. Muszę tam kogoś odnaleźć. Dawno temu obiecałem mu, że wrócę, ale potem zapomniałem. Twój napój przypomniał mi o nim.
– Hist ma wielką moc – przytaknął Za'urabi. – Żeby jednak iść na północ, Yuui musi iść przez Cyrodil. I Za'urabi musi przejść przez Cyrodil. Za'urabi myśli, że może towarzyszyć Yuui'owi przez część drogi.
– Nie musisz tego robić.
– Za'urabi mówił, że się martwi. Za'urabi byłby kiepskim przyjacielem, gdyby nie podprowadził Yuui'a. Za'urabi i tak już chciał odejść do Elsweyr. Tu za mało słońca. To niezdrowe.
Yuui uśmiechnął się przez łzy.
– Dziękuję.
