Half the Man I Used to Be
Tytuł zaczerpnięty z piosenki Creep Stone Temple Pilots.
I'm half the man I used to be
This I feel as the dawn, it fades to gray.
Co się wydarzyło w Los Angeles? Colin rozpaczliwie próbuje poznać prawdę, a milczenie Bradleya nie wróży niczego dobrego. Slash.
Fandom: Merlin (TV)
Ostrzeżenia: Bohaterami opowiadania są Colin Morgan (Merlin) i Bradley James (Artur). Wszystko jest wytworem mojej fantazji. W dalszej części pojawią się sceny erotyczne, przed czym lojalnie ostrzegam.
Kategoria: M
Pairingi: Colin/Bradley (Brolin)
Rozdział 1
To był ponury, ciemny poranek. Niebo zasnuwały gęste chmury, a słabe promienie słońca nie były w stanie się przez nie przedostać. Temperatura powietrza była już nieco wyższa niż jeszcze tydzień temu. Na ulicach wciąż zalegał brudny, odgarnięty śnieg, który w niczym nie przypominał swojej pierwotnej, puszystej postaci sypiącej się z nieba. Był czarny, a wokół niego zalegało błoto.
Colin usiadł przy wąskim stoliku pod oknem w kuchni, opierając się plecami o chłodną ścianę. Podwinął jedną nogę pod siebie, postawił filiżankę z nazbyt pospiesznie zaparzoną kawą i przysunął popielniczkę. Uchylił okno, pozwalając chłodnemu podmuchowi dostać się do środka. Przeszył go dreszcz, na który nie zwrócił większej uwagi. Ostatnio w ogóle na nic nie zwracał uwagi. Wygrzebał z kieszeni zapalniczkę, zapalił, zaciągnął się i wypuścił dym, czując drapanie w gardle. To go uspokajało. Z jakiegoś powodu potrzebował gestów, które pozwoliłyby mu oddalić nerwy. Jeść też nie mógł. Już od wielu dni zadowalał się śniadaniem polskiego emigranta, czyli kawą i papierosem, rezygnując z tradycyjnego angielskiego posiłku składającego się z jajek, pomidorów i tostów, który zwykł jadać. Zapatrzył się na widok za oknem. Absolutnie nic nie przykuło jego uwagi. Londyn był szary, brudny i nieciekawy, zupełnie jakby jakaś zła siła ograbiła go ze wszystkich barw i wyssała resztki energii życiowej. Colin czuł się podobnie od dłuższego czasu. Od… Kiedy to się właściwie zaczęło? Tydzień temu, miesiąc? A może wcześniej? Czas płynął jakby obok niego. Wyrwał się z prądu i pozostał z boku, zepchnięty z toru. Coś się nie zgadzało, coś było mocno nie tak.
Włączył laptopa, aby poczytać wiadomości. Cisza panująca w mieszkaniu nagle zaczęła być nieznośna. Poszukał szybko jakiegoś radia internetowego, aż trafił na kanał, który rzekomo miał dodawać energii z samego rana. Nie wierząc zbytnio w te zapewnienia, kliknął odtwarzacz i wrócił do przeglądania newsów. Nie mógł się jednak skupić. Głos spikera radiowego z boleśnie angielskim akcentem zaczął go irytować. Był nienaturalnie wesoły. Ludzie o tej porze nie mieli absolutnie żadnych powodów do śmiechu. Głupi spiker nie powinien więc udawać.
Już miał wyłączyć radio i uwolnić się od drażniącej paplaniny, gdy usłyszał, jak spiker zapowiada kolejny kawałek.
A teraz power ballada z lat osiemdziesiątych, która każdego powinna postawić na nogi w ten pochmurny dzień!
Słowa power ballada poruszyły jakąś strunę w pamięci Colina. A potem usłyszał pierwsze takty piosenki i już wiedział, dlaczego. Zamarł z papierosem w dłoni, a na jego ustach po raz pierwszy od wielu dni zabłąkał się uśmiech. Znał ten kawałek na pamięć. Każde słowo, każdą nutę.
- No dobra, Colin! Dwa punkty, jeśli powiesz mi, kto to śpiewa.
- Tę piosenkę?
- Tak. No dawaj, pokaż mi swoją wiedzę na temat power ballad z lat osiemdziesiątych!
Colin nie znał wówczas odpowiedzi, mimo iż Bradley pytał się go o to chyba z pięć razy. Po tej wpadce przyjaciel zadbał o to, by nie zapomniał tej piosenki do końca życia. Teraz nawet obudzony w nocy o północy byłby w stanie wyrecytować jej tekst.
John Farnham. You're The Voice.
Mimowolnie zaczął podrygiwać w oczekiwaniu na refren, a uśmiech na jego twarzy robił się coraz szerszy. Nagle przypomniał sobie tamten szalony dzień na planie Merlina, kiedy to Bradley łaził za nim ze słuchawkami w uszach, podśpiewując coś od samego rana.
- Posłuchaj tego – namawiał go, siłą wpychając mu słuchawkę do uszu. – Słuchaj! Mam dziś taką fazę na ten kawałek, że nie wiem. Jest zajebisty!
- To przecież jakieś obciachowe starocie – skrzywił się Colin, za co otrzymał cios w potylicę.
- Musisz się wczuć – podpowiedział, obejmując go ramieniem. - You're the voice, try and understand it! Make a noise and make it clear oh-who-oh-ooo! Oh-who-oh-ooo!
- Oh-who-oh-ooo – zaintonował niemrawo Colin. Miał dobry słuch – Bradley zawsze żartował, że to zasługa jego wielkich uszu - i nie trzeba było wiele, żeby durna piosenka wwierciła mu się do głowy i przez resztę dnia nie chciała go opuścić. Z początku strasznie go to irytowało, bo nie mógł się skupić na graniu, ale w końcu zaczęło go to śmieszyć. Wszyscy gapili się na niego i Bradleya dziwnie, kiedy w trakcie każdej przerwy szli gdzieś lub siadali pod murami zamku w Pierrefonds, żeby pośpiewać Johna Farnhama. Bradley wyjął kamerę i zaczął ich nagrywać. Wydzierali się przez cały dzień – na planie, poza planem, w samochodzie, w pokoju. Wszędzie. Tego dnia popłakał się ze śmiechu.
Siedzący w kuchni Colin nawet się nie zorientował, kiedy zaczął śpiewać na głos. Ile lat temu to było? Trzy? Cztery? Cholera, czy naprawdę minęło już aż tyle czasu? Kiedy to się stało? Ta piosenka już na zawsze będzie mu się kojarzyła z Bradleyem. Zawsze.
John Farnham wytrwale śpiewał dalej, a Colin razem z nim. Kiedy usłyszał charakterystyczną przygrywkę i szkockie dudy, odruchowo wyszeptał słowa, które wymsknęły mu się za pierwszym razem, gdy usłyszał tę piosenkę, wywołując u Bradleya salwy niekontrolowanego śmiechu. Filmik z ich wygłupami wciąż krążył na Youtube.
- Zabierz mnie do Glasgow – powiedział cicho, naśladując angielski akcent. Miał ochotę roześmiać się i rozpłakać jednocześnie.
- Colin? Z kim ty rozmawiasz?
Wyprostował się gwałtownie i zgasił papierosa, uśmiercając go ostatecznie w popielniczce. Oskarżycielskie dźwięki starej piosenki wciąż dobiegały z internetowego radia. Zignorował je i spojrzał zakłopotany na Annie.
- Z nikim – odparł. – Wstałaś już?
- Tak – odpowiedziała brunetka, przyglądając mu się podejrzliwie. – Jadłeś śniadanie?
- Tak – skłamał.
Annie spojrzała na zegar i wpadła w panikę.
- Cholera, spóźnię się do pracy! – jęknęła, pospiesznie biegnąc do łazienki. Wypadła z niej dziesięć minut później, uczesana, ubrana i umalowana. Colin nie miał pojęcia, jak udało jej się doprowadzić do porządku tak szybko.
- A śniadanie? – zawołał, gdy jego dziewczyna chwyciła torebkę i pobiegła do wyjścia.
- Zjem w pracy! – rzuciła na odchodne, a drzwi się za nią zatrzasnęły.
I tyle ją widział.
Z Annie spotykał się niecały miesiąc. Związek z nią był dla niego czymś zupełnie innym. Ciężko mu było bowiem wrócić do normalnego życia po tych pięciu latach, które spędził na planie Merlina. Był pewien, że zanim otrzymał główną rolę w tym serialu, miał jakieś życie, jakichś przyjaciół, jakąś codzienność. Był tego niemal pewien. Ale kiedy ostatnia scena została nakręcona i mógł wreszcie wrócić do domu, zorientował się, że nie potrafi sobie tego starego życia przypomnieć. Nie był w stanie go odtworzyć i tylko z pozoru się starał. W rzeczywistości wcale tego nie pragnął. Lubił być na planie, lubił spędzać czas z obsadą Merlina, z którą zdążył się zaprzyjaźnić. I z Bradleyem. Przede wszystkim z Bradleyem. Kiedy wyjechał do Los Angeles, zostawiając go samego w Londynie, poczuł się zagubiony. Nagle wszystko zaczęło być nie tak. Nie było nikogo, z kim mógłby się pośmiać, bo nikt nie rozumiał jego poczucia humoru. Nie chciało mu się nic robić ani nigdzie wychodzić. Nie chciało mu się jeść. Nawet wtedy, kiedy pojawiła się Annie. Sądził, że ona mu pomoże oderwać się od wszystkiego związanego z Merlinem i powrócić na ścieżki życia zwykłych śmiertelników. Lubił ją, była sympatyczną kobietą. Naprawdę ją lubił i pomyślał, że związanie się z nią będzie dobrym pomysłem. I niby było. Z jej perspektywy wszystko było w porządku. Wprowadziła się do niego. Dzielili razem łóżko, ale kochali się ze sobą chyba tylko ze trzy razy. Żadne z nich jakoś nie miało na to ochoty. Woleli rozmawiać, czytać książki i oglądać filmy. Colin śmiał się wtedy w najmniej odpowiednich momentach i patrzył na Annie wyczekująco, ale ona nie zaśmiała się ani razu.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, ogarnęła go tak ogromna tęsknota za Bradleyem, że aż zaparło mu dech w piersiach. Miewał już takie napady, ale nigdy tak silne. Zdał sobie sprawę, że bez najlepszego przyjaciela długo już nie pociągnie. Chciał go mieć przy sobie tu i teraz, natychmiast. Chciał z nim pogadać, pośmiać się, napić… Cokolwiek. Chciał go zobaczyć. Miał ochotę pobiec na lotnisko i złapać najbliższy lot do Los Angeles tak, jak stał, nawet nie zakładając koszulki czy butów. Chciał pojechać do Bradleya i siłą zaciągnąć go z powrotem do Londynu, gdziekolwiek by teraz nie był. Chciał mu się naprzykrzać, chciał go zmęczyć swoją osobą. Chciał mu podokuczać i zemścić się za to, że go zostawił. Chciał poczochrać jego włosy. Mógłby nawet pośpiewać z nim Johna Farnhama, jeśli to miałoby przekonać go do powrotu. Był w stanie zdobyć się nawet na takie poświęcenie.
Wrócił do laptopa, aby poszukać folderu, do którego dostęp chroniony był hasłem – sam w sumie nie wiedział, po co to hasło, w końcu nie miał przed Annie nic do ukrycia – i włączył pierwszy lepszy filmik, który nakręcili z Bradleyem na planie. Był pedantem, więc wszystkie materiały miał dokładnie uporządkowane według lat i miesięcy. Kliknął na rok 2010, maj, i zaczął oglądać. Ulżyło mu, gdy usłyszał głos Bradleya i zobaczył jego roześmianą od ucha do ucha twarz. Skrzywił się, gdy zobaczył siebie: chudego, rozczochranego, z odstającymi uszami.
A potem pozwolił sobie na zapomnienie. Otwierał kolejne foldery w przypadkowej kolejności i oglądał każdy filmik, który mu się napatoczył. Rok 2011, potem 2008. Kwiecień 2010 i sierpień 2012. Nie było w tym żadnej reguły, żadnego porządku. Nie dbał jednak o to. Niczym wariat śmiał się sam do siebie, a jego śmiech odbijał się echem od ścian pustego mieszkania. Wypalił w międzyczasie całą paczkę papierosów, choć przecież nigdy wcześniej nie palił. Świat za oknem robił się coraz głośniejszy, coraz bardziej natarczywy, ale on także go nie interesował. Chciał zatopić się w przeszłości, we wspomnieniach szczęśliwych chwil na planie Merlina, serialu, który odmienił jego życie na zawsze. Bradley, Bradley pieprzony James. Dlaczego nazwiska ich obojga brzmiały jak imiona? Jak to się w ogóle stało, że się spotkali? Co to był za los, co to za pokrętne przeznaczenie, które postawiło go na jego drodze? Anglik i Irlandczyk, blondyn i brunet, przystojniak i przeciętniak. Musieli razem pracować, musieli się tolerować. O przyjaźni nikt nawet nie myślał. Wydawała się zbyt nieprawdopodobna, zbyt abstrakcyjna. A jednak nadeszła i teraz nie wyobrażał sobie już bez niej życia. Cholerny Bradley, pomyślał po raz setny. Nienawidził go każdą cząstką siebie, a po chwili go uwielbiał. Cholerny Bradley.
W porywie gniewu chciał zignorować esemesa, którego właśnie dostał. To pewnie Annie. Zerknął jednak na wyświetlacz telefonu i serce podskoczyło mu do gardła. To był Bradley!
Aż podskoczył na krześle. Telefon mało nie wypadł mu z rąk, kiedy dotknął ekranu, aby odczytać wiadomość. Pochłonął ją w czasie krótszym niż mgnienie oka i potem musiał przeczytać ją ponownie, ponieważ zdawało mu się, że źle ją zrozumiał. Czytał ją i czytał w kółko, aż w końcu zaczął się głośno śmiać sam do siebie w pustym mieszkaniu.
Pierdolę LA. Jadę do ciebie. Będę o 18 na lotnisku. Masz po mnie przyjechać!
Telepatia. Cholerna telepatia.
A więc on też o nim myślał.
Uwagi do Rozdziału 1:
Colin i Bradley nagrywali video pamiętnik z planu Merlina. Jego fragmenty możecie zobaczyć na Youtube. Najsłynniejszy jest filmik, w którym wspólnie śpiewają You're The Voice Johna Farnhama.
Dziewczyną Colina postanowiłam uczynić kobietę, z którą pojawił się w lutym tego roku na gali filmu Atlas Chmur. W rzeczywistości chyba nie jest jego dziewczyną i nie ma imię Annie, ale w końcu fan fiction rządzi się własnymi prawami
Bradley rzeczywiście wyjechał do Los Angeles.
