Opowiadanie należy do użytkownika portalu Tanuki - kamui188.

W Konoha-gakure było samo południe. Trwał tzw. Miesiąc bogów, między wiosną a latem, w którym plony dojrzewały kwiaty kwitły, a ludzie cieszyli się niemal każdą drobnostką. W miesiącu tym było też obchodzone kultowe dla Kraju Ognia święto radości. Co wieczór organizowano przyjęcia, marsze z lampionami i bale przebierańców. Było jak w niebie.

Tego dnia słońce przygrzewało mocno, a niebo miało lazurowy, głęboki kolor czasem przysłaniany bielą pierzastych chmur. Liście i trawy przykuwały wzrok mocnym, nasyconym, zielonym odcieniem, a kwiaty zachwycały swą odmiennością. Latały kolorowe motyle i inne owady, ptaki świergotały optymistyczne melodie. Powietrze było gęste, pełne słodkich, mdłych zapachów. Na każdym drzewie gałęzie uginały się pod obfitością kwiatów lub owoców, panował ogólny urodzaj. Cały ten krajobraz skąpany był w oślepiającym blasku słońca, tworząc dodatkową mozaikę cieni pod drzewami. Kolejny rok w kwiecie wieku, cieszył oczy hojnością dóbr natury. Istny sad hesperyjski.

Pod jednym z drzew śliwkowych stała oparta o pień, będąc jakby dopełnieniem całego tego pysznego krajobrazu. Wyglądała ciekawie i ponętnie jak Afrodyta w boskim sadzie. Blada cera kontrastowała ze złotymi kosmykami włosów, związanych w "kolczaste" kitki, symbolizujące jej burzliwą naturę. Spojrzenie miała przytomne, jednak wyjątkowo łagodne jak na ten ognisty temperament. Duże turkusowe oczy patrzyły gdzieś ponad górami, a wargi były wykrzywione w półuśmiechu. Biła od niej siła, śmiałość i samozadowolenie.

Nie zauważyła jednak chłopaka przyglądającego się jej od pewnego czasu.

Shikamaru skrycie podziwiał ją za to kim była. Jeszcze nigdy nie widział kobiety, która byłaby na tyle wytrzymała i zdolna.

Tak bardzo różniła się od Konoszanek. Zachowywała zimną krew w sytuacjach, gdy infantylne Sakura lub Ino były w stanie jedynie krzyczeć, nie mówiąc o skrajnie nieśmiałej Hinacie. Pokonała TenTen z taką łatwością i wyniosłością, że została postrachem wśród tutejszych dziewcząt (i nie tylko), jednak w walce z Tayuyą była harda i zdeterminowana. I jak zwykle osiągnęła cel. Zachowywała się odpowiedzialnie i właściwie. Jak chłopak. Imię tego uosobienia mocy, tej chodzącej burzy brzmiało:

- Temari. - Shikamaru stał naprzeciw jej spoglądając ze skupieniem w jej oczy.

- Słucham? - odparła bez ogródek, uśmiechając się na chwilę. Widocznie majowy nastrój jej też się udzielał.

- Dziękuję ci za ratunek. - powiedział trochę zbyt cicho, bo mimo wszystko uważał, że to mężczyzna powinien ratować kobietę, a odwrotny układ był trochę… upokarzający.

- To był mój obowiązek, więc go wypełniłam Nie wątpię że zrobiłbyś to samo. - powiedziała to gładko, grzecznie i lakonicznie. Jak zawsze.

- Masz rację. - przy odpowiedzi lekko się zarumienił. Słowa nie były dwuznaczne ani niewłaściwe, jednak ta intymność z jaką je mimowolnie wypowiedział go lekko sfrustrowała. Ona też wydawała się zafrasować tym zwrotem, jednak jak zwykle opanowała się zadziwiająco szybko.

Nie powiedziała już nic, tylko sprężystym krokiem odeszła w stronę wieży Hokage, ciągle idealnie wpasowując się w ten niebiański, majowy dzień.

- I bądź tu człowieku mądry… - westchnął dziedzic klanu Nara kładąc się na trawie i oddając się ulubionemu zajęciu - obserwowaniu chmur, płynących leniwie po nieskończonym błękicie.

KONIEC?