Daichi uwielbiał wplątywać palce we włosy Sugawary.

Czy to chłodnym porankiem, gdy Koushi jeszcze spał, wypuszczając powietrze przez rozchylone usta, czy późnymi wieczorami, kiedy przysypiał w jego ramionach, udając, że jeszcze nie jest senny. Najbardziej jednak lubił robić tak popołudniami; czas płynął wtedy leniwie, jakby coraz bardziej zmęczony gonitwą odbytą o świcie. Przeciąg wył cicho między szczelinami drewnianych mebli, telewizor odtwarzał ulubiony serial, a liście roślin zasadzonych w ogrodzie tańczyły radośnie.

To właśnie ten ogród zwykle podziwiał Sugawara, gdy Daichi wyciągał rękę spod koca, przesuwał nią wzdłuż zagłówka kanapy i sięgał samego jej końca. Koushi nigdy nie tulił się do Sawamury, wspierając bok o podłokietnik, żeby wyglądać przez oszklone drzwi balkonowe.

W tle grała ścieżka dźwiękowa jednego z odcinków jakiegoś znanego obyczaju – właśnie w tamtej chwili, wsłuchawszy się w cichą, sentymentalną melodię oraz usypiający szum wiatru, dłoń Daichiego dotykała głowy Sugawary.

Opalone, krótkie palce zaczynały leniwe, koliste ruchy wzdłuż skóry, by potem unieść się nieco i splątywać szare kosmyki. Zawsze poruszał nimi tym samym, powolnym rytmem, który koił zmysły Koushiego.

Dopiero wtedy rezerwowy rozgrywający drużyny Karasuno prostował nogi, wspierał się na łokciach, by z drobną pomocą przesunąć na drugą połowę kanapy. I wtulić w ramiona Daichiego.

Najczulej, jak potrafił.