Autorka ostrzega, iż wizja ustroju politycznego Wielkiej Brytanii jest czysto wyssana z palca... niektóre rzeczy - owszem mogą się nakładać, ale nie jestem politologiem :)
Jestem niezapisaną księgą
Wyryć pierwsze słowa pozwalam tobie
Zielonym atramentem
Kiedy kładł na półce jedną z setek książek, które przyszły dzisiejszego ranka, napotkał nagle dwa wściekle zielone punkty, wpatrzone wprost w niego. Właściciel tych nieprzeciętnych oczu odchrząknął znacząco, zmuszając go do jakiejkolwiek innej reakcji niż permanentne gapienie. Jak zahipnotyzowany okrążył regał i stanął twarzą w twarz z niesamowicie przystojnym brunetem, który z delikatnym rumieńcem próbował przeprosić za najście.
- To raczej ja powinienem przeprosić, że pana nie usłyszałem – powiedział siląc się na spokój. – Szuka pan czegoś konkretnego? – zapytał niemal z miejsca, mając nadzieję, że brzmi przynajmniej trochę profesjonalnie.
Brunet zaczerwienił się jeszcze bardziej, o ile to możliwe i pokiwał przecząco głową. Spoglądał z przerażeniem na kilka rzędów równo stojących regałów wypełnionych po brzegi książkami.
- Prezent? – spytał uprzejmie i zaryzykował nieśmiały uśmiech.
Już dawno nie czuł się tak zdezorientowany i niepewnym w czyimś towarzystwie. Zlustrował wzrokiem stojącego przed nim mężczyznę, ostrożnie badając każdy szczegół jego ubioru, cokolwiek, co mogłoby zdradzić jego tożsamość. Na nieszczęście zwykła koszulka polo i dobrze dopasowane dżinsy, powiedziały niewiele nawet o jego guście. Umysł Adriena pracował jednak bardzo szybko, analizując nawet te strzępy informacji; zachowawczo, ostrożnie.
- Tak – odparł krótko zapytany.
- Kobieta? Mężczyzna? – Nie wiedział, co wolałby usłyszeć.
- Kobieta, przyjaciółka. Zainteresowana literaturą… - urwał. – Studiowała w Oksfordzie. Nie wiem czy to pomoże.
Adrien uśmiechnął się lekko. Oksford. Ile już lat minęło? Nie pamiętał dokładnie, ale chyba trzy. Najwyżej cztery. Odwrócił się plecami do mężczyzny i pewnie podszedł do jednej z półek za kontuarem.
- Jeśli przyjaciółka miała zajęcia z tymi samymi profesorami, co ja, podejrzewam, że ta będzie idealna – powiedział lekko, podając zdumionemu mężczyźnie dość dziwnie oprawioną książkę.
Ten wziął ją do ręki ostrożnie, nie będąc najwyraźniej pewnym, czy ona go nie pogryzie.
- Będę musiał zapytać co to – mruknął speszony.
- Wiliam Szekspir, „Sen nocy letniej", nic specjalnego, ale za to wydrukowano ją w 1900 roku, więc jako ciekawostka będzie doskonała – odparł pewnie.
Brunet uśmiechnął się pierwszy raz szeroko, co wprawiło Adriena z osłupienie. Radość zdawała się sięgać w głąb szaleńczo zielonych oczu, uwydatniając ich niezwykłą barwę. Poprawił nerwowo własne okulary, które zdążyły się zsunąć z jego nosa.
- Mógłby pan zapakować w coś ładnego?
- Oczywiście.
Kilka minut później w księgarni został sam, nie mogąc zapomnieć o zieleni, która prześladowała go przez tę krótką chwilę spotkania z nieznajomym.
Był bardzo zaskoczony, kiedy następnego dnia napotkał tego samego mężczyzną tuż przed drzwiami księgarni. Niepewnie przestępującego z nogi na nogę, wyglądając na naprawdę zdenerwowanego. Uśmiechnął się szeroko, gdy tylko dostrzegł Adriena.
- Przepraszam za tak wczesne najście, ale skoro wczoraj uratował mi pan życie – urwał, zdając sobie sprawę, że plecie. – To znaczy ten prezent, nie wiem czy pan pamięta…
- Pamiętam. Wydanie z 1900 roku – przerwał mu. – Czym mogę służyć tym razem? – zapytał, otwierając.
- Prezent, dla tej samej przyjaciółki – mruknął.
Adrien zatrzymał się w pół kroku i spojrzał groźnie na mężczyznę, który sapnął na widok jego miny.
- Nie chce mi pan chyba powiedzieć, że uszkodził pan wydanie z 1900… - zaczął ostro.
- Nie! Nie! Ależ oczywiście, że nie! – zaprzeczył. – Tylko, że jej chłopak… Nie ma dziś czasu…
Adrien zachichotał.
- Nie musi pan niczego więcej tłumaczyć. Poszukamy czegoś adekwatnego do związku pomiędzy nimi – powiedział.
Spędzili pomiędzy półkami tylko kilka minut. Adrien dotykał z czułością grzbietów ksiąg, starszych i tych całkiem nowych. Z namaszczeniem odkładał każdą, którą wysunął z rzędu, ustawionego według własnego schematu.
- Studiował pan w Oksfordzie? – usłyszał niepewne pytanie.
- Tak – odparł odwracając się. Rękawy pastelowo niebieskiej koszuli podwinął kilka minut wcześniej, a teraz srebrny zegarek wskazywał za dziesięć dziewiątą. – Literaturę angielską – dodał mimochodem.
Nastała niezręczna cisza.
- A pan? – złamał się w końcu.
- London School of Economics and Political Science – padła niezbyt krótka odpowiedź.
- Polityk? – zapytał kwaśno.
- I tak, i nie. Zainteresowany polityką, ale jednak trzymający się na uboczu – urwał.
Adrien odwrócił się do niego bokiem, słysząc dzwonek drzwi.
- Przepraszam – powiedział krótko i ruszył w kierunku hałasu.
Kolejna dostawa wytrąciła go z równowagi. Dwóch mężczyzn z uniformach wnosiło ciężkie pudła od środka księgarni zastawiając przejście.
- Cholera – zaklął, podpisując formularz i przepychając się z powrotem do klienta. – Mam dla pana idealną książkę – rzekł.
Zaraz potem brunet wyszedł z zapakowaną w ozdobny papier kolejną książką Szekspira. Adrien nie miał nawet chwili na to, by zauważyć jak nieznajomy zatrzymuje się w drzwiach i patrzy na niego przenikliwym wzrokiem.
Kolejny raz spotkali się tuż pod księgarnią dokładnie tydzień później, gdy niosąc kawę na stercie segregatorów, omal nie wylał jej na swoją ulubioną bladoróżową koszulę. Idealnie wyprasowana podkreślała jego prostą sylwetkę i niewielkie wcięcie w talii, za które wyśmiewano go latami.
- Może pomogę? – spytał ktoś bardzo cicho. Kawa i kilka segregatorów opuściły jego ręce, dając mu sposobność do bezpiecznego otwarcia drzwi.
- Dziękuję – sapnął, wpuszczając mężczyznę do środka.
Poukładał wszystko szybko za kontuarem i odwrócił się do mężczyzny, który znowu uśmiechał się ciut nerwowo, przygryzając dolną wargę.
- Przyjaciółka była wniebowzięta – zaczął. – To znaczy, chciałem podziękować…
- Książki. Pamiętam – przerwał mu Adrien. – Może pan wierzyć lub nie, ale specjalne wydania zapamiętuję bez problemu. – Nie dodał, że te zielone tęczówki pomogły mu stukrotnie. – Potrzebuje pan czegoś podobnego? – spytał sięgając już po następną pozycję, która mogłaby wydać się odpowiednia.
- Nie. To znaczy… Ja chciałbym – zaczął niepewnie. Głos mu drżał. – Jestem Harry Potter – odparł w końcu, gdy opanował się na tyle i wyciągnął dłoń.
- Adrien Blake – przedstawił się, ściskając jego prawicę.
- Czy chciałbyś ze mną wypić kawę? – zapytał już całkiem bezpośrednio, uśmiechając się w najbardziej chłopięcy sposób, jaki Adrien widział kiedykolwiek.
- Z przyjemnością.
Umówili się na lunch, który zarówno dla Harry'ego jak i dla Adriena był jedyną wolną chwilą dnia. Niewielka kawiarenka na obrzeżach Londynu dawała akurat tyle prywatności ile obaj potrzebowali do zamienienia kilku zdań ze sobą. Harry pracował obecnie jako asystent jednego z członków Izby Lordów, na co Blake skrzywił się nieznacznie, nie umknęło to zielonookiemu.
- Dlaczego nie cierpisz tak polityki? – zapytał.
- Hipokryzja, nepotyzm, ostracyzm – mam wymieniać dalej?
- Czyli nie jesteś raczej monarchistą? – spytał ostrożnie.
- Ależ ja jestem monarchistą – odparł zdumiony Adrien. Okulary znowu zatrzymały się niebezpiecznie blisko końcówki nosa. Poprawił je szybko, odgarniając kilka blond loków z czoła. – Uważam tylko, że pewne rzeczy wymagają modyfikacji, ale jak widzę po obecnej sytuacji, jestem w mniejszości.
Harry roześmiał się, a Adrien zdał sobie sprawę, że coraz bardziej podoba mu się ten dźwięk. Podobnie jak niby przypadkowe muśnięcia dłoni czy stóp.
- Wszystkie trzy erynie polityki, które wymieniłeś występują w każdym ustroju – zauważył Potter. – I raczej nic tego nie zmieni.
- Nic też nie zmieni mojego zdania – uciął twardo Blake.
- Nie zamierzam w nie ingerować – odpadł spokojnie Potter. – Przynajmniej dopóki Hermiona będzie zadowolona z prezentów ode mnie – zażartował.
- Czyli zamierzasz mnie częściej napastować w księgarni? – Uniósł jedną brew.
- Tak długo jak będziesz mi pozwalał – Potter postanowił grać w tę samą grę.
Adrien roześmiał się pochylając do przodu, wciągając głęboko powietrze do płuc. Kwiat lipy i coś bardziej niezidentyfikowanego wypełniło jego nozdrza.
Spotykali się od tygodnia, wychodząc na kawę w przerwie w pracy. Czasem to Potter przynosił coś do jedzenia i siedzieli rozmawiając o sytuacji politycznej w kraju, książkach. Harry coraz częściej przysuwał się blisko, muskając dłonią kolano Adriena i wywołując całkiem przyjemne dreszcze wzdłuż jego ciała. Mężczyzna odwzajemniał się tym samym, czekając na jakieś pewniejszy kroki ze strony drugiego. Dni mijały w ustalonej rutynie spotkań; rano krótkie przywitanie się, gdy Potter pędził do pracy mijając po drodze księgarnię, potem lunch i niezobowiązujący flirt.
Adrien powoli tracił cierpliwość, co u niego było zjawiskiem dość dziwnym. Zazwyczaj spokojny i opanowany coraz częściej nerwowo spoglądał przez okno, gdy Harry spóźniał się, choć o minutę. W końcu pewnego dnia bezpardonowo wciągnął bruneta do środka księgarni i zanim ten cokolwiek zdążył wykrztusić, wpił się w jego usta. Początkowo Harry zamarł, zaskoczony nagłym atakiem, ale w kilka chwil później, upuszczając torbę, którą zwykł nosić na ramieniu, przyciągnął bliżej Adriena, popychając go w kierunku jednego z regałów. Blake oderwał się od niego.
- Tylko nie w moje książki – sapnął, zmieniając kierunek na kontuar.
Sosnowe drewno wbiło się w pośladki Pottera, uwięzione pomiędzy nim i biodrami blondyna, który nie czekając ani chwili ponownie złączył ich języki w dziki tańcu pożądania. Przywarł mocniej do mężczyzny, czując, że jego podniecenie rośnie wraz z potrzebą oddechu. Wciągnął potężny haust powietrza liżąc po szczęce bruneta, który za wszelką cenę próbował wyswobodzić ręce i rozpiąć choć kilka guziczków z jego brzoskwiniowej koszuli. Adrien przytrzymał jego nadgarstki, gryząc tuż za uchem.
- Nie teraz – szepnął i zaczął ssać płatek. – Spotkajmy się o 19.00 w restauracji naprzeciwko – dodał jednym tchem, wypuszczając spomiędzy warg małżowinę.
Potter jęknął tylko przeciągle, zaciskając mocniej powieki.
- Zgadzasz się? – spytał Adrien, pocierając biodrami o biodra.
- Taaak – z ust bruneta wydobył się przeciągły jęk, który równie dobrze mógł być odpowiedzią jak i reakcją na działania Blake'a.
Ten z chytrym uśmieszkiem odsunął się krok do tyłu, poprawiając wygniecioną w paru miejscach koszulę.
- Tak Harry, na randki umawiam się ja – odparł, usiłując uspokoić drżący głos.
Brunet popatrzył na niego spode łba opierając się na blacie. Chwilę milczał uspokajając oddech, aż w końcu uśmiechnął się szeroko.
- W zasadzie mogłeś mnie pocałować wcześniej – powiedział Harry, szczerząc się.
- Dlaczego to ja miałbym całować ciebie? – zapytał odrobinę zbyt wyniośle.
- Dlaczego nie?
Adrien uśmiechnął się ponownie i podszedł bliżej do Pottera, poprawiając mu rozluźniony krawat.
- Przekonałeś mnie – odparł i cmoknął go prosto w usta nie pogłębiając kontaktu. Harry sapnął zaskoczony, gdy ich wargi rozłączyły się. – Jeśli jest coś, co wiem na o polityce. To na pewno to, że jeśli nie wypijesz spokojnie teraz czegoś zimnego to twój szef zacznie wypytywać sekretarki o to, która cię tak urządziła – powiedział. – Sok jabłkowy, pomarańczowy czy porzeczkowy?
- Pomarańczowy, poproszę. I mój szef nie będzie wypytywał sekretarek – urwał. – Nie ukrywam się – dodał krótko.
- Nie dość, że polityk to jeszcze liberał – mruknął udając niezadowolenie. Podał mu szklankę zmrożonego soku i wyjął kostkę lodu wprost ze swojej, ssąc ją lekko we własnych ustach. Potter sztyletował go wzrokiem dobrą chwilę.
- Nie pomagasz – powiedział, poprawiając spodnie.
- A kto powiedział, że zamierzałem ci pomagać? – zapytał ze zdziwieniem Adrien i parsknął.
Harry wyszedł z księgarni dobrze spóźniony, potrącając po drodze pieszych, którzy nie zdążyli uskoczyć. Szeroki uśmiech nie znikał z jego twarzy aż do szesnastej. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego pojęcia w co ma się ubrać.
