Od autorki:
Poniższe opowiadanie miało pojawić się na forum Mirriel w ramach akcji urodzinowo-promptowej. Leniwa dragon jak zwykle miała niedoczas ;). Postanowiła więc ostatecznie użyć promptu esomi jako motta tej historii (esomi, dziękuję bardzo za potężną inspirację, nie znałam tego wiersza).
Kilka słów wyjaśnienia do tekstu:
Czytając cykl o straży miejskiej, zastanawiałam się zawsze, dlaczego Gildia Skrytobójców zrezygnowała z wyznaczania ceny za głowę lorda Vetinariego, pierwotnie wycenionego przecież na milion dolarów ("Na glinianych nogach") i zdjęła go z listy zleceń (o czym mówi się w "Nocnej straży").
I jeszcze jedno - dlaczego pospolity, niespecjalnie inteligentny, krzykliwy i zadufany w sobie szkolny agresor, jakim był Downey, zostaje szefem całej Gildii po tym, jak Marchewa zastrzelił doktora Crucesa? I w dodatku otrzymuje tytuł szlachecki?
W żadnej powieści Pratchetta nie jest wymienione lorda Downey, pozwoliłam więc sobie mu je nadać. W księdze pamiątkowej szkoły Gildii Skrytobójców pojawia się jedynie inicjał D. Stąd też doktor Downey został u mnie Davidem.
Disclaimer: Niestety, bohaterowie Pratchetta należą do Pratchetta, choć marzyłby mi się taki np. Vetinari albo Vimes w domu ;))).
PROLOG
Some say the world will end in fire,
Some say in ice.
From what I've tasted of desire
I hold with those who favor fire.
But if it had to perish twice,
I think I know enough of hate
To say that for destruction ice
Is also great
And would suffice.
(Robert Frost, Fire and Ice)
Oto Świat Dysku, płynący przez kosmiczną przestrzeń na grzbietach ogromnych słoni, które stoją na skorupie gigantycznego żółwia. Połowa Dysku grzeje się w promieniach słońca, a ta druga połowa pogrążona jest w ciemności. Słoneczne promienie przesuwają się. Rubinowy blask zachodu pada na górskie pasma Ramtopów, pokrytą śniegiem równinę Sto i wreszcie na miasto Ankh-Morpork, gdzie nawet światło słońca jest zazwyczaj bledsze niż gdziekolwiek indziej [1].
I chociaż słońce powoli gaśnie, Ankh-Morpork nie pogrąża się jednak w ciemnościach. Wesoło płoną kryształowe lampy w domach bogaczy w części miasta zwanej Ankh, położonej na tyle wysoko nad poziomem rzeki, że nawet opary [2] tutaj nie docierają. Wkrótce zapalą się uliczne latarnie wokół pałacu Patrycjusza, a szeroka, reprezentacyjna Aleja Scoone'a będzie wręcz skąpana w świetle. Wrażenie to spotęgują na pewno płatki śniegu, które wirują w powietrzu i iskrzą się radośnie, niczym drobne diamenciki.
Niczym sztafeta, płomyki podążą coraz dalej, rozjaśniając coraz skromniejsze i coraz niżej położone dzielnice Morpork. Nawet na Mrokach, w dzielnicy samobójców [3], pojedyncze światełka płoną już nieśmiało w co niektórych oknach.
Od czasu do czasu nad miastem unoszą się kolorowe, świetliste smugi. To generalna próba do pokazu magicznych fajerwerków, którym Niewidoczny Uniwersytet ma zamiar ufetować fakt, że 36 grudnia o północy Rok Skaczącej Małpy przejdzie płynnie w Rok Chudego Gryzonia.
Oto więc wigilia Strzeżenia Wiedźm, magiczny moment przesilenia, kiedy zima na kilka miesięcy obejmie panowanie nad Światem Dysku. Jest to noc niezwykła, kiedy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mogą zaistnieć jednocześnie, w dodatku w wielu możliwych światach [4].
I tak, w jednym uniwersum Ankh-Morpork pozostaje wciąż stolicą dumnego imperium, władanego przez królów o dość specyficznych upodobaniach i sposobach spędzania wolnego czasu. Na placu Sator nie będzie więc pokazu fajerwerków ani magicznych, świetlnych reklam na co bardziej okazałych budynkach. Królestwo i technologia, nawet magiczna, zazwyczaj nie idą w parze.
W innym z kolei uniwersum miasto płonie. Ogień na placu Sator pozostawia trzydziestu siedmiu zabitych, stu pięćdziesięciu dwóch rannych i zwęglone ruiny Wieży Sztuk. Wszystko to dzieje się z powodu jednego człowieka, który popełnił błąd w ocenie sytuacji i pozwolił, by wydarzenia przejęły nad nim kontrolę.
W jeszcze innym uniwersum, aktualny władca Ankh-Morpork właśnie podpisał ostatnie dokumenty i swoim zwyczajem przez dłuższą chwilę spogląda na miasto przez ogromne okno gabinetu. Widzi wirujące płatki śniegu i roześmianych ludzi, podążających we wszystkich kierunkach, niosących pakunki, w których równie dobrze mogą być strzeżeniowiedźmowe prezenty, alkohole w nadmiernych ilościach, jak i kolorowe race. Władca nie potrafi wczuć się w atmosferę radosnego oczekiwania i podekscytowania. Jego zdaniem, a jest to chłodny i wyważony osąd, poparty wieloletnią obserwacją, w noc Strzeżenia Wiedźm ludzie wcale nie stają się lepsi, o nie. Jak zawsze ludzie są niezmiennie źli, nawet jeżeli czasem stoją po przeciwnych stronach.
[1] Pan Myślak Stibbons z Niewidocznego Uniwersytetu twierdzi, że może to mieć wiele wspólnego z wyziewami unoszącymi się naturalnie nad rzeką Ankh. Gildia Alchemików i kilkanaście manufaktur, które wylewają pozostałości po swoich produktach do rzeki, uznają to za bezczelne pomówienie.
[2] Stanowiące, zdaniem kaprala Nobbsa, część dziedzictwa kulturowego Ankh-Moropork, na równi z opadkiem, cierpiącym puddingiem i oficjalną przestępczością zorganizowaną.
[3] Nazywanej tak, gdyż wejście do niej w niezbyt licznym towarzystwie i bez co najmniej kilku rodzajów broni pod ręką równało się faktycznie samobójstwu.
[4] Nie za bardzo wiadomo, na czym to polega, ale prawie na pewno ma to coś wspólnego z kwantami.
