Myślałam o tym długo i stwierdziłam, że Castiel musiał wcześniej chodzić po Ziemi. Na początku to opowiadanie miało być częścią większej historii, ale ponieważ nie wiem, czy kiedyś dopiszę resztę, dlatego wrzucam tę wersję. Podzieliłam je na rozdziały dość przypadkowo, no ale cóż... Miłego czytania:).
Teraz
Castiel wszedł do swojego pokoju hotelowego, zdjął buty i rzucił się w płaszczu na łóżko. Spojrzał w sufit, z którego dawno temu odpadły spore kawałki tynku, ale albo nikt tego nie zauważył, albo nie mieli pieniędzy ani chęci, by zmienić obecny stan rzeczy. Może gdyby powiedział portierowi, czy choćby sprzątaczce...
Castiel zacisnął zęby, odrzucając przypadkowe myśli o suficie. Zabił dzisiaj pięć aniołów. Swoich braci i siostry. Nie powinien przechodzić po tym do porządku dziennego. Nie powinien przejmować się trywialnymi rzeczami, kiedy jego ręce splamione są krwią jego rodziny.
To nie powinno być tak łatwe.
Kiedy to się zaczęło? To zabijanie bez cienia wątpliwości, ta ucieczka bez końca, ta pustka? Czemu jego bracia i siostry musieli stać się wrogami? A na początku było tak dobrze…
Z dołu dobiegły go odgłosy kłótni jakiegoś małżeństwa, a po chwili płacz ich dziecka.
Zignorował to i odwrócił głowę w stronę okna, które wychodziło na schody pożarowe sąsiedniej kamienicy. Nie widział ich, teraz w nocy okno było czarne jak smoła, także przy wyłączonym świetle.
Castiel nie był nawet ranny.
Jak to wszystko mogło się tak zmienić w zaledwie pięć lat? Nic nie zapowiadało, że tak się stanie.
Nic…
Bardzo dawno temu
Castiel czuł się strasznie niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że naczynie jest bardzo małe, ale nie, że aż TAK. Wszyscy mu mówili, że pierwsze wrażenia są okropne, a potem jest jeszcze gorzej, ale nie przejmował się tym, bo jego bracia zawsze lubili go straszyć. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wciśnięcie do ludzkiego ciała istoty, która przeciska się między Ziemią a Księżycem (Castiel nie był wysoki, ale niektórzy naprawdę mieli z tym problemy). Zatęsknił do swojej prawdziwej postaci. W tym ciele czuł się strasznie mały, skurczony i nieważny, co nigdy mu się nie zdarzyło, był przecież dzieckiem Pana.
- Czynisz pierwsze obserwacje, bracie? - usłyszał nad sobą głos. Podniósł głowę, swoją głowę, upomniał się w myślach, i zobaczył uśmiechniętą twarz Anny, jego przełożonego. Wyglądała tak, jak mówili inni. To nie było jej pierwsze naczynie, jak słyszał, ale już trzecie, znowu kobiety. Miała postać jakiejś młodej Egipcjanki o smukłej figurze, czarnych oczach i lśniących czarnych włosach ukrytych pod białą chustą.
- Najpiękniejsza kobieta, jaką widziałem. - oznajmił mu głos w głowie.
- Bardzo dziwnie się czuję. - wyznał Castiel, mrugając. Nie było mu to potrzebne, ale mrugał. - Mam problemy z właścicielem naczynia, siostro. - wyjawił dość sztywno, próbując powstrzymać ten niezrozumiały odruch.
- Ty jesteś właścicielem naczynia. - upomniała go Anna, ale bez srogości - Pierwsze zawsze jest trudne. Najgorsze są palce. Nigdy na początku nie wiadomo, do czego są potrzebne. - stwierdziła, prostując i zginając swoje - Co ci najbardziej przeszkadza?
- Metuszelach twierdzi, że jesteś piękna. - powiedział Castiel, któremu udało się powstrzymać mruganie.
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Anna zaczęła się śmiać, ale mu to nie przeszkadzało. Skoro miała ochotę się pośmiać, to on nie oponował.
- Przepraszam za to, bracie. - przeprosiła Anna, gdy w końcu jej przeszło. - Trochę już jestem na Ziemi i udziela mi się jej humor. - Castiel kiwnął głową. Anielica przyjrzała mu się uważniej, z namysłem. - A twoim problemem jest za słaba kontrola, nauczysz się tego. Musisz bardziej skoncentrować moc. Skrzydła ci się zmniejszą, ale odległości tutaj są tak małe, że nie robi to żadnej różnicy w czasie lotu. Wierz mi, jak się przyzwyczaisz, będziesz wyrzucać dawnych nosicieli do Nieba bez problemu.
- Słucham?
- A nie trafią do Piekła? - spytał Castiel, marszcząc brwi. Był to sukces, bo tym razem tego chciał. - Demony nie powinny dostawać dusz darmo. W ogóle nie powinny ich dostawać. - stwierdził zimno.
Armia Lucyfera rosła nawet bez jego przywódcy. Rycerze Piekła na gwałt tworzyli sobie oddziały, złożone właśnie z demonów, początkowo ludzi, ale z mocami, których Ojciec im nie przypisał. Niszczyli plan Ojca, tak jak zrobił to Lucyfer. Obowiązkiem aniołów było wymazać tę hańbę, dlatego między innymi musiał znaleźć naczynie - wyruszali na wojnę.
- To praktycznie niemożliwe. - powiedziała mu Anna, ale zbyt niepewnym tonem, by Castiel uznał to za wystarczające zaprzeczenie. - Nie musisz się tym przejmować, braciszku, pokonamy te małpki bez trudności, zresztą Michał, Rafael i Gabriel są z nami. - pocieszyła go. Nie wspomniała o Lucyferze.
- To nie znaczy, że możemy podawać im dusze na tacy, siostro! - czarne oczy Castiela zapłonęły, na smagłej twarzy pasterza okolonej czarnymi wełnianymi włosami pojawił się wyraz zacięcia. - Każda zdobyta dusza utwierdza ich w przekonaniu, że mogą wygrać! Jeśli nie będą mieli armii i będą musieli sami walczyć przeciwko braciom, to może przejrzą na oczy i powrócą do domu. - w jego głosie zabrzmiała prawdziwa wiara w to, o czym mówił.
- Nie możemy lekceważyć tych dusz, które mamy w naczyniach! Jeśli tylko w ten sposób mogę pomóc braciom archaniołom i Ojcu, to muszę się postarać, jestem im to winien.
- Czyli tu zostanę? - odezwał się Metuszelach.
- Zostaniesz, tak długo, jak będę miał to naczynie. - powiedział mu Castiel, koncentrując moc.
- W takim razie dbaj o moje ciało i spraw, by użyczenie ci go nie poszło na marne.
- Nie pójdzie. - obiecał anioł, czując jak kurczą mu się skrzydła. Zdekoncentrował się na chwilę i zamrugał. Nagle poczuł potrzebę, by rzec coś więcej do istoty, która oddaje swoją duszę w walce w imieniu jej Stworzyciela. Była niemal jego bratem. - Niech nasz Ojciec będzie z tobą. Żegnaj, Metuszelachu.
- Żegnaj, Castielu, aniele Pana.
Po chwili moc pochłonęła pozostawioną świadomość i zamknęła ją w swoim wnętrzu, pozostawiając Castiela z dziwnym uczuciem pustki.
- Jesteś bardzo oryginalny, bracie. - uśmiechnęła się Anna. - I zdolny, jak widzę. - dodała, bo skrzydła anioła zmalały w oczach. - Przepraszam, przecież nawet nie wiem, jak masz na imię. - uświadomiła sobie. - Nazywam się Anna.
- Wiem. Jesteś moją przełożoną. - pokazał zęby, by okazać radość, ale to chyba nie tak miało wyglądać. Uśmiech Anny trochę stężał, ale anioł jeszcze nie nauczył się aż tak rozróżniać wyrazów twarzy ludzi, więc tego nie zauważył. - Castiel.
- Miło cię poznać, Castielu. Dobrze ci idzie z naczyniem. Zobaczę, jak radzą sobie inni. - powiedziała bardziej służbistym tonem. Cofnęła się o krok i zawahała.
- Z chęcią bym z tobą potem porozmawiała, bracie. - stwierdziła wreszcie trochę cieplej. - Jesteś interesujący.
- Interesujący jest ten świat dookoła. - Castiel kiwnął teraz już naprawdę swoją głową w kierunku kamiennej pustyni, na której się znajdowali. - Cieszę się, że tu trafiłem.
Wrzaski ludzi ginęły w ogólnej kakofonii dźwięków. Mury padały, pałace rozpadały, domy zamieniały się w gruz, a wszystko to prosto na głowy mieszkańców, którzy nie mieli dokąd uciec z powodu pożaru, który rozprzestrzenił się po całym mieście. Biegające w panice tłuszcze potykały się o spalone szczątki i ślizgali na krwi ze zmiażdżonych ciał. Zapalały się ścieki, nawet ze studni buchał ogień, jakby z samego dna Gehenny. Ci, którzy chcieli uciec przez podziemne jaskinie, zostali zatopieni przez wodę płynącą z gór, która aż do tej pory była błogosławieństwem dla tego pustynnego miasta. Nikt nie mógł ujść żywy z tego piekła na ziemi.
Castiel patrzył na zagładę Sodomy szeroko otwartymi oczami.
On, Uriel i Anna stali na wzgórzu ponad miastem, skąd mieli najlepszy widok. Poniżej znajdowały się inne anioły, które miały dopilnować, by ocaleni z ognia i wody nie przeżyli pogromu. Nie mieli wiele do roboty.
- I co myślisz? - spytał zadowolony Uriel, oglądając swoje dzieło z uśmiechem dumy na twarzy - Lepsze niż szarańcza w Ur? - rzucił okiem na małego braciszka szeregowca, który był ulubieńcem jego przełożonej; wszędzie go zabierała. Zresztą nikt się temu nie dziwił, naiwnego Castiela trudno było nie lubić. Uriel był zadowolony z jego towarzystwa, bo mógł się przed kimś pochwalić. Ktoś okazujący zachwyt jego dziełem był wszystkim, czego pragnie artysta, a świeży, niedoświadczony żołnierz posłany na pierwszą linię był wymarzonym krytykiem.
- Nie wiem, co powiedzieć. - odparł szczerze Castiel, nie mogąc oderwać wzroku od tych okropności, zafascynowany ich ogromem. Uwaga nie była zbyt konkretna, ale ton, jakim została wypowiedziana sprawił, że Uriel zaczął wyjątkowo przypominać pawia.
- Za to ja wiem. - odparła zgryźliwie Anna. - Za dużo wszystkiego, tanie efekciarstwo. - powiedziała bez skrupułów. W Uriela jakby piorun strzelił.
- Co ci się nie podoba? - spytał czarnoskóry Numida chłodnym tonem, siląc się na spokój.
- Proszę cię. - powiedziała niecierpliwie Egipcjanka (gustowała w naczyniach z tego kraju) - Ogień ze studni? Naprawdę? A jedna plaga zniszczyłaby to miasto równie dobrze. Szarańcze zniszczyły Ur w jeden dzień.
- A tu wszystko zostanie zniszczone w godzinę. I nie będzie odbudowane. - stwierdził Uriel, nadymając się. Anna prychnęła.
- Zwykła tandeta. - uznała zimno.
- Wcale nie! - zaprzeczył gorąco Castiel, przerywając ich rozmowę. - Nie bądź taka, Anno. Urielu, to zapisze się w historii, naprawdę.
- Akurat. - mruknęła Anna. Uriel uśmiechnął się szeroko, czując, że wygrał tę dyskusję.
- Coś mi się wydaje, Anno, że to nie wybuchające studnie tak cię irytują. - powiedział ze złośliwym błyskiem w oku, kiwając lekko głową w kierunku Castiela, który świata nie widział poza masakrą. Anielica zignorowała tę uwagę z lodowatą miną.
- To jest… ogromne. - powiedział Castiel, zapatrzony.
- Poczekaj, aż zobaczysz Gomorę. - uprzedził go Uriel, nadęty z dumy jak balon.
- Oni wszyscy pójdą do Nieba? - spytał anioł, obecnie w ciele pasterza z Kanaanu. To było jego drugie naczynie i czuł się, jakby było jego od zawsze. - Wszyscy mieszkańcy? - wyjaśnił, nie rozumiejąc, dlaczego Anna i Uriel patrzą na niego z nieokreślonymi wyrazami twarzy.
- Nie, Castielu. - powiedział w końcu Uriel, wyręczając Annę, która nie miała serca oświecić swojego ulubieńca. - Wszyscy trafią do Piekła.
Przykro było patrzeć, jak zapał na twarzy anioła powoli zmienia się w niedowierzanie, a potem w ogromny zawód.
- Dlaczego? - spytał cicho, zwracając się do Anny. - Czemu oddajemy ich demonom?
- Bo źle postępowali, braciszku. - powiedziała anielica zakłopotana. - Pamiętasz, co postanowiliśmy? Porozumienie z Mezopotamii? Słudzy Pana idą do Nieba, słudzy Szatana do Piekła.
- Ale przecież już ich ukaraliśmy. - Castiel wskazał ręką na miasto, które unicestwienie nagle przestało go fascynować.
- Właśnie. Za to, że nie są sługami Ojca. - zgodził się Uriel. - Teraz demony ukarzą ich za to, że są sługami Szatana. - wyjaśnił w sposób całkowicie jasny, a tak mu się przynajmniej zdawało, bo Castiel chyba dalej nie rozumiał.
-Przecież… Ojciec kazał nam ich chronić. - anioł nie mógł uwierzyć. Annie serce się krajało na ten widok. - Skoro oni nie trafią do Nieba - machnął ręką w wiadomym kierunku - to po co ta masakra? Jeśli to nie oczyszczenie, to co? Czy oni nie mogli jeszcze się poprawić? Dlaczego ułatwiamy demonom życie, demonom, które sprzeciwiły się Ojcu? - spytał, patrząc na oboje z niemym błaganiem.
- To przykład dla innych. - stwierdził Uriel po krótkim namyśle. - Dajemy innym ludziom przykład, to nic złego. A jakie widoki. - dodał to ostatnie z nadzieją, że Castiel porzuci ten niewygodny temat. Nic z tego.
- Jaki przykład, skoro wszyscy zginą? - powiedział prawie ze złością anioł. Anna patrzyła na to zdziwiona. Jeszcze nigdy nie widziała go tak przejętego. - Poza tym skąd wiadomo, że wszyscy są grzesznikami?
- Nie posądzaj nas o niekompetencję, Castielu. - upomniał go Uriel, który zaczynał żałować, że Anna przyprowadziła tego konkretnego brata - Zresztą, to ludzie. Znaleźliśmy tylko jednego człowieka, który sprawował się lepiej od innych, choć jeśli o mnie chodzi, to…
- Ten przeżyje? - spytał Castiel Anny. Uriel poczuł się zignorowany.
- Castielu, wątpię, żeby to było możliwe. - powiedziała anielica, patrząc na niego przepraszająco. Castiel tego nie widział.
- Co powie na to Ojciec? - zapytał, patrząc się niewidzącym wzrokiem na walące się miasto.
- Złe miejsce, zły czas. - oznajmił Uriel zirytowany. To pewne, nie zaprosi Castiela na podziwianie upadku Gomory.
- Co powiedzą na to ludzie? - spytał Castiel, marszcząc nagle brwi. - Nie będą o tym mówić. Nie dowiedzą się, co tu się stało, jeśli miasto i mieszkańcy znikną bez śladu. Nie będzie przykładu. - odwrócił się do Uriela. - Za to gdyby uratował się jeden mieszkaniec… Opowiedział wszystkim o tych okropnościach, pożarach, powodzi, walących się murach…
- Wybuchających studniach…- dodała Anna zupełnie niepotrzebnie. Uriel słuchał zbyt uważnie, by poczuć się dotknięty.
- Wtedy wszyscy by o tym wiedzieli…- stwierdził w zadumie. Potarł dłonią podbródek, zamyślony. Podjął decyzję. - Anno, proszę o zgodę na wyjście Lota. - zwrócił się do przełożonej.
- I jego rodziny. - dodał Castiel, stając na baczność. - Im mniej dusz w rękach demonów, tym lepiej.
- Może być rodzina. - zgodził się Uriel.
Anna nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale nie zamierzała oponować. Śmierć tych ludzi była konieczna, ale to nie znaczy, że ją cieszyła. Jeśli może ocalić któreś z tych istnień bez uszczerbku dla sprawy, nie zawaha się. Poza tym rozkazy nie mówiły, że WSZYSCY mieszkańcy muszą zginąć.
- Zezwalam. - powiedziała. - Jeśli Lot i jego rodzina wyrzekną się tego miejsca i grzechu, który je zamieszkuje, będą mogli opuścić Sodomę cali i zdrowi, ku chwale Pana.
- Proszę o przydzielenie mi misji, kapitanie. - Castiel był bardzo poważny i bardzo szczęśliwy.
- Zezwalam. - Anna zrobiła coś, czego nie powinna jako przełożona, bo spojrzała na niego z sympatią i całkowitym poparciem (Uriel przewrócił oczami), ale szybko się opanowała - Ale jeśli któreś z rodziny Lota nie wyrzeknie się grzechu, masz je ukarać. Zrozumiałeś?
- Tak jest, kapitanie. - powiedział Castiel bez śladu uśmiechu i zniknął. Anna popatrzyła na puste miejsce po nim z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Akurat to zrobi. - Uriel był bardziej niż sceptyczny, ale w sumie mało go to obchodziło. Spojrzał na płonące miasto ze złością - nawet mały, głupi Castiel nie widział piękna jego upadku, tylko dusze, które uciekną przed Piekłem. Niezbyt dobrze to świadczyło o jego dziele. Ale, z drugiej strony, wszyscy się o nim dowiedzą i będą o tym mówili. Zniszczenie Sodomy będzie sławne.
Ale jedno jest pewne.
- W Gomorze nie będzie ognia ze studni. - postanowił cicho.
