Link do oryginału znajdziecie na moim profilu.

Tłumaczenie za zgodą autorki.

Korekta rozdziałów 1-29: marta_potorsia


ROZDZIAŁ 1

Oparłam głowę o szybę samochodowego okna, podczas gdy mama śpiewała wraz z kapelą Alabama „moją" piosenkę - Dixieland Delight. Po chwili jednak zaczęły się jakieś zakłócenia i straciliśmy stację.

- Cholera, nie mogę go nastroić – odezwał się tata, jedną ręką bawiąc się pokrętłami radia, a drugą trzymając kierownicę. – Miną wieku, zanim uda nam się znaleźć porządną rozgłośnię nadającą muzykę country…

- Gdybyśmy się nie przeprowadzali, to nie musielibyśmy szukać – mruknęłam cicho, patrząc, jak na zewnątrz drzewa zastępują moje ukochane, faliste wzgórza pokryte szarą trawą.

- Dobrze wiesz, że nie mieliśmy wyboru – powiedział stanowczo ojciec, nadal szukając odpowiedniej stacji, ale z głośników wydobywały się tylko dźwięku popu.

- Nieprawda. Mogłeś po prostu nie przyjąć tej oferty.

- Dixie, zrozum, to dla twojego taty ogromna szansa – wtrąciła się mama. – Teraz będzie miał pracę o wiele lepszą od poprzedniej.

- Ale dlaczego akurat w stanie Waszyngton? – wybuchnęłam. – Przecież wy kochacie Kentucky i cała nasza rodzina tam mieszka, a Forks to najbardziej deszczowe miejsce na świecie, w którym prawie nigdy nie świeci słońce! Utkniemy w jakimś małym, ponurym miasteczku tylko dlatego, że firma prawnicza zatrudniająca tatę pomachała mu przed nosem większymi pieniędzmi!

- Dixie! – obruszyła się mama.

- Wystarczy, młoda damo – warknął ojciec, patrząc na mnie we wstecznym lusterku. Doskonale znałam to spojrzenie. Traktowałam je jako ostrzeżenie przed tym, że właśnie znalazłam się o krok od dostania cięgów. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że mój ojciec byłby zdolny spuścić lanie swojej szesnastoletniej córce, czyli właśnie mnie.

- Nie rozumiem, dlaczego Rhett mógł zostać w La Grange – burknęłam z niezadowoleniem.

Tata znowu zerknął w moją stronę za pośrednictwem lusterka.

- Dlatego, że jest już pełnoletni i może mieszkać sam. Koniec dyskusji – powiedział z szorstkim, południowym akcentem, który pojawiał się u niego zawsze wtedy, gdy strasznie się wkurzał. Starał się nad tym panować, żeby nie wyjść w pracy na prostaka. Mama złapała go za rękę w czułym geście, żeby pomóc mu się uspokoić.

Nagle poczułam, że w kieszeni spodni zawibrowała mi komórka. Natychmiast po nią sięgnęłam i podniosłam klapkę. Dostałam wiadomość od mojego dwudziestodwuletniego brata, Rhetta.

Jak mija podróż?

Odpisałam mu, żeby ruszył swój tyłek i jak najszybciej mnie uratował. Wiedziałam, że nieźle się uśmieje i nie weźmie tego na poważnie.

Nacisnęłam odpowiedni klawisz i na ekranie pojawiła się animacja przedstawiająca list wlatujący do pocztowej skrzynki. To zadziwiające, że mimo postępu współczesnej technologii nadal używało się tego przestarzałego symbolu. W końcu pojawił się komunikat o pomyślnym wysłaniu wiadomości i obrazek zniknął, ukazując tło ekranu. Było nim jedno ze zdjęć, które zrobiłam sobie z moim „przyjacielem" Ronnym. Nasza znajomość zaczęła się przeradzać w coś głębszego, ale wtedy rodzice ubzdurali sobie, że muszą wywrócić mi życie do góry nogami i postanowili przeprowadzić się na drugi koniec Stanów.

Na fotografii miałam głowę położoną na ramieniu Ronny'ego, a on sam obejmował mnie w talii i wykrzywiał wargi w uśmiechu, od którego zawsze głupiałam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że już nigdy mogłam nie zobaczyć na żywo jego brązowych oczu…

Lato powoli zmierzało ku końcowi. Mijały ostatnie dni sierpnia, a już w przyszłym tygodniu musiałam pójść do nowej szkoły, oczywiście nikogo nie znając. Przyjaźniłam się z tymi samymi osobami od czasów przedszkolnych, a teraz nagle zostałam zmuszona do znalezienia sobie nowych znajomych. Ewentualnie mogłam stać się społecznym wyrzutkiem, zrobić z siebie Gota, usiąść gdzieś w kącie i się pociąć…

Chyba zaczynałam się nad sobą użalać.

Liczba drzew za oknem zmniejszyła się i wkrótce zobaczyłam dużą tablicę z wyraźnym napisem: „Witamy w Forks".

- Przekroczyliśmy granicę! – zawołała z entuzjazmem moja jak zawsze dowcipna mama.

- Radujmy się – mruknęłam do siebie.

Aby dostać się do naszego nowego domu położonego po drugiej stronie Forks, musieliśmy przejechać całą główną ulicę. Nie zajęło nam to zbyt wiele czasu. Po drodze spotkaliśmy niewielką liczbę osób. Zobaczyłam też te małe, urocze sklepiki, które zazwyczaj ogląda się tylko w filmach.

Kiedy już wyjechaliśmy z miasteczka, drzewa znowu zaczęły pojawiać się znacznie częściej.

- Podobno wilki wróciły w te okolice. Czy to nie świetna wiadomość, Dixie? Może zobaczymy jakiegoś – odezwał się tata takim tonem, jakby planował wycieczkę do zoo. Kiedyś słyszałam, że te zwierzęta to bardzo nieśmiałe stworzenia, więc bliskie spotkanie z nimi raczej nam nie groziło. Jednak mogłam przysiąc, że gdy po chwili zatrzymaliśmy się na przepisowym znaku stopu, pomiędzy drzewami dostrzegłam niewyraźną, szarą sylwetkę. Najwyraźniej zaczynała ponosić mnie wyobraźnia.

Nasz nowy dom położony był wśród mnóstwa drzew. Myślami wróciłam do La Grange w Kentucky, gdzie mieszkaliśmy na farmie. Wokół niej rozciągały się rozległe pola o tej porze roku pokryte zbożami. Westchnęłam na myśl o obszarach ze złotą kukurydzą i pszenicą, które tam zostały. Spojrzałam w górę i zgodnie z przypuszczeniami zobaczyłam zachmurzone niebo. Poczułam się tak, jakbym miała lekki napad klaustrofobii.

Gdy zaparkowaliśmy na podjeździe, zatrzymała się również jadąca za nami ciężarówka. Jeden z kumpli mojego taty, Gary, zaoferował się, że przetransportuje nasze rzeczy. Wyszłam z samochodu w momencie, kiedy pośród drzew odbił się echem pisk otwieranej przyczepy. Zadrżałam i naciągnęłam na głowę kaptur. W samochodzie zdecydowanie nie było tak zimno.

Ojciec i jego przyjaciel zaczęli rozładowywać pudła, a ja z mamą wnosiłyśmy je do środka i układałyśmy w osobne stosy, żeby później wiedzieć mniej więcej, gdzie co zostawiłyśmy. Kiedy skończyliśmy, pomachaliśmy na pożegnanie Gary'emu, ostatniej znajomej osobie bezpośrednio związanej z Kentucky…

Tego wieczoru tata postanowił, że zjemy posiłek na mieście. Wszystkie naczynia i przybory kuchenne tkwiły jeszcze w pudłach, ale przede wszystkim nie mieliśmy żadnego jedzenia. Pomyślałam sobie, że rodzice pewnie chcieli też lepiej poznać miasteczko. Ostatecznie wybraliśmy małą restaurację położoną niedaleko. Jak tylko do niej weszłam, od razu zorientowałam się, co to za miejsce.

Kiedy wkroczyliśmy do środka, wszystkie głowy obróciły się w naszą stronę. Ludzie nie gapili się na nas długo, ale te kilka sekund i tak wystarczyło, żebym poczuła się niezręcznie. Szybko znaleźliśmy wolne stoliki. Ja oczywiście wybrałabym ten na samym końcu sali, ale mama i tata z tą ich dziwacznością zajęli miejsca na samym środku pomieszczenia.

Kelnerka z uroczą twarzą przywitała nas uśmiechem.

- Przepraszam, ale czy państwo mieszkają gdzieś w okolicy? – spytała, przekrzywiając głowę jak zaciekawiony pies. – Nigdy wcześniej was nie widziałam.

- Właśnie się przeprowadziliśmy – wyjaśnił tata swoim głosem pozbawionym południowego akcentu. Znowu poczułam na sobie mnóstwo spojrzeń.

- Ach, to w takim razie witamy! Świetnie, że jesteście! – zawołała entuzjastycznie, po czym przyjęła nasze zamówienia i odstawiła resztę przedstawienia mającego na celu okazanie radości z naszej przeprowadzki.

W nocy zwinęłam się w kłębek na moim nowiutkim łóżku, rozmyślając o następnym dniu. Wiedziałam, że w większości spędzę go na rozpakowywaniu się, ale miałam nadzieję, że uda mi się też poznać parę osób w moim wieku. Jak nastolatki spędzały tutaj czas…? Zresztą, nad czym ja się zastanawiałam? Przecież nie przeprowadziłam się na inną planetę!

Podniosłam klapkę swojego telefonu, by zobaczyć na zdjęciu Ronny'ego i głęboko westchnęłam. Może i nie mieszkałam teraz na innej planecie, ale właśnie tak się czułam.