To musi być linia jej ramion, pomyślał Roy, patrząc na swoją wierną porucznik. Widział już wiele kobiet, więcej – wiele ładnych kobiet, ale żadna go tak nie pociągała. Tylko Riza miała tak perfekcyjną linię ramion.
Między innymi dlatego Royowi było tak trudno wyrazić swoje uczucia. Bo co jej powiedzieć? „Masz piękne ramiona"? Wyśmiałaby go. Nawet w jego głowie brzmiało to bardzo głupio.
Poza tym… jak jej cokolwiek powiedzieć przy wszystkich? Nigdy nie miał okazji, by być z nią sam na sam…
Okazja nadarzyła się wkrótce, ale nie była miła. Mówiąc szczerze i brutalnie, został zmuszony zostać do późna ze względu na zaległą papierkową robotę. A Riza została, żeby go pilnować. Wszyscy sobie już poszli…
Nagle Roy wstał. Chwycił Rizę za ramiona.
-Riza – powiedział miękko. Zesztywniała. Pogłaskał ją kojąco.
-Riza, zawsze chciałem ci to powiedzieć, ale nie miałem odwagi… a i teraz tego nie powiem.
Roy wpił się chciwie w jej wargi. Pocałunek był długi i gorzki, smakował jak mocna kawa, wojskowa „siekiera", którą pili codziennie, żeby nie zasnąć nad raportami…
…a jednocześnie tak cudownie słodki.
-O pustko wszechmądrości, wiedzy rozstrzygniętej, najsłodsza w ustach, sercu i głowie słodyczy… - zacytował Roy. Riza zanurzyła dłonie w jego włosach i delikatnie oddała pocałunek. Nie protestowała, gdy zdjął jej mundur. Jego pieszczoty były delikatne, bardzo delikatne. Gładził jej ramiona i piersi, nie przestając jej całować. Powoli i on się rozebrał. Ułożył ją na biurku i lekko się na niej położył.
-Uwiodłeś mnie – szepnęła Riza – A ja pozwoliłam się uwieść…
Roy delikatnie musnął wargami jej wargi i uniósł jej biodra.
W tej samej chwili rozległo się charakterystyczne pstryknięcie.
Oboje odwrócili głowy w stronę otwartych drzwi, w których stał Hughes, uśmiechnięty od ucha do ucha, z aparatem w rękach. Roy zaczerwienił się, przykrywając Rizę bluzą mundurową.
-Oddaj to! – wrzasnął, jednak Hughes był szybszy. Uciekł. Roy przekręcił klucz w zamku.
-To na czym myśmy stanęli? – zapytał.
