I
Desperacko przeciskając się pomiędzy tłumem ludzi zebranych w centrum miasta, za wszelką cenę próbował znaleźć miejsce, w którym nie dopadłaby go panna Allison Stevens, córka obecnego burmistrza Stealwater.
Jako miejscowy szeryf, Jack Hudson musiał pojawiać się na miejskich potańcówkach nie tylko, by zapewnić ludziom bezpieczeństwo, ale też (i był to jeden z powodów, za którymi nie przepadał), aby uczynić zadość wymaganiom miejscowego „towarzystwa". Zasadniczo, nigdy nie czuł potrzeby socjalizowania się z tą całą elitą, rządzącą miastem. Z natury był spokojny i choć na pozór mogło wydawać się inaczej, bardzo nieśmiały, zwłaszcza, jeśli chodziło o kobiety. Oczywiście zdawał sobie sprawę (nie był głuchy, ani ślepy), że w oczach płci przeciwnej uchodził za bardzo atrakcyjną partię. Był „dość" przystojny, zawsze zadbany (w przeciwieństwie do wielu mężczyzn w mieście, którzy kwestię higieny osobistej traktowali jako zło konieczne, goląc się, czy kąpiąc tylko z rzadka, o praniu swoich ubrań nie wspominając…), uprzejmy i zawsze skory do pomocy. Nie od rzeczy był też fakt, że młody ex- oficer Unii miał stałą (wszystko na to wskazywało), dobrze płatną i godną poszanowania posadę. Już samo to robiło z niego dobry „materiał na męża", jak określała to miejscowa swatka, panna Betty White. Ku jego udręce, ta szeroko podzielana przez ogół (żeńskiej części miasta) opinia, była mu istną kulą u nogi i przyczyną, dla której jego wesoły z natury zastępca, codziennie stroił sobie z niego żarty. I choć Bobby Manning był mu pod wieloma względami jak brat (w końcu, gdy przez kilka lat walczysz ramię w ramię, usiłując przetrwać piekło wojny, nie ma siły, byś nie zaprzyjaźnił się z człowiekiem, który przez cały ten czas uważał na twoje cztery litery), to psotna natura tego australijskiego emigranta nie raz dawała mu się we znaki. Najoględniej mówiąc, stado Mustangów nie było w stanie go powstrzymać, gdy Bobby umyślił sobie jakąś psotę, szczególnie, gdy pomagała mu pewna ekscentryczna właścicielka miejscowego Saloonu alias Hotelu.
Tak czy owak, Jack nie uważał się za lwa towarzyskiego, ani tym bardziej nie palił do żeniaczki z jakąkolwiek panną w mieście. Nie to, by nie interesowały go kobiety. Nic z tych rzeczy. Był w końcu normalnym, gorącokrwistym mężczyzną. Jednak żadna z miejscowych panien nie zdołała dotąd rozpalić w nim ognia, o jakim dawno temu opowiedział mu ojciec, kiedy obaj opłakiwali śmierć matki Jacka, tak młodo zgasłej z powodu powikłań poporodowych. Samuel Hudson, nigdy ponownie się nie ożenił, poświęcając się pracy na rodzinnej farmie i wychowaniu synka- jedynej pamiątki, jaka pozostała mu po ukochanej żonie. Kiedy wieczorami utulał Jacka do snu, opowiadał mu o matce, o wielkiej miłości, jaka ich połączyła i zawsze kończył tak samo:
- Kiedy nadejdzie czas i ty poznasz dziewczynę, która rozpali w twoim sercu podobny ogień. Nie powiem ci, kiedy i gdzie. To wie tylko Bóg, ale kiedy ta chwila nadejdzie, będziesz wiedział, synu. Zanim to jednak nastąpi, poznasz wiele kobiet. Uważaj wtedy, bo niektóre będą pokusą jakiej trudno się oprzeć. Niektóre będą ofiarowywały ci zwykłe, cielesne uciechy, a inne będą pozować na ideał tylko po to, by zdobyć dobrego męża. Nie daj się zwieść ani jednym, ani drugim. Nie ustatkowuj się też tylko dlatego, że ludzie tego od ciebie oczekują. Małżeństwo z rozsądku nikomu nie przyniosło nic dobrego. Pamiętaj, że kobieta, którą wybierzesz, spędzi z tobą resztę życia. Czy nie warto więc, by to życie było wypełnione prawdziwą miłością?
- Tak, tatusiu.- odpowiadał za każdym razem.
- No właśnie. Pamiętaj więc zawsze, co ci powiedziałem…
I zapamiętał. Wziąwszy sobie do serca słowa ukochanego rodzica rósł, dorastał, mężniał i czekał. Wiedział, czuł i żył nadzieją, że kiedyś w jego życiu pojawi się ONA, a kiedy to się stanie odda jej całe swoje serce i duszę.
To dlatego teraz uciekał przed panną Allison. Ta młoda dama najwyraźniej postawiła sobie za cel, by go usidlić i bez przesady można było powiedzieć, że szła do niego po trupach, wykorzystując nie tylko swoje szerokie znajomości, ale też każdą nadarzającą się okazję, by zbliżyć się do „uroczego szeryfa". Rzeczony szeryf ze swojej strony robił co mógł, by tego uniknąć i z zadowoleniem stwierdził, że jego wypracowana ostatnimi czasy taktyka zdawała się sprawdzać. Ukryty w cieniu jednego z miejskich budynków, Jack Hudson uważnie obserwował przebieg tegorocznych dożynek, sącząc powoli szklaneczkę ponczu i pałaszując „skradziony" po drodze kawałek dyniowego ciasta pani McGee. Z dala od tych wszystkich chichoczących panien, pożerających go wzrokiem i szponów panny Allison, mógł oddać się prostym przyjemnościom życia- jedzeniu, piciu i słuchaniu muzyki. Nie przepadał za tańcami (choć tańczyć umiał- kolejna z rad ojca), a jego śpiew zdecydowanie nie przypominał trelów słowika, jednak słuchać lubił zawsze i siedząc tutaj samotnie, uśmiechał się lekko. Miał dobre życie. Jedyne, czego w nim brakowało, to odpowiednia kobieta, która je dopełni. Ufał jednak Bogu, że Ów ją ześle. Wystarczyło tylko poczekać…
TBC
