Disclaimer: I don't own Harry Potter.
Autor oryginału: Jpena
Link do oryginału: s/8550456/1/Green-Eyes
Zgoda na tłumaczenie: jest
Paring: SS / OC
Ostrzeżenia: Severitus, De-aging Characters
Słowem wstępu:
Pierwsza część rozdziału może wydawać się nieco chaotyczna ale to było celowe. Taki zabieg całkiem dobrze oddaje charakter wojny. W drugiej już nie ma tego chaosu ;)
Rozdziały będą publikowane co wtorek.
Zapraszam ;)
Rozdział 1
- Hermiono, musimy wrócić i poszukać Harry'ego. Dla profesora Snape'a nie możemy już zrobić nic więcej. On nie żyje.
- Zamknij się Ron. On oddycha. - krzyknęła Hermiona. Gdy Ron przykucnął, to faktycznie, usłyszał płytki oddech.
- Wstań, Miona. Musimy go zabrać do ambulatorium. - chłopak nie wątpił w to nawet przez sekundę - ten facet był najprawdopodobniej największym palantem na świecie ale i tak zdołał wzbudzić jego współczucie. W tym momencie chciał jedynie pomóc swojemu nauczycielowi. Hermiona posłuchała go i już po chwili, lewitowali mężczyznę do Skrzydła Szpitalnego.
Madam Pomfrey, będąca uzdrowicielką z powołania, od razu zabrała się za pomoc profesorowi. Już nieraz Snape był jej pacjentem – była przyzwyczajona do opatrywania mu ran. Gdy część Złotego Trio opuściło Skrzydło Szpitalne, Ron wciąż był w szoku - próbował znaleźć sobie coś do roboty, żeby zapomnieć o zimnym ciele Freda leżącym w Wielkiej Sali. Jego starszy brat nie przeżył ataku, już nigdy nie powie a tym bardziej nie zrobi ani jednego żartu. Już nigdy nie wyśmieje "małego Roniaczka".
- Miona, nie mogę. Nie zmuszaj mnie. - powiedział, gdy znaleźli się już przed Wielką Salą. Był blady i trzymał dłoń dziewczyny w mocnym uścisku.
Hermiona rzuciła mu jedno smutne spojrzenie, po czym pogłaskała go po twarzy.
- Nie wejdziemy tam. Poczekamy, aż będziesz gotowy. - powiedziała, przytulając go. Nie mogąc się powstrzymać, zapłakał w jej włosy.
Siedzieli razem do momentu, aż nie usłyszeli głosu Voldemorta rozchodzącego się po całym zamku.
Harry Potter nie żyje. Został zabity, gdy uciekał, próbując ratować samego siebie, podczas gdy wy oddajecie za niego życia. W ramach dowodu, że waszego bohatera już nie ma, przyniesiemy wam jego ciało.
Po chwili biegł tak szybko, że nie słyszał niczego wokół. Wiedział jednak, że Voldemort wciąż coś mówi.
- Harry nie żyje... To się nie może dziać naprawdę. – mamrotał.
Następną rzeczą, jaką zarejestrował, był fakt, że zbliża się do Voldemorta.
- Pokonał cię. - powiedział pewnie i w tym momencie wybuchnął chaos. Neville zabił Nagini a Harry powstał z martwych. To nie miało najmniejszego sensu ale Ron wiedział, że nie ma czasu się nad tym głębiej zastanawiać - jego zadaniem jest teraz chronić przyjaciela i swoją rodzinę. Jego matka zabiła Bellatriks. Nie chciał się na tym za bardzo skupiać ale poczuł satysfakcję widząc, że jego mama zabija tę morderczynię.
I nagle jego kumpel i najmroczniejszy czarodziej stulecia zaczęli się pojedynkować. Harry krzyczał coś o tym, że Snape jest niewinny i że darzył uczuciem Lily Potter. Prawdę mówiąc, jednym uchem mu to wpadło a drugim wypadło - był zbyt zajęty walką ze Śmierciożercami i Szmalcownikami.
Kątem oka widział, jak Voldemort i Harry celują w siebie a kilka minut potem, Voldemort leżał już martwy. Nie zastanawiając się długo, podbiegł do przyjaciela i przytulił go. Hermiona i Ginny też po chwili znalazły się przy nich. W tym momencie też przejął dowodzenie i wyprowadził przyjaciół razem ze swoją siostrą z tłumu.
Ginny odmówiła pójścia z nimi do gabinetu Dumbledore'a.
- Mama mnie teraz potrzebuje. – powiedziała i już po chwili słuchali uważnie, jak Harry rozmawiał z portretem starca. Ron był zdumiony, że przyjaciel, będąc właścicielem Czarnej Różdżki, chciał się jej pozbyć.
- Jesteś tego pewien, stary?
- Tak, Ron. Mam swoją różdżkę i naprawdę nie chcę więcej problemów. Wyobrażasz to sobie? Prędzej czy później ludzie ją rozpoznają i wszyscy się na mnie rzucą. Dzięki stary, ale starczy mi.
- Kurna, masz rację!– krzyknął Ron, uderzając się dłonią w czoło. - Snape'a zostawiliśmy w Skrzydle Szpitalnym. Musimy tam pójść i pogadać z Kingsleyem, na wypadek gdyby chciało go przejąć Ministerstwo.
- Jesteś genialny! – pochwaliła go Hermiona. Gryfon zarumienił się i pocałował ją delikatnie.
- Nie jestem pewien czy powinienem z wami iść. Snape pewnie nie chciałby mnie widzieć. – powiedział Harry, spuszczając spojrzenie na podłogę.
- Nie bądź głupi, Harry. Oczywiście, że będzie chciał cię zobaczyć, gdy się obudzi. Przecież poświęcił się dla ciebie. – wszechwiedzącym tonem upomniała przyjaciela Hermiona.
Brunet uśmiechnął się.
- Miona, zrobił to dla mojej mamy, nie dla mnie.
- Stary. Też myślę, że powinieneś się z nim zobaczyć. Może chciałbyś go za coś przeprosić lub podziękować mu za to wszystko. – zaproponował.
Harry spojrzał na niego zdumiony. Od kiedy jego najlepszy kumpel jest głosem rozsądku? Hermionie jednak nie wydawała się ta mała zmiana przeszkadzać, bo spojrzała na niego z uśmiechem i najprawdopodobniej chęcią przytulenia.
- Okej, w takim razie zobaczę go sam. Trochę z nim pogadam i przeproszę go. – stwierdził, odwracając się na pięcie i wychodząc z biura.
W trakcie drogi, Harry wciąż zastanawiał się nad tym wszystkim, co zobaczył we wspomnieniach Snape'a. Przez ten cały czas naprawdę źle oceniał tego mężczyznę. Severus Snape był jego jedynym prawdziwym sojusznikiem, bez względu na wszystko. Był dorosłym, który miał na niego oko i który się nim poniekąd opiekował.
Gdy przekroczył próg Skrzydła Szpitalnego, zauważył rozmawiające ze sobą Madam Pomfrey i profesor McGonagall.
- Nie możesz pozwolić mu umrzeć, Poppy. Zrób coś. Jest z nim coraz gorzej. – Harry nigdy nie widział tej kobiety tak zdesperowanej.
- Minerwo, zrobiłam już wszystko co było w mojej mocy. Potrzebujemy krwi. Eliksir uzupełniający krew nie działa. Jego organizm się na niego uodpornił. Potrzebujemy kogoś z taką samą grupą krwi.
Harry nie zawahał się nawet przez sekundę.
- Mogę pomoc, zróbmy testy. Może mamy tą samą grupę.
McGonagall zapłakała cicho i wzięła Snape'a za rękę.
Harry nie mógł tego zrozumieć. Czy nie powinna być szczęśliwa?
Jego wątpliwości rozwiała Madam Pomfrey.
- To nie działa w ten sposób, panie Potter. Severus jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów, jakich znam a jego magiczna sygnatura jest jedną z najbardziej skomplikowanych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
Gryfon zamrugał, wciąż nie do końca rozumiejąc.
- Harry. Severus potrzebuje krwi kogoś ze sobą biologicznie spokrewnionego. Im bliższe pokrewieństwo, tym lepiej. – wytłumaczyła mu ponuro McGonagall.
Gdyby Harry miał tłumaczyć jak się teraz czuje, to porównałby tą nieprzyjemną sensację do dźgnięcia nożem prosto w brzuch. Kategorycznie odmawiał przyjęcia do wiadomości faktu, że Snape'a czeka taki koniec. Przecież jeszcze chwilę temu ten facet dostał praktycznie drugą szansę od losu.
- Madam Pomfrey, jeśli mogę zapytać… Ale czy większość z nas nie jest przypadkiem spokrewniona? Syriusz powiedział mi tak dawno temu…
- Harry, naprawdę sądzę, że to… - zaczęła pielęgniarka ale nie dane jej było dokończyć.
- Możemy zwołać Weasleyów, Malfoyów, Andromedę a nawet Neville'a. Przecież też będą chcieli pomóc. Muszą pomóc – wiele zawdzięczają profesorowi.
Pomfrey rzuciła okiem na Minerwę, szukając jakichś podpowiedzi. McGonagall powoli skinęła głową.
Podczas oczekiwania na wyznaczoną grupę, pielęgniarka zajęła się obrażeniami innych rannych – ci poważniej okaleczeni musieli zostać przeniesieni do Świętego Munga. Jedynym pacjentem, który pozostał w Hogwarcie, był Snape. Kingsley obejrzał wspomnienia mężczyzny, które ten zostawił dla Harry'ego. Jako aktualnie rządzący Minister nieoficjalnie ułaskawił Mistrza Eliksirów z zarzucanych mu zarzutów i zostawił fiolkę jako dowód na oficjalne postępowanie sądowe przez Wizengamotem.
Po około trzydziestu minutach byli w sali już wszyscy. Brakowało tylko Lucjusza Malfoya. Andromeda siadła bliżej Harry'ego, zaś Malfoyowie obok Snape'a.
- Och, Severusie, co myśmy zrobili? – zapłakała Narcyza, biorąc mężczyznę za rękę, podczas gdy Minerwa wciąż trzymała go za drugą. Draco przyglądał się temu z poważną miną. – Co mu się stało?
Po krótkiej chwili ciszy, odezwała się Madam Pomfrey:
- Profesor Snape potrzebuje waszej pomocy. Stracił dużo krwi od ataku Nagini. W tym momencie jest odporny na miksturę uzupełniającą krew, kończy nam się czas i potrzebujemy dawców. Pan Potter uważa, że skoro wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu ze sobą spokrewnieni, to może ktoś z nas będzie kompatybilny.
- Harry! Czy ty wiesz, o co nas prosisz? Ten człowiek jest Śmierciożercą! Zabił Dumbledore'a i prawie zabił George'a! – krzyknął Charlie.
- Jest niewinny! Nie pozwolę wam go obrażać po tym, co dla was zrobił! Dumbledore zaplanował własną śmierć. Co więcej, manipulował Snapem przez ponad dwadzieścia lat! Profesor był po naszej stronie od momentu, w którym Trelawney powiedziała przepowiednię! – krzyknął Harry, skacząc na równe nogi, stając obok Draco, który w ogóle nie zajął miejsca siedzącego. Teraz obydwaj bronili nauczyciela przed ewentualnym zagrożeniem. – Nie będę was zmuszał – jedynie proszę o pomoc. Pomyślałem jedynie, że powinniście znać o nim prawdę. Snape zasługuje na życie i na drugą szansę.
- Jako pierwszy zgłaszam się na ochotnika. To mój ojciec chrzestny – między nami na pewno będą jakieś bliższe powiązania. – powiedział twardo Draco, pociągając rękaw szaty. Madam Pomfrey natychmiast zabrała się do pracy.
Koniec końców, wszyscy Weasleyowie zdecydowali się na test krwi. Niestety, żadna z ich próbek nie była w żaden sposób choć zbliżona do kompatybilnej. Co dziwne, po zebraniu próbek od Narcyzy i Andromedy okazało się, że pani Tonks nie pasuje, zaś pani Malfoy – tak.
- Jak to możliwe? Przecież jesteśmy siostrami, na litość Merlina!
- Pani Malfoy dzieli część sygnatury z Severusem być może dzięki nierozerwalnej przysiędze. Pan Malfoy też powinien poniekąd pasować.
Okazało się, że krew Narcyzy i Draco jedynie dodała mężczyźnie kilka dodatkowych godzin. Nie zmieniło to faktu, że nadal powoli umierał. Potrzebował krwi, która była z nim biologicznie związana, bez żadnego magicznego wspomagania.
Gdy Madam Pomfrey pobierała próbkę od Harry'ego, wyglądała na zdruzgotaną, jakby sądziła, że nie zrobi to już wielkiej różnicy. W jej oczach widać było desperację.
- To niemożliwe! Niesamowite! Pan Potter jest kompatybilny! Całkowicie! Ale to… niemożliwe… - zaczęła mamrotać, zerkając najpierw na Harry'ego a potem na swojego pacjenta.
- Dlaczego pani tak na mnie patrzy? Jak moja krew pasuje to po prostu proszę ją podać profesorowi. Teraz tylko tracimy czas.
- Tak. Tak, ma pan rację. – odpowiedziała pielęgniarka, biorąc się do pracy.
Po niedługim czasie stan Snape'a ustabilizował się. Gdy to się stało, Harry zauważył, że cały pokój gapi się na niego w absolutnej ciszy. Był przyzwyczajony do czegoś takiego ale tym razem to naprawdę było niezwykłe – nawet Ron się gapił. Przyjaciel wydawał się być bardzo zaskoczony. Tak właściwie to wyglądał, jakby widział go pierwszy raz w życiu…
- Coś nie tak? Stało się coś? – zapytał już zirytowany. Przecież to byli najbliżsi mu ludzie – z wyjątkiem Malfoyów.
- Niemożliwe – ani trochę nie wygląda jak mój ojciec chrzestny. To musi być jakaś genetyczna anomalia. – mruczał cicho Draco, kręcąc głową.
- Niech mi pani powie, dlaczego tak na mnie patrzy, pani profesor. – zapytał znowu, zwracając się do McGonagall.
- Harry, kochaneczku. Wcześniej mówiliśmy, że tylko osoby spokrewnione mogą oddać mu krew, pamiętasz? – zapytała pani Weasley.
- No tak. To chyba jesteśmy spokrewnieni. Pewnie jesteśmy jakimś dalekim kuzynostwem czy coś…
- Nie bądź głupi, Potter. Pasowałeś idealnie. Taka kompatybilność występuje tylko u rodziców i dzieci. Wszyscy tutaj próbują ci delikatnie sugerować, że mój ojciec chrzestny jest twoim biologicznym ojcem. Jesteś jego synem. – powiedział jadowicie Draco.
Na zakończenie - zwracam się do Was z prośbą o pomoc w technicznej sprawie:
Nie potrafię sobie poradzić z zaznaczeniem, że para jest w związku. Wiecie - te nawiasy kwadratowe. Zaznaczam Pair A i Pair B i nie poprawia mi się to. Wciąż jest bez nawiasów. Próbowałam już z kilkanaście razy ale no potrafię tego zrobić tak na trwale : (
Może coś robię źle - nie wiem. Jakieś sugestie?
