Post mortem
Molly Hooper stała nad ciałem Sherlocka Holmesa.
Przywieźli go tutaj prosto spod budynku. Miał jeszcze na sobie czarny płaszcz i rozchełstany szalik – pewnie jakiś optymista próbował go reanimować.
Na biurku leżał akt zgonu wypisany przez lekarza, który akurat dyżurował w izbie przyjęć, kiedy to się stało.
Molly spojrzała na jego twarz pokrytą skrzepłą krwią i tak przerażająco martwą… Jego jasne oczy wpatrywały się nieruchomo w sufit.
Szloch złapał ją za gardło, ale zdusiła go – przecież Sherlock powierzył jej misję i byłaby najnędzniejszym z ludzi, gdyby go zawiodła.
Drżącymi rękami wyjęła z kieszeni fartucha niewielką srebrną szkatułkę i otworzyła ją. W środku, otoczone miękką wyściółką, leżało kacze jajo. Molly ostrożnie postawiła szkatułkę na piersi Sherlocka i nadtłukła skorupkę czubkiem skalpela.
Nagle w zamkniętym pomieszczeniu zerwał się przeraźliwy wiatr. Molly zasłoniła twarz rękawem, bo nie mogła złapać tchu.
Po chwili wszystko się uspokoiło. Molly usłyszała kaszel. Otworzyła oczy. Sherlock siedział na stole i kaszlał, jakby jego układ oddechowy, nieużywany przez parę godzin, buntował się przeciw temu, że znów musi zacząć pracować.
- Teraz jesteśmy kwita, Carabas – szepnął i znów zaniósł się kaszlem.
Molly przez ułamek sekundy miała wrażenie, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze – ciemnoskóry mężczyzna w dziwnym ubraniu, który jak echo powtórzył „jesteśmy kwita". Jednak natychmiast o tym zapomniała, gdy tylko Sherlock zatrzymał na niej swoje spojrzenie.
- Dziękuję ci, Molly Hooper – wychrypiał i ostrożnie zszedł ze stołu. Schylił się nad zlewem i zmył krew z twarzy.
Molly przyglądała się w milczeniu, jak czyści szalik i płaszcz, a potem schyla się po srebrną szkatułkę, która musiała spaść, kiedy wstawał.
Odezwała się dopiero, gdy położył dłoń na klamce.
- Nie możesz teraz wyjść. Przecież wszyscy cię zobaczą!
On tylko uśmiechnął się lekko. Jak zawsze, kiedy wiedział coś, czego nawet nie domyślał się jego rozmówca.
- Już to załatwiłem. Nikt mnie nie zobaczy. Nawet ty zapomnisz, co się zdarzyło. Nikt nie może wiedzieć, że żyję. Za jakiś czas wrócę i opowiem wszystkim, jak upozorowałem własną śmierć. Mam już jakieś osiem pomysłów, co mogę im powiedzieć.
- Ja zapomnę? To niemożliwe – zaprotestowała Molly.
Sherlock popatrzył na nią jak na małą, głupiutka dziewczynkę.
- Bardziej niemożliwe niż wskrzeszenie człowieka za pomocą kaczego jaja?
Molly otworzyła usta, a potem je zamknęła.
- No właśnie. Do zobaczenia, Molly Hooper. – Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.
…
Molly zamrugała, jakby nagle obudziła się z głębokiego snu. Uświadomiła sobie, że trzyma w dłoni skalpel. Odłożyła go na miejsce. Rozejrzała się. Wokół biurka leżały rozrzucone papiery, jakby przeszła tędy mała trąba powietrzna. Molly zebrała je i odłożyła na miejsce. Na wierzchu zauważyła akt zgonu Sherlocka Holmesa i przymknęła oczy, czując, jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Pamiętała całkiem wyraźnie ludzi z przedsiębiorstwa pogrzebowego, którzy przyszli i zabrali jego ciało.
Odwróciła się plecami do biurka, wzięła kilka głębokich wdechów i otworzyła oczy. Wtedy coś niezwykłego przyciągnęło jej wzrok. Na posadzce leżało rozbite kacze jajo.
Molly przyjrzała mu się ze zdumieniem. Miała wrażenie, że umknęło jej coś ważnego. Ale nie mogła sobie przypomnieć… Czy to wiązało się w jakiś sposób z Sherlockiem?
Ale właściwie jakie to miało znaczenie? Przecież i tak to nic nie zmieni… Westchnęła i zabrała się do sprzątania resztek rozbitego jaja. Próbowała ignorować nieposłuszne łzy, które uparcie spływały jej po policzkach.
…
Markiz de Carabas przez chwilę przyglądał się, jak Molly mocuje się z własną pamięcią, a potem wyszedł, niezauważony.
Jeśli Sherlock Holmes zamierzał spędzić jakiś czas w Londynie Pod, należało powiadomić parę osób.
