Mark James szybko nauczył się, że jeżeli czegoś chce – dostaje to.

Wszystko było dobrze, dopóki nie pojawił się John Smith, dziwny wybawca uciemiężonych sierot. A Mark James zawsze dostaje to, czego chce.

Mark popycha Johna na ścianę jednego z miejskich zaułków, kiedy ten wraca wieczorem do domu. (Od Sarah, myśli Mark, ale szybko wyrzuca tę myśl z głowy, zanim narobi szkód.) John szarpie się, ale zanim udaje mu się zrobić cokolwiek konkretnego, Mark całuje go. Gwałtownie, brutalnie, przygryzając wargi. John ściska jego ramiona mocniej, ale już nie walczy. Oddaje pocałunek.

Kiedy Mark odsuwa się parę chwil później, John dyszy tak, jakby właśnie przebiegł maraton. Ma przymknięte oczy i zaróżowione policzki. (Chryste, wygląda doskonale.)

Po kilkunastu sekundach, z niewiele spokojniejszym oddechem, John zaczyna próbować się wyrwać, ale robi to zbyt słabo, żeby faktycznie mu się udało. Jakby nie walczył z Markiem, tylko z samym sobą. Jeszcze nie wie, że to była dopiero rozgrzewka, że czekają go dużo, dużo przyjemniejsze rzeczy.

Mark nachyla się, ciepły oddech w uchu przyprawia Johna o drżenie.- Chcesz? – pyta, jego głos jest dużo bardziej ochrypły niż się spodziewał. John oddycha głośno, ale nie odpowiada. – Chcesz? – powtarza i przygryza ucho. John jęczy cicho.

Po czym ledwo zauważalnie kiwa głową.

- Chcę.