Często zasypiam nad jeziorem i myślę o tym co byłoby gdyby wuj nie pozwolił mi pójść do Hogwartu.

Zapewne siedziałabym na Spinner's End i czytała książki o animagii, którą próbuję opanować już od prawie pięciu lat.

Zaczęłam jako dziesięciolatka.

Wtedy gdy zaczęłam chorować.

Do teraz nikt nie wie co dokładnie mi było.

Za każdym razem gdy używałam magii nagle słabłam, miałam zawroty głowy i duszności.

Po trzech latach coraz rzadziej mi się to przytrafiało, ale jednak dalej tak miałam.

Wuj zgodził się na Hogwart tylko dlatego, że sam tam uczył i miał mnie na oku.

Teraz po pięciu latach mogę już normalnie używać większej części czarów.

To tak jakby moja magia zmartwiła się o mnie i zadecydowała skończyć tę cholerną walkę.

Teraz siedząc nad jeziorem czuję dookoła mnie magię.

To tak jakby próbowała wynagrodzić mi te wszystkie problemy.

Wuj... Powinnam przestać mówić na niego wuj.

Ojciec stwierdził, że jestem potężna, ale ja się z nim nie zgadzam.

Moja magia jest potężna, nie ja.

Nigdy nie czułam, że jesteśmy jednością.

Moja magia ma własną świadomość.

Nie słucha się mnie.

Ale to zależy od przypadku.

Kiedyś jak byłam wściekła na Draco to magia mnie posłuchała i dostał wyjątkowo mocnym Cruciatusem.

Widziałam ból w jego oczach, który mnie tak ucieszył.

Zmieniłam się od czasu gdy zaczęłam studiować czarną magię.

Moja magia ją tolerowała, tylko ją.

Mogłam rzucać zaklęcia czarno-magiczne bez przerwy i bez obaw o stan mojego zdrowia i umysłu.

To tak jakby mnie na coś szykowała.

Teraz wiem, że szykuje mnie na zemstę.

Zemstę na Albusie Dumbledorze!