Rozdział 1
Każdy ma w życiu ten piękny moment, kiedy ma się ochotę rzucić wszystko i pobiec w dal, w stronę zachodzącego słońca. Nie inaczej było w przypadku Alana, który z utęsknieniem zwrócił głowę w stronę okna i spojrzał na piękny, nadmorski zachód słońca. Ciągnęło go do piaszczystej plaży i piasku parzącego stopy, ciągnęło go do ciepłego morza i muszelek, tylko czekających na wrzucenie ich do słomianego kapelusza z racji braku reklamówki. Wyobraził sobie siebie, leżącego z błogo zamkniętymi oczami wśród tych wszystkich wspaniałości. W jego rodzinnej Chorwacji nie brak było piękna, jednak Australia prezentowała się pod tym względem zupełnie inaczej. Wiele osób zjeżdżało się tu na wczasy, lub jak on - pracować. Znał tu już każdy kąt, za wyjątkiem jednego - plaży. Był to rosły, dwudziestotrzyletni mężczyzna z rudymi jak ogień włosami, zasłaniającymi w całości lewą stronę twarzy. Oczy Chorwata były brązowe, a na ustach zazwyczaj gościł pogodny uśmiech. Zazwyczaj.
On i jego starzy brat, Luka wybrali się tu dwa tygodnie temu. Obaj dostali letnią posadę w pięknym hotelu "Omorfia". Nazwa oznaczała po grecku "piękno", ale skąd na wschodnim wybrzeżu Australii grecki hotel? Otóż należał on do rodziny Bułgarów, starego ojca oraz trojga jego dzieci. Ich zmarła już matka była greczynką. Na szczęście każdy tu potrafił dogadać się po angielsku, więc Alan nie miał problemów z dogadaniem się. Najstarszy z rodzeństwa, Tsvetan miał dwadzieścia pięć lat, czyli był od niego tylko dwie wiosny starszy. Mrukliwy i niezbyt towarzyski Bułgar był idealnym przeciwieństwem swojej młodszej siostry, Amelii. Często można było zobaczyć, biegającą po hotelu, młodą kobietę z brązowymi włosami zaplecionymi w warkocz oraz uśmiechającą się do wszystkich naokoło. Zazwyczaj podobne wypady kończyły się bliskim spotkaniem za ścianą. W najlepszym wypadku. Najmłodsza, Iulia miała tylko trzynaście lat i była chyba najbardziej zakompleksionym stworzeniem, jakie Alan w życiu widział. Nie dość, że usilnie próbowała wypchać sobie biust to jeszcze leczyła kompleksy wmawiając sobie, że jeden ze sprzątaczy jest w niech na zabój zakochany. W zasadzie było odwrotnie, bo dziewczyna uganiała się za chłopakiem jak szalona. Jej obiekt westchnień był czternastoletnim Austriakiem, także zarabiającym na życie wraz z dwoma starszymi braćmi. Zresztą nie tylko oni przyjechali tutaj za pieniądzem.
Sam Alan zakolegował się już z Norwegiem Andreasem i Wietnamczykiem Tâm. Obaj, podobnie jak on, lubili dobrą zabawę i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności, więc nie ma się co dziwić, że posadę utrzymali tylko dzięki wyrozumiałości Amelii. Poza nimi w całym hotelu pracowała jeszcze pokojówka Alex, z Anglii, Argentyńczyk Raúl oraz wyżej wymienieni Austriacy - Simon, Christoph i Nathan. Podobało mu się to, ale marzenia o plaży potrafiły pokonać całą radość.
- Znowu chcesz uciekać? - nagle Alan usłyszał za sobą męski głos, z ciekawym, wschodnim akcentem - Może po prostu poproś szefa?
Odwrócił się i ujrzał za sobą wysokiego i postawnego azjatę z krzywym uśmieszkiem na twarzy. Võ Minh Tâm wyglądał dość nietypowo jak na Wietnamczyka, ale z tego, co wiedział to nie był w stu procentach Azjatą. Miał tęczówki i włosy koloru kasztanowego, a podbródek zdobił niewielki zarost. Jego oczy były rzecz jasna skośne, a twarz wydłużona i z ostrymi rysami. Miał na sobie strój boya hotelowego, identyczny do tego, który nosili Alan i Andreas.
- Chciałbym… - mruknął Chorwat i ponownie zerknął za okno. - Ale już wystarczająco naraziłem się ostatnio.
- Chodzi o kłótnię z tą babką z pieskiem? - zainteresował się Tâm.
- I o upuszczenie walizek - dodał ponuro rudowłosy.
- Spokojnie, będziesz miał okazję do rehabilitacji! - oznajmił głośno mężczyzna, na co Alan zerknął nań znudzony. A Azjata kontynuował: - Niedługo ma przyjechać rodzina Rosjan!
- No i?
- Po prostu masz być dla nich miły. To niezłe szychy, wiesz?
- I akurat stary niedźwiedź pozwoli mi im służyć...
- Służyć to za dużo powiedziane! - szybko usprawiedliwił się Võ. - Po prostu bądź dla nich miły i wyręcz Alex w noszeniu im ręczników. - wzruszył niedbale ramionami. - Przeżyjesz.
- Spróbuję, ale jeżeli trafi mi się kolejna emerytka! - zagroził Chorwat
- Bez obaw. Niedługo powinni być... - jego towarzysz rozejrzał się i wychwycił wzrokiem niebieskookiego blondyna, uparcie bazgrzącego coś na kartce papieru, ramieniem podpierając słuchawkę telefonu.
Jasnowłosy poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i podniósł głowę. Uśmiechnął się w ich stronę, unosząc lekko rękę. Telefon wysunął się z jego ramienia i z głośnym hukiem wylądował na podłodze, wcześniej odbijając się od biurka. Przerażony mężczyzna krzyknął cicho i rzucił się na ziemię, szybko podnosząc słuchawkę i rozpoczął długi wywód, tłumaczący zaskoczonemu rozmówcy, co się właściwie stało. Ten widok wreszcie wywołał lekki uśmiech na twarzy Alana, a on sam zachichotał cicho. Blondyn podniósł głowę zza biurka i posłał mu krzywe spojrzenie, szukając upuszczonego gdzieś długopisu. To jeszcze bardziej rozśmieszyło Alana i Tâma. Przechodzący obok gość, spojrzał na nich ze zdziwieniem, bo dwóch boyów hotelowych naśmiewających się ze swojego kolegi to na pewno niecodzienny widok, a szczególnie w nowo otwartym hotelu. Uciszyło ich nagłe pojawienie się nie kogo innego niż Tsvetana Sokolova, który nawet nie zaszczycił ich spojrzeniem, tylko ominął recepcję i wyszedł głównymi drzewami, cały czas trzymając ręce w kieszeniach idealnie czarnych spodni. Wydawało się, że coś go przejęło, ale jego odczucia nie zrobiły najmniejszego wrażenia na trzech pracownikach. Blondyn odprowadził Bułgara wzrokiem, po czym wreszcie skończył rozmawiać. Z głośnym westchnieniem odłożył słuchawkę.
- Zero litości dla człowieka. U mnie by was rzucili na stos! - zażartował Andreas Larsen, walcząc sam ze sobą, by nie wywalić nóg na stół.
- Norwegowie są aż tak okrutni? – zdziwił się rudowłosy. – O nie, oskarżą nas o bycie czarownicami!
- Chyba czarodziejami? – Tâm spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. – U nas jadeitowy król zirytowałby się za palenie jego sług…
- Żartujesz sobie, nie?
- Przepraszam, ale zaraz inny król się zirytuje za nieświadczenie mu usług – usłyszeli nagle za sobą.
Odwrócili się jak na komendę i ujrzeli za sobą wysoką kobietę. W ręku trzymała walizkę, a drugą właśnie zdejmowała okulary przeciwsłoneczne. Miała długie, czarne jak smoła włosy, związane w warkocz i inteligentne, brązowe oczy. Nie był szczupła, a jej przykrótki top delikatnie odsłaniał mocno wyrobione mięśnie na brzuchu. Miała na sobie długą spódnicę i buty bez obcasów, ale sam fakt, że ich nie skopie nie pocieszał Alana. Jej wyraz twarzy nie wróżył jednak nic dobrego. Przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się sztucznie. Wyciągnął rękę po walizkę, ale kobieta odsunęła ją.
- Uważasz, że nie jestem w stanie tego unieść? – spojrzała na niego, groźnie marszcząc brwi.
- Em… Pani wybaczy, ale to moja praca, brać gościom walizki.
- Skoro tak… - brunetka zmierzyła go wzrokiem i wręcz rzuciła mu bagaż. Lekko ugiął się pod jego ciężarem, Tâm aż rzucił się mu pomóc, ale rudowłosy powstrzymał go gestem dłoni. Jakim cudem ta baba potrafiła unieść coś takiego jedną ręką?
- Niech będzie. – otrzepała dystyngowanie ręce. – Gdzie mogę znaleźć nadętego, nieznośnego i brzydkiego Bułgara, którego niesłusznie nazywacie po imieniu?
- Opis idealnie pasuje mi do Tsvetana… - mruknął pod nosem Andreas, wstając z krzesła. – Wyszedł przed chwilą.
- Ha! – kobieta podniosła głos tak gwałtownie, że cała trójka podskoczyła. – Wiedziałam, że ucieknie, stary cep… W każdym razie, jak raczy przywlec się z powrotem to powiedzcie mu, że Anja już jest, by zatruć mu życie!
- Anja? – zdziwił się Alan – Przepraszam, czy pani jest Bułgarką?
- Nie, za to ty masz braki w mózgu. Nazywam się Anja Tolstoj, miałam tu rezerwację, na cztery pokoje.
Oczy Chorwata rozszerzyły się gwałtownie. Rosjanka! Rosyjska rodzina! I co najważniejsze – szansa!
- Pani wybaczy, nie wiedziałem, że czeka pani na syna szefa. – ukłonił się gwałtownie, drugą ręką kładąc walizkę za plecy, na co Tâm i Andreas spojrzeli po sobie, zszokowani. Jeszcze nigdy nie widzieli tak go zaaferowanego!
- Nie czekam. Mam szczerą nadzieję, że po drodze złamie nogę i będę mogła napluć na niego w szpitalu. – Anja prychnęła głośno. – Tak… i będę jeździć na jego wózku inwalidzkim, ciekawe, czy spodobają mu się tutejsze zjazdy dla niepełnosprawnych…
Boye postanowili po prostu subtelnie zignorować przyszłościowe plany Rosjanki.
- Odprowadzić panią do pokoju? - zaproponował grzecznie azjata.
- Czekam jeszcze na braci – odpowiedziała, zerkając za ramię. – Wygląda na to, że niedługo tu będą.
- Świetnie! – „ucieszył" się rudowłosy – W międzyczasie może pani odwiedzić basen, niekoniecznie pływać, ale obejrzeć, chociażby nasze pięcioosobowe jacuzzi z wodą prosto z podziemnych źródeł! Mamy także bar, pracuje tam mój brat, polecam z całego serca, robi naprawdę świetne placki, może także pani usiąść przy portierni i odebrać klucz, a Andreas zaproponuje pani kawę bądź herbatę, zależy, co pani lubi…!
Anja uniosła brwi do góry i uśmiechnęła się leciutko.
- Interesujące. Nauczyłeś się tej formułki na pamięć? – klepnęła go po głowie, lekko dociskając czapkę, po czym przeszła obok nich, w kierunku baru. Alan już chciał się wyrwać i wskazać jej drogę, ale Võ dyskretnie wskazał mu wielką planszę z planem hotelu, na którą zapewne spojrzała wcześniej.
- Nie brzmiało to naturalnie, prawda…? – westchnął, zrezygnowany.
Norweg i Wietnamczyk zgodnie pokręcili głowami.
- Lepiej pójdę czekać na tych Rosjan. Mam nadzieję, że mnie nie zastrzelą!
- A co z walizką? – przypomniał mu Andreas, zezując na pakunek za plecami rudzielca.
- Chyba wezmę ją ze sobą – stwierdził Chorwat. – A na plażę już na pewno nie pójdę – mruknął do siebie, po raz kolejny podejmując się próby podniesienia walizy.
Udało mu się i z trudem dał radę dowlec ją do wejścia. Stanął po lewej stronie wielkich, białych schodów i postawił walizę obok siebie. Szybko zawrócił po wózek i wrócił dumny z siebie, ciągnąc już profesjonalny sprzęt. Władował na niego bagaż i zadowolony stanął obok, czekając na resztę rosyjskich gości. Uśmiechnął się sam do siebie. Na pewno będzie dobrze, bo przecież zgraja Rosjan w hotelu nie jest końcem świata! Nie będzie sam, ma tu ekipę, pomogą mu zająć się gośćmi! I pan Sokolov go doceni i pozwoli zostać i będzie mógł na stałe zamieszkać tu, w Australii i codziennie będzie mógł wychodzić na plażę…
Na samą myśl o zostaniu tutaj na zawsze, oparł się błogo o wózek. I wtedy poczuł, że leci do tyłu. Szybko podparł się nogami, dając radę utrzymać równowagę. Odwrócił się do tyłu i momentalnie zamarzł w miejscu. Na jego oczach, wózek z bagażami mknął w dół po schodach, sprawiając, że wszyscy goście w ostatniej chwili dawali radę uskoczyć z drogi! Podpierając się, musiał go popchnąć!
Krzyknął dziko i rzucił się w pościg za wózkiem, odprowadzany wrzaskami ludzi stojących, a raczej już leżących, na schodach. Ku jego przerażeniu, pędzący wózek uderzył w coś, zaraz przy końcu stopni. Jednak nie przewrócił się, tylko stanął w miejscu, bez żadnego uszczerbku. Niestety, nie było na nim walizki! Spanikowany Alan rozejrzał się wkoło szukając wzrokiem zguby. Znalazł ją nieopodal, leżącą koło wózka. Była otwarta… Zakrył usta dłońmi, bo z pakunku wysypało się nic innego, jak damska bielizna, zapewne zależąca do Anji. Ona go zabije i ojciec Tsvetana także! Teraz na pewno wyleci! Zatrzymał się przy walizce i uklęknął przy niej. Zacisnął mocno zęby i zaczął gorączkowo pakować garderobę z powrotem. Nagle jego ręka zatrzymała się tuż nad walizką, a on sam wytrzeszczył oczy.
- Hej! – ktoś obok niego krzyknął mu prawie do ucha. Ujrzał przed sobą młodego mężczyznę, oboma rękami trzymającego wózek. Jego twarz wyrażała co najmniej przerażenie, a wpatrywał się w dzieło Alana. Miał ładne, nienaturalnie fioletowe oczy i falowane, złote włosy. Ubrany był w spodenki do kolan, żółtą koszulkę oraz drogie sandały. Sprawiał wrażenie bardziej przestraszonego od niego.
- Co się tu dzieje? – usłyszeli głośny głos Anji z góry schodów, a za nią pojawił się ojciec Tsvetana, pan Sokolov.
Wiedział, że to już koniec.
- Nic się nie stało! – usłyszał nagle głos blondyna z dziwnymi oczami. Spojrzał na niego, nadal na klęczkach. Nieznajomy stanął prosto i uniósł podbródek do góry. – Wybacz, siostro.
Siostro?!
- Ten pan chciał mi pomóc z walizkami, ale niestety przez przypadek wpadłem na wózek i wypadły. To nie jego wina, sam straciłem równowagę.
- Uważaj na przyszłość, Nikita. – brunetka wyraźnie się uspokoiła, a jej ramiona opadły. – Nie ma powodów do zmartwień - Zwróciła się do pana Sokolova, który zmierzył Alana krótkim spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i wrócił do środka, podobnie jak Anja.
Rudowłosy nadal klęczał z otwartymi z wrażenia ustami. Blondyn spojrzał na niego badawczo i wyciągnął rękę w jego stronę. Chwycił ją i wstał.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał bez ogródek, boy. – Dlaczego?
- Zobaczyłeś, co tam jest. Gdyby Anja przyłapałaby cię na tym, byłbyś martwy.
- …Ile tam jest? – Alan wskazał palcem na wciąż otwartą walizkę.
Pod koszulą nocną zobaczył bowiem banknoty. Nie pojedyncze banknoty, tylko grube pliki w nominale chyba stu dolarów. Nadal zerkał na walizkę, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Blondyn, nazwany Nikitą, spojrzał mu prosto w oczy i zbliżył swoje usta do jego ucha.
- Milion dolarów amerykańskich – szepnął, tym samym wymierzając mu porządne uderzenie pięścią w brzuch. Ostatnim, co zobaczył Chorwat była para pięknych, fiołkowych oczu.
