I

Od początku wiedziała, że to fatalny pomysł, chyba jeden z gorszych jakie padły w ostatniej dekadzie. Niby nic takiego, zwykła rozrywka, typowe polowanie. Ale w przypadku Thora nic nie może być zwyczajne. Przecież nie mogli tak po prostu wybrać się konno do któregoś z asgardzkich lasów, pełnych dorodnych jeleni, lisów czy bażantów. "Zapolujmy na szare wilki z Jotunheim" namawiał ich entuzjastycznie przyszły król, a oni jak zwykle nie potrafili odmówić.

I tak też znaleźli się w tym zapomnianym przez Norny świecie, zimnym, ciemnym i wrogim. Nie powinni się tutaj pojawiać, było to ze wszech miar złamanie trwającego przez stulecia, kruchego rozejmu. Ale czy Thor kiedykolwiek przejmował się podobnymi szczegółami? Takie drobiazgi jak dyplomacja były mu raczej obce, zwłaszcza, gdy zapalił się do jakiegoś pomysłu.

Przedzierając się od paru godzin przez metrowe zaspy śniegu, pośród przejmującej ciszy tutejszego lasu, Sif mogła mieć jedynie nadzieję, że ich obecność pozostanie niezauważona. Ostatecznie Jotunheim wydawał się być dzikim, ale też opustoszałym światem. Jego rozległe, północne rubieże przemierzały jedynie stada dzikich zwierząt, bestii raczej, znaczenie potężniejszych i niebezpiecznych niż ich odpowiedniki z innych światów. Taka była natura tej krainy, tu wszystko było większe, bardziej dzikie i surowe, zarówno zwierzęta, jak i mieszkańcy.

Strzała przemknęła między drzewami, a po chwili po okolicy rozniosło się przejmujące wycie. Hogun jak zwykle miał doskonałe oko i najwyraźniej zamierzał jak najszybciej spełnić kaprys swego przyjaciela. Jego zacięta mina jasno sugerowała, że podobnie jak Sif, pragnie czym prędzej opuścić to miejsce.

- Wspaniały strzał - skomentował Fandral - zaprawdę godny mistrza.

Hogun jedynie nieznacznie skinął głową.

- Dalej, musiał paść na tamtej polanie.

Sif spojrzała we wskazanym przez Thora kierunku, gdzie rzeczywiście między drzewami dało się dostrzec nieco otwartej przestrzeni. Pokonując zaspy ruszyli w tamtą stronę, by przekonać się, że nie dotarli do polany, lecz do samego skraju lasu. Tuż za linią ostatnich drzew, brocząc krwią, leżała wielka bestia. Strzała trafiła centralnie w masywną szyję wilka, rozrywając tętnicę i krtań. Zwierz charczał ciężko, a z każdym oddechem coraz szybciej uchodziło z niego życie.

Jednak ani widok umierającego stwora, ani otaczający ich śnieg i przejmujący chłód, nie zmroziły krwi Sif. Poczuła jak ta zamarza jej w żyłach, kiedy powiodła wzrokiem po okolicy. Tuż za granicą lasu, zaledwie sto, może dwieście stóp przed nimi, zaczynało się strome wzniesienie, urwisko, przypominające czoło sunącego lodowca. A na samym jego szczycie, wyraźnie widoczne były trzy sylwetki.

- Lodowi Giganci - wyszeptała przez ściśnięte gardło.

Jej towarzysze niemal równocześnie powiedli wzrokiem w stronę, gdzie patrzyła.

- Bez obaw przyjaciele, jest ich tylko trójka, poradzimy sobie.

Optymizm Thora przyprawiał ją o mdłości. Nie obawiała się walki z olbrzymami, jedynie jej konsekwencji. Teraz jednak nie był czas na podobne rozważania. Czekało ich nieplanowane starcie, więc Sif bez wahania wyciągnęła swój miecz. Pozostali podążyli w jej ślady.

Trzech Jotunów dosiadało wielkich, włochatych bestii, które z niezwykłą wręcz zręcznością, w kilku susach zdołały pokonać lodowe urwisko. Dopiero wtedy Sif dostrzegła coś niezwykłego. Dwóch olbrzymów wyglądało zwyczajnie, każdy miał ze trzy metry wzrostu, masywny tors, oraz muskularne ręce i nogi. Ich skóra była niebieska z charakterystycznymi geometrycznymi wzorami, a oczy krwistoczerwone. Ubrani jedynie w skórzane pasy, wydawali się być zupełnie odporni na otaczający ich mróz. Natomiast trzeci z nich, dosiadający bestii o nieco jaśniejszej barwie futra, wyglądał zupełnie inaczej. Przede wszystkim był znacznie mniejszy i smuklejszy od swych pobratymców, z pewnością nie był dużo wyższy od przeciętnego człowieka. Choć kolor skóry i oczu nie pozostawiał wątpliwości, co do jego pochodzenia, to nawet strój miał odmienny od towarzyszących mu wojowników. Jego ciało spowijała długa, ciemna szata, odsłaniająca jedynie ramiona, miał również spodnie sięgające nieco za kolana i lekkie buty. Z pewnością jego ubiór nie chronił przed chłodem, Sif przypuszczała, że był raczej wyrazem odmiennego statusu społecznego, jeśli w ogóle o czymś podobnym można było mówić w przypadku tego barbarzyńskiego plemienia. Coś jednak musiało w tym być, bo to właśnie najmniejszy Jotun gestem ręki dał znać towarzyszom, by zostali na miejscu, a sam zmusił swoją bestię, by ruszyła w stronę Thora i jego kompanów.

- Zapędziliście się daleko od domu, Asgardczycy - zawołał Lodowy Gigant, kiedy znalazł się na tyle blisko, by przekrzyczeć wycie wiatru.

Sif zobaczyła, jak Thor coraz silniej ściska swą broń, z pewnością, aż palił się do walki. Wszak nieczęsto mieli okazję mierzyć się ze znienawidzonymi mieszkańcami Jotunheimu.

- Wynoście się!

- Nie przyjmuję rozkazów od zimnokrwistych bestii - rzucił książę i nie czekając na odpowiedź, obrócił kilkukrotnie młotem i niczym pocisk natarł na przeciwnika.

Tuman śniegu wzniecony na skutek impetu uderzenia, przez chwilę przysłonił okolicę. Kiedy wiatr oczyścił powietrze, Sif dostrzegła Thora stojącego pośród sporego krateru w ziemi, włochata bestia odskoczyła na prawo, natomiast Lodowy Gigant na lewo. Jeśli przez ułamek sekundy Sif miała nadzieję na pokojowe rozwiązanie tej sytuacji, to lodowa włócznia, która pojawiła się w ręku Jotuna, musiała rozwiać wszelkie złudzenia.

- Twoja arogancja jest większa, niż mówią plotki. Pożałujesz tego, synu Odyna - warknął Jotun, po czym zatoczył krąg swoją bronią, a w miejscu, gdzie przecięła powietrze, pojawiło się kilkanaście lodowych sztyletów. Te w ułamku sekundy wystrzeliły w stronę Thora. Młody książę niewiele sobie z tego zrobił, sparował atak młotem i ruszył z pełnym impetem na przeciwnika. Jego cios jednak uderzył w pustkę, kiedy sylwetka Jotuna zadrżała i rozpłynęła się w powietrzu.

- Za tobą! - zawołała Sif, gdy dostrzegła niebieską postać materializującą się tuż za plecami Thora.

Włócznia przecięła powietrze, nie zdołała jednak całkowicie sięgnąć celu, jedynie omsknęła się o ramię księcia.

Thor warknął bardziej rozwścieczony niż ranny. Jednak jego atak znów trafił w próżnię, gdyż Jotun zdążył zwiększyć dystans.

Nie było czasu na wahanie, teraz kiedy przeciwnicy byli w pewnym oddaleniu od siebie, mogła działać.

- Heimdallu! Zabierz nas do domu! - zawołała w powietrze.

W jednej chwili spowił ich snop światła i nim sprzeciw Thora zdoła w pełni wybrzmieć w powietrzu, cała piątka znalazła się na powrót w znajomych ścianach Obserwatorium.

- Dlaczego to zrobiłaś?! Nie mieli z nami szans - zawołał książę, wciąż rozgorączkowany krótkim starciem.

- Nie o szanse tu chodzi! - odparła równie gniewnie Sif. - Naprawdę nic ci to nie mówi. Młody Jotun, mniejszy od innych Lodowych Gigantów, dodatkowo władający magią. To był Loki, Thor! Loki, trzeci syn Laufreya, książę Jotunheim! Gdybyś go zabił, niechybnie doprowadziłbyś do wojny.

- Wiesz, że nie obawiam się nawet całej armii olbrzymów - odparł Thor. Jego oczy wciąż płonęły gniewem, ale argumenty wojowniczki powoli docierały do jego umysłu. Potem jednak spojrzał na swoje ranne ramię i dorzucił złowrogo. - Nie zostawię tego tak.

Nie mówiąc nic więcej ruszył Tęczowym Mostem w stronę pałacu.


Loki jeszcze przez chwilę patrzył w niebo, gdzie nie pozostał już nawet ślad Bifrostu, po czym ruszył w stronę leżącego na ziemi wilka. Zwierz dogorywał, a jego żółte ślepia nie wyrażały już nawet gniewu, jedynie strach i agonię. Jotun uniósł włócznię i jednym ruchem dobił bestię.

Chwilę później dołączyli do niego towarzysze.

- Co teraz? - zapytał jeden z nich.

Młody mag wzruszył ramionami.

- Wilka zabierzcie, a o całym zdarzeniu nie rozmawiajcie z nikim.

- Chcesz to tak zostawić, mistrzu?

- Mam stanąć przed Odynem i skarżyć się na niegodne zachowanie jego syna? - odparł, uśmiechając się z przekąsem. - Nie jestem samobójcą.

Dwaj Giganci zaśmiali się cierpko na to oświadczenie.

- Król będzie wściekły.

- Więc lepiej, żeby ojciec nigdy się o tym nie dowiedział - skwitował Loki.

Machnął ręką w stronę włóczni, która rozpłynęła się w powietrzu.

- Urza - zawołał na swoją bestię, a ta posłusznie podeszła do niego.

Moment później jeden z Jotunów wrzucił wilka na grzbiet swego zwierzęcia, i cała trójka opuściła miejsce feralnego zdarzenia.


Cytadela przywitała ich ostrym wiatrem, który ciął wszystko drobnymi, lodowymi odłamkami. Typowa pogoda o tej porze roku w północnej prowincji Jotunheimu, choć nieprzyjemna nawet dla samych Jotunów. Tym chętniej cała trójka schroniła się w kamiennych murach prastarej twierdzy.

Obszerny dziedziniec oświetlony teraz kilkoma pochodniami, wydawał się wręcz przytulny w porównaniu do tego, co działo się na zewnątrz. Loki zeskoczył na ziemię, otrzepał ubranie i ciemne, krótkie włosy z resztek lodu, po czym oddał Urzę w ręce jednego ze sług. Niemal natychmiast dostrzegł również drugą bestię, która zwinięta w kłębek spała w kącie. Znał to zwierzę aż za dobrze, choć nie spodziewał się gości. Szybki rzut okiem po okolicy uzmysłowił mu, że dziś cytadela jest bardziej tłoczna niż zazwyczaj.

Gestem głowy pożegnał towarzyszących mu wojowników i ruszył w stronę obszernych drewnianych wrót prowadzących do wnętrza.

- Witaj z powrotem, mistrzu - przywitał go Kamfos, nadzorca cytadeli, wiekowy Jotun o twarzy wyraźnie naznaczonej latami życia wśród lodów tej krainy. - Książę Byleistr przybył dziś rano, oczekuje cię.

Loki skinął głową i ruszył dalej mrocznymi korytarzami twierdzy.

Znalazł Byleistra w bibliotece, gdzie rosły Jotun przeglądał bez większego entuzjazmu tomy zalegające na regałach. Znudzenie i irytacja wyraźnie rysowały się na jego twarzy, a nerwowe gesty jasno wskazywały na szybko topniejące pokłady cierpliwości. Kiedy jednak zobaczył Lokiego w drzwiach, natychmiast się rozpogodził, odłożył trzymaną w ręku księga i wstał.

Byleistr był chodzącym przykładem jotuńskiego wojownika. Przewyższał Lokiego o dobre cztery stopy, był postawny, jego wielkie ręce bez trudu mogły zmiażdżyć łeb niedźwiedzia, a muskularny tors, przepasany licznymi skórzanymi pasami, naznaczony był nie tylko rodowymi symbolami, ale również licznymi bliznami. Patrząc na takich jak on, nie trudno było zrozumieć, dlaczego inne królestwa uważają Jotunów za dzikie bestie.

- Nareszcie! Przysypała cię zaspa, czy co? - zawołał wojownik, podchodząc bliżej i wyciągając rękę w stronę Lokiego.

- Witaj, bracie - odparł ten, odwzajemniając gest powitania.

Jego chuda, drobna dłoń wyglądała nieco absurdalnie w porównaniu do wielkiej łapy wojownika. Nie żeby mu to przeszkadzało, przestał się tym przejmować, jakiś milion lat temu.

- Gdybyś czasem zapowiedział swoje przybycie, to może nie musiałbyś gnić w bibliotece.

Byleistr wywrócił oczami.

- To gdzie tym razem cię wywiało Alfheim, Muspelheim, a może Svartalheim?

- Naprawdę myślisz, że dobrowolnie wybrałbym się do tego ostatniego, wiesz jak nie znoszę udawać krasnoluda.

- Mieszkasz w ich dawnej warowni, powinieneś czuć się tam jak w domu.

Młodszy Jotun prychnął nieznacznie.

- Dziś nie miałem czasu na podobne wycieczki, musiałem zaprowadzić nieco porządku w okolicy.

Byleistr spojrzał na niego pytająco, ale widząc, że mag nie zamierza nic dodać, ostatecznie machnął od niechcenia ręką i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki.

Przez chwilę szli korytarzem, który prowadził dalej w czeluści twierdzy, aż to prywatnych kwater Lokiego. Kiedy znaleźli się w gabinecie, mniejszy Jotun podszedł do znajdującego się w rogu stolika i nalał dwie czary wina.

- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał, podając jedną z czar bratu.

Ponieważ gabinet był jednym z tym pomieszczeń, które zostały dostosowane do gabarytów Lokiego, Byleistr rozsiadł się na dużej sofie, wyłożonej wilczymi skórami.

- Dostałem wezwanie do Utgardu, myślałem, że ty również i że razem tam pojedziemy.

Młodszy Jotun nieco krytycznym spojrzeniem obrzucił swoje biurko, na którym piętrzyły się sterty pergaminów.

- Zapewne dostałem.

Wojownik roześmiał się na to oświadczenie.

- Beztroski jak zwykle.

- Chyba widzisz, że mam tutaj wystarczająco zajęć, wycieczki do stolicy i rodzinne obiadki są mi raczej nie na rękę.

- Ale pojedziesz?

Loki machnął ręką w stronę biurka, wskutek czego niewielki podmuch wiatru rozrzucił dokumenty. Na środku został tylko jeden, po który młody Jotun sięgnął.

- Oczywiście - odparł z rozbawieniem, machając zaproszeniem do Utgardu.


Z uwagi na pogarszającą się pogodę, ruszyli do stolicy dopiero następnego dnia koło południa. Loki na Urzie, Byleistr na swoim burym Kronie i jeszcze kilkunastu innych wojowników, którzy podróżowali wraz z nim. Włochate bestie, zwane przez Jotunów kaarami, bez trudu pokonywały mroźne pustkowia. Ich szerokie łapy nie zapadały się w śniegu, a potężne mięśnie potrafiły przeciwstawić się ostrym podmuchom wiatru. Uniesienie na grzbiecie dorosłego Lodowego Giganta nie stanowiło dla nich większego problemu, tym bardziej mniej obciążona Urza szybko wysforowała się do przodu, gnana tak instynktem, jak i podekscytowaniem.

Loki dość nieobecnym wzrokiem obserwował okolicę, coraz bardziej zastanawiając się nad celem ich podróży. To że wraz z Byleistrem dostali wezwanie, nie było niczym nadzwyczajny. To że jego brat nadłożył drogi, by się z nim spotkać - również. A jednak coś mówiło mu, że powodem tego zaproszenia nie była jedynie rodzinna tęsknota.

- Myślisz, że to już? - zapytał Byleistr, kiedy zdołał go doścignąć.

Loki spojrzał z ukosa na brata.

- Nie mów, że się nad tym nie zastanawiasz. Obstawiam, że Helbi wreszcie doczeka się swego wielkiego dnia.

- To tylko formalność.

W całym Jotunheim nie było chyba nikogo, kto kwestionowałby fakt, że to Helblindi, ich najstarszy brat zostanie w przyszłości władcą królestwa. Było to tak oczywiste, że potwierdzanie tego na oficjalnej ceremonii, wydawało się wręcz śmieszne. Nie było innych kandydatów. Byleistr, choć pozostawał wspaniałym wojownikiem i dowódcą największego legionu w Jotunheim, prędzej oddałby władzę Lokiemu, niż sam zasiadł na tronie. Powszechnie wiadomo było, że jego temperament i niecierpliwość stały w opozycji do jakiejkolwiek polityki czy dyplomacji. A sam Loki, cóż, może i formalnie był trzeci w sukcesji do tronu, ale w rzeczywistości ich pobratymcy chyba woleliby widzieć u władzy nieokiełznanego wojownika, niż skarłowaciałego maga.

- Z drugiej strony może po prostu mają już dość patrzenia wyłącznie na swoje ponure gęby - dorzucił Byleistr z rozbawieniem.

Usta Lokiego wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na to oświadczenie. W tym również było sporo prawdy. Helblindi najbardziej z ich trójki wdał się w ojca. Zawsze poważny i zdecydowany, potrafił budzić respekt i zdobyć autorytet nawet wśród starszych od siebie. Przez całe życie był przygotowywany do roli jaką przyjdzie mu pełnić w przyszłości i stanowił doskonały materiał na króla, zwłaszcza w świecie, który nie tolerował słabości. Władca musiał mieć ostry umysł i twardą rękę, w przeciwnym razie nie zaskarbiłby sobie przychylności Jotunów. Co jak co, ale Helblindi wpisywał się w ten schemat lepiej niż jakikolwiek inny znany Lokiem Lodowy Gigant. Można było mieć nadzieję, że kiedyś przewyższy nawet ich ojca - Króla Laufreya.

- Jestem w stanie to zrozumieć, sam też wciąż muszę patrzeć na stare i nader ponure twarze.

- Jak możesz się tak bez cienia szacunku wypowiadać o starszyźnie cytadeli?

- Hm... może dlatego, że to banda staruchów, która uprzykrza mi życie.

Byleistr parsknął śmiechem.

- Jeśli tak działają ci na nerwy, to czemu wciąż tam siedzisz?

- Bo liczę, że w końcu wszyscy wymrą ze starości. Na szczęście nie muszę zbyt często cierpieć ich towarzystwa.

- Domyślam się, zresztą ja też wolałbym polować na Asgardczyków, niż brać udział w nudnych naradach.

Loki spojrzał na brata nieco zdumiony, ale szybko zdziwienie przeszło w irytację.

- Po powrocie będę musiał komuś wygarbować skórę. Oni nie rozumieją pojęcia "milczeć".

- Chciałbym to zobaczyć - zaśmiał się wojownik. - Słyszałem, że trochę się z nimi pogryzłeś. Kto to był?

Mniejszy Jotun zbył go gestem ręki.

- Zwykli kłusownicy. Zachciało im się skór naszych wilków.


Północną cytadelę, dzieliło od stolicy kilka godzin drogi, więc dopiero późnym popołudniem dostrzegli na horyzoncie strzeliste wieże Utgardu. Podróż minęła im przeważnie na wysłuchiwaniu opowieści Byleistra o rozlicznych wyprawach, jakie prowadził wraz ze swoim legionem. Co prawda Loki nie wierzył nawet w połowę tego, co usłyszał, ale nie miało to większego znaczenia. Nawet jemu potrzebne było czasami oderwanie od antycznych zwojów i magicznych manuskryptów.

Utgard przywitał ich bez większego entuzjazmu, obfitymi opadami śniegu i szarpiącym wiatrem. Mimo to, kiedy przemierzali lodowe ulice stolicy, co rusz można było dostrzec mieszkańców spoglądających z zainteresowaniem w ich stronę. Przybycie obu synów króla nie było czymś powszednim, nic więc dziwnego, że budziło ciekawość. Za to gdy zbliżyli się do pałacu, od razu można było wyczuć, że jednak jest coś na rzeczy. Zbyt wielu gości z odległych stron Jotunheimu pojawiło się w okolicy. To z pewnością nie mógł być przypadek.

Zostawiwszy bestie w opiece sług, Loki i Byleistr przekroczyli wrota prowadzące wprost do wnętrza lodowego pałacu. Cała potężna budowla była kombinacją lodu, kamieni i stali. Wielkie strzeliste kolumny, rzeźby pradawnych bohaterów i wąskie okna, przez które do środka dostawało się niewiele z wieczornej poświaty. Dziś bardziej niż zwykle pałac wydawał się żywym miejsce, wszędzie kręciło się sporo gości, służby i strażników. Ci jednak prędko rozstępowali się na boki, ustępując miejsca rosłemu Jotunowi zmierzającemu prosto w stronę braci.

- Byleistr - przywitał wojownika Helblindi, jednocześnie silnie ściskając przedramię brata.

Choć przyszły król starał się zachować zwykłą sobie powagę i opanowanie, nie potrafił w pełni ukryć radości kryjącej się w krwistych oczach.

- Loki - drugą rękę położył na ramieniu najmłodszego Jotuna. - Cieszę się, że tak szybko odpowiedzieliście na wezwanie.

- Chyba nie tęskniłeś za nami? - rzucił Byleistr.

- To miejsce jest niezwykle puste i ciche, bez waszych dziecięcych wygłupów.

- Uważaj kogo nazywasz dzieckiem - zacietrzewił się wojownik, który choć młodszy już od dawna górował nad Helblindim tak wzrostem jak i posturą.

- Ciebie Byleistr, zwłaszcza ciebie - odparł najstarszy z braci, jednocześnie spoglądając porozumiewawczo w stronę Lokiego.

Ten jedynie uśmiechnął się kpiąco. W chwilach takich jak te naprawdę żałował, że czasy ich wspólnego dzieciństwa minęły bezpowrotnie.

- Chodźcie, zdążyliście akurat na wieczerzę - dodał Helblindi, ignorując złowieszcze pomruki drugiego brata.


Komnata była przestronna, oświetlona kilkoma pochodniami, z dużym kamiennym stołem, teraz szybko zastawianym przez sługi różnymi potrawami. Byleistr rozsiadł się na krześle po lewej stronie i już zacierał ręce patrząc na przeróżne mięsa, które lądowały przed nim. Loki stał przy oknie i obserwował coraz silniejszą zamieć ogarniającą okolice. Dopiero trzask otwieranych drzwi zwrócił jego uwagę. W tej samej chwili do środka wszedł król Laufrey, w towarzystwie Helblindiego. Teraz bardziej niż kiedykolwiek można było dostrzec łączące ich podobieństwo.

- Witajcie, synowie. Dobrze widzieć was wszystkich razem - przywitał ich król.

Byleistr skinął głową w stronę ojca. Natomiast Loki nieco bardziej oficjalnie przyłożył dłoń zwiniętą w pięść do piersi i pochylił głowę.

- Nie śmielibyśmy odmówić, kiedy król wzywa - odparł młody Jotun, nie kryjąc pewnej nuty rozbawienia w głosie.

Laufrey obrzucił najmłodszego syna podejrzliwym spojrzeniem.

- A ojciec?

Loki uniósł głowę i opuścił rękę. Na jego twarzy już w pełni malował się zawadiacki uśmiech.

- Tym bardziej.

Król zaśmiał się krótko i zaprosił synów, by siadali do stołu.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, kiedy Lodowi Giganci zaspokajali pierwszy głód. W pewnym momencie jednak Laufrey odsunął swój talerz i wspierając brodę na splecionych dłoniach spojrzał bacznie po swoich synach.

- Jutro oficjalnie namaszczę Helblindiego na mojego następcę - powiedział bez wstępu. - Choć przypuszczam, że już domyśliliście się celu waszego wezwania.

- Przeszło nam to przez myśl - odparł Byleistr.

- To jednak coś więcej niż potwierdzenie oczywistego faktu - kontynuował Laufrey - Musicie mieć świadomość, że kiedy wasz brat zostanie królem, wielka odpowiedzialność spadnie także na was. Będziecie musieli go wspierać i wspomagać w działaniach. Sukcesja jest czasem niepewności i nigdy nie wiadomo, z której strony padnie cios. Zawsze mogą się znaleźć tacy, którzy będą kwestionować rządy Helblindiego, istotne jest więc, by wasza jedność nie została w żaden sposób zachwiana. Żyjemy w ciężkich czasach i coś podobnego mogłoby zaważyć na przyszłości całego Jotunheimu.

Loki spojrzał na ojca badawczo.

- Nikt nie ośmieliłby kwestionować naszej lojalność wobec Helblindiego.

- I ja jej nie kwestionuję. Jedynie ostrzegam przed tymi, którzy mogą to robić.

- Niech znajdą odwagę i powiedzą mi to prosto w oczy - rzucił Byleistr. - Spotkalibyśmy się na twardej ziemi.

- Nikt nie powie ci czegoś podobnego bezpośrednio - odparł Loki, przenosząc spojrzenie na brata. - Prędzej będą próbować podburzyć i podzielić Jotunów. Czasami kilka niewinnie powielanych plotek potrafi zasiać ziarno niepokoju.

- Niestety nie każdą kwestię da się rozwiązać pięścią i włócznią - dodał Helblindi.

- Niestety - odparł wojownik z nieco mroczną nutą w głosie.


Przez resztę wieczerzy ojciec wypytywał braci o ich codzienne życie. Byleistra o jego legion i ogólny stan wojowników Jotunheimu. Lokiego o życie w cytadeli i prowadzone tam nauki. Było już blisko północy, kiedy bracia postanowili udać się na spoczynek.

- Zostań Loki, chcę z tobą porozmawiać na osobności - Laufrey zatrzymał w pół kroku najmłodszego Jotuna.

Loki gestem głowy pożegnał braci i podszedł do ojca, stojącego teraz przy oknie. W dole przez ciemność i zamieć z trudem przebijały się nieliczne światła domów.

- Dostałem dziś rano niecodzienną wiadomość - zaczął król, kiedy zostali sami.

Loki czuł ogarniający go niepokój. Rzadko kiedy pojawiały się sprawy, o których ojciec nie chciałby rozmawiać w obecności pozostałych synów.

- Ponoć na północy został zaatakowany asgardzki książę. Czy wiesz coś na ten temat?

Młody mag westchnął ciężko. Nie przypuszczał, że wieści o tym incydencie tak szybko dotrą do Utgardu. Jednocześnie wyraz twarzy ojca nie pozostawiał miejsca na jakiekolwiek mijanie się z prawdą. On wiedział.

- Kazałem moim ludziom milczeć na ten temat - odparł po chwili. - Ale widzę, że na niewiele się to zdało. Rzeczywiście światło Bifrostu było widoczne aż z cytadeli. Udaliśmy się tam i spotkaliśmy syna Odyna wraz z jego kompanami. Doszło do krótkiego starcia, a potem oni uciekli.

- A teraz Odyn chce ze mną rozmawiać na temat tego "incydentu". - Nacisk jaki ojciec położył na ostatnie słowo, przyprawiał o dreszcze. Od razu można było się domyśleć, co Laufrey myśli o całej sprawie.

- Chyba nie zamierzasz udać sie do Asgardu, ojcze?

- Obiecałem sobie, że moja noga nigdy więcej nie stanie w tamtej krainie - rzucił złowieszczo król. - Dlatego wyślę tam ciebie.

Tym razem Loki nie zdołał ukryć zaskoczenia. Szybko jednak zebrał się w sobie, choć wolał już więcej nie patrzeć na twarz ojca - króla.

- Nie zamierzam przepraszać za moje działania. To oni naruszyli nasze terytorium i to oni zaatakowali pierwsi. Mam nadzieję, że nie oczekujesz, iż w imię dobra Jotunheimu zegnę kark i ukorzę się przez dzieciakiem Wszech-Ojca.

Niespodziewanie jednak Laufrey westchnął nieznacznie. Co nietypowe dla tego nieprzejednanego władcy, wydawał sie wahać, zupełnie jakby sam siebie przekonywał do słuszności swoich sądów.

- Spotkało mnie niezwykłe szczęście, Loki - zaczął, po dłuższej chwili milczenia. Młody Jotun nie zdołał powstrzymać pokusy i kątem oka spojrzała na twarz ojca, teraz dziwnie zamyśloną, jakby nieobecną. - Norny obdarzyły mnie trzema synami, z których każdy jest w czymś wybitny. Helblindi jest urodzonym przywódcą, który będzie godnym mnie następcą, Byleistr to wyśmienity wojownik i urzeczywistnienie tego, czym powinien być prawdziwy Jotun, a ty Loki, mimo początkowych obaw, zostałeś obdarzony niezwykłym umysłem i pobłogosławiony przez Seidr*. Ale mimo to nie potrafię spokojnie patrzeć w przyszłość. Gdzieś za horyzontem widzę cień, który pragnie pożreć Jotunheim. Dawniej nie zważałem na takie rzeczy, ale teraz, gdy jestem już stary i coraz mocniej czuję wzywających mnie przodków, dostrzegam to wyraźniej. Wiele w przeszłości popełniłem błędów, jedne wynikały z pychy, inne z dumy, nikt o tym nie mówi, ale ja pozostaję w pełni świadom ich istnienia. Nie mam jednak już ani czasu, ani możliwości by je naprawić. Liczę jednak, że ty zdołasz to uczynić.

Loki nie wiedział, jak zareagować na te słowa, ale już domyślał się, do czego zmierza jego ojciec. Spojrzał w mroczny krajobraz za oknem i zamyślił się.

- Nie co dzień Jotun dostaje zaproszenie do Asgardu - odparł w końcu. - Nawet jeśli okoliczności nie są zbyt szczęśliwe, to można je obrócić na naszą korzyść.

- Wierzę, że twój bystry umysł, pozwoli cię znaleźć właściwą drogę.

Niespełna trzy dni później Loki znalazł się na dziedzińcu cytadeli wraz z dwoma swymi uczniami. Elda i Urim stali po przeciwnych stronach dużej, drewnianej, bogato zdobionej skrzyni. Z wielu okien twierdzy wychylały się znajome twarze, które teraz z pewnym niepokojem obserwowały wydarzenia.

Młody Jotun po raz ostatni spojrzał na swoich towarzyszy, a gdy ci skinęli głowami, odwrócił się i spoglądając w niebo, zawołał:

- Strażniku Bramy, wzywa cię Loki Laufreyson, na życzenie Wszech-ojca zabierz nas do Złotego Królestwa.

Nie minęło więcej jak kilka sekund, kiedy otoczył ich snop światła i zabrał do Asgardu.


Koniec części pierwszej.

*Seidr – w mitologii nordyckiej rodzaj magii.

A/N:

Witajcie,

jeśli czytacie ten tekst, to znak, że dotarliście do końca pierwszego rozdziału tej opowieści. Jest to alternatywna wersja wydarzeń z „Thora" i „Avengers" zakładająca, że Loki nigdy nie został porzucony w świątyni, a co za tym idzie, nie został znaleziony i adoptowany przez Odyna.

W tym miejscu wypadałoby dodać kilka słów wyjaśnienia. Przede wszystkim imię Lokiego. Oczywiście zostało ono nadane mu przez Odyna i gdyby rzeczywiście pozostał w Jotunheimie, zapewne powinien nazywać się zupełnie inaczej, nie mniej zachowałam tą nieścisłość z premedytacją, żeby całość była bardziej przejrzysta w odbiorze. A poza tym chyba wszyscy wolą, by Loki nazwał się Loki ;).

Drugą kwestią jest charakter głównego bohatera. Z oczywistych względów, będzie on nieco odmienny od tego, co znamy z filmowego uniwersum, żeby nie zdradzać zbyt wiele, powiem tylko tyle, że mój Loki jest trochę bardziej stabilny emocjonalnie, gdyż nie musiał dorastać w cieniu swojego „złotego" brata.

Jako ciekawostkę mogę jeszcze dodać, że imiona Helblindi i Byleistr są zaczerpnięte bezpośrednio z mitologii nordyckiej, w której rzeczywiście Loki posiadał tak nazywających się braci (a Laufrey była jego matką, ale ciiii… udajmy, że o tym nie wiemy :P).

Pozdrawiam

P.S.

Na tę chwilę mam już napisane kilka następnych rozdziałów, więc zamierzam kolejne publikować w okolicach weekendu.

P.S.2

Poszukuję bety, więc jeśli ktoś miałby ochotę podjąć się tego zadania, to prosiłabym o info.