Moje pierwsze opowiadanie odcinkowe ! Mam nadzieje ,że się spodoba!
Beta : Bogdan
Liczę na zachętę w postaci komentarzy !
Prolog !
To miała być jedna z tych akcji, w których wszystko idzie wedle planu, ale czasem nawet najlepszy plan może runąć. To miała być jedna z tych akcji, po której wszyscy wrócą do domów, do swoich rodzin. Jednej osobie nie było to jednak dane. Kto by pomyślał, że jedna misja, która miała być rutynową, okazała się zasadzką na członków Zakonu. Teraz było już za późno... Zaklęcia śmigały nad głowami. Przerażające krzyki nosiły się nad okolicą. Dym, który unosił się nad walczącymi, utrudniał widoczność. Nic się nie zgadzało. To nie miało być tak! Mieli tylko zabezpieczyć okolice. Mieli wrócić...
Pięć osób aportowało się do głównej siedziby Zakonu, do przedpokoju. Jęki, które się stamtąd wydobywały, zwabiły pozostałych. Obraz, który ujrzeli był przerażający - Tonks leżała na podłodze we własnej krwi, która wyciekała jej z boku, niczym mały strumyczek. Jej ciało było pokryte licznymi ranami, a jej oddech był niepewny i urywany. Tuż nad nią klęczał Remus. Jego twarz wyrażała jeden wielki ból, ale nie pokazywał tego po sobie. Z zaciśniętymi zębami, starał się zatamować krwawienie ukochanej, nie zważając na własne rany. Hermiona siedziała oparta o ścianę, z głową schowaną w kolanach. Po jej głowie ciekła stróżka krwi, a jedna z jej rąk wydawała się złamana. Co jakiś czas dało się słyszeć zdławiony szloch, który wydobywał się z dziewczyny. Jedynie bliźniacy wyglądali na "zdrowych". Fred podtrzymywał się na Georgu, który opierał się lekko o ścianę, nie chcąc stracić równowagi.
- Do kurwy nędzy! Ruszcie się, ona umiera! - głos wilkołaka był przepełniony bólem wymieszanym ze strachem. Dopiero wtedy reszta członków Zakonu niebędąca na misji, otrząsnęła się z otępienia, które na nich padło. Zaczęli pomagać poszkodowanym rzucając na nich różne zaklęcia leczące i diagnozujące. Nagle, jakby z oddali, odezwał się Harry, w którego głosie było słychać panikę.
-Gdzie jest Ron...?
