Rozdział 1. Wyłom
Niewiele pamiętała z wydarzeń sprzed chwili. Zieleń i czerń. Ciemność i blask. Dziwne stworzenia o wielu odnóżach biegnące w jej stronę, ucieczka. Świetlista postać. Ciepła dłoń chwytająca za jej rękę. I ból.. Potem nastąpił rozbłysk białego światła. Gdy otworzyła oczy, leżała na spalonej ziemi otoczona przez uzbrojonych, nieznanych jej ludzi. Starała sobie przypomnieć, dlaczego się tu znalazła, lecz nie mogła się skupić. Potężny ból, jakby promień rozrywający jej dłoń od środka. Spojrzała na miejsce z którego emitował. Lewa ręka pulsowała szmaragdowym blaskiem, a uderzenia owego światła idealnie zgrywały się z bólem jaki odczuwała w dłoni . Poczuła jak jej ciało opuszczają ostatki sił, nie mogła już dłużej walczyć z bólem, który z każdą chwilą wydawał się silniejszy. Pochłonęła ją ciemność…
Obudziła się w zamkniętym pomieszczeniu z krat, leżąc na pokrytej kamieniem zimnej podłodze. Jej ręce były skute czymś, co przypominało kajdany. Usiadła na swoich nogach, rozglądając się na około. Czterech otaczających ją strażników trzymało miecze na wysokości jej twarzy. Zrozumiała wtedy, że jej sytuacja jest beznadziejna. Zwiesiła głowę próbując poukładać wszystkie wydarzenia w całość. Po chwili poczuła dobrze znane jej uczucie bólu.
„Czyli to jednak nie był sen" pomyślała.
Dłoń zaczęła połyskiwać zielonym światłem. To nie była zwykła rana. Czegoś takiego jeszcze nie widziała nigdy. Nie była obdarzona magią, choć wielu spośród jej braci i sióstr parało się nią. Rana ponownie zaczęła pulsować i połyskiwać by po chwili zniknąć.
Była niemal pewna, że skoro siedzi tutaj, pod kluczem, z uzbrojoną obstawą, zapewne chcą zarzucić jej że jest apostatką. Ale zwykłego apostaty nie zamykają ze strażnikami, gotowymi by przebić jej ciało ostrzem przy choćby delikatnym ruchu. Nie mogło chodzić tylko o podejrzenie praktykowania magii poza kręgiem.
„Co tam się stało?"- zastanowiła się przez chwilę, lecz ból odbierał jej władzę nad umysłem. Klan wysłał ją na misję... Miała szpiegować, odkryć co planuje konklawe zwołane przez Boską Justynię. Pamięc sięgała do momentu dotarcia na miejsce, potem był już tylko strach i ból.
Rana rozbłysła ponownie, a drzwi naprzeciw elfki otworzyły się z impetem. Strażnicy schowali swoją broń. Do pomieszczenia weszły dwie kobiety. Jedna z nich o krótkich czarnych włosach i pełnym uzbrojeniu zaczęła ją okrążać, druga, rudowłosa z kapturem na głowie, powoli podeszła do elfki. Zza pleców usłyszała głos brunetki.
- Powiedz, dlaczego nie mielibyśmy cię zabić na miejscu? Konklawe zostało zniszczone. Wszyscy uczestnicy nie żyją. Poza tobą. – Elfka zwiesiła głowę. Była w szoku. Teraz zrozumiała dlaczego ją tu trzymali. Uniosła lekko głowę kierując wzrok na kobietę która podeszła z jej lewego boku. Zapewne chciała otrzymać jakąś odpowiedź.
- Uważasz, że ja za to odpowiadam- rzekła elfka. Szatynka gwałtownie się pochyliła i złapała za jej rękę ciągnąc w górę. Rana natychmiast się zaświeciła wydając swój charakterystyczny dźwięk.
-Wyjaśnij to- powiedziała zimno i z wielką siłą puściła jej dłoń.
- Nie… potrafię- szepnęła elfka.
-Jak to, nie potrafisz?
- Nie wiem, co to jest ani, skąd się wzięło- rzekła patrząc kobiecie prosto w oczy.
Brunetka złapała ją za kołnierz bluzki i pociągnęła krzycząc
-Kłamiesz!- W tym momencie zareagowała rudowłosa, która dotychczas tylko się przyglądała. Złapała brunetkę za ramię i odciągnęła
- Potrzebujemy jej, Cassandro-
- Ci wszyscy ludzie, oni zginęli- rzekła smutno.
-Czy pamiętasz, co się stało? Jak to się zaczęło?- spytała rudowłosa o spokojnym i melodyjnym głosie
- Pamiętam, że uciekałam. Coś mnie goniło, a potem pamiętam…. kobietę? – zapytała jakby sama siebie.
- Kobietę?- zdziwiła się. Druga, z nich wciąż krążyła wokół elfki.
- Sięgnęła ku mnie, ale wtedy… - zamilkła.
- Ruszaj do wysuniętego obozu, Leliano. Ja zaprowadzę ją do szczeliny.- powiedziała Cassandra. Stały zwrócone do elfki, patrząc na nią jak na coś naprawdę obrzydliwego. Wtedy Leliana wyszła a brunetka podeszła do niej i rozpięła jej kajdany, zastępując je sznurem.
- Co zatem się wydarzyło? -
Cassandra spojrzała na nią, łagodniejszym już wzrokiem.
- Prościej będzie Ci pokazać – zaproponowała.
Elfka wstała czując jak zdrętwiałe nogi dają o sobie znać. Ruszyła za kobietą przez drzwi. Uderzył ją blask światła słonecznego tak intensywny, że musiała przysłonić ręką twarz. Chwile później doznała szoku. To nie było słońce. Niebo było rozdarte przez zielone… tornado? Nie potrafiła oderwać wzroku. Był to widok zarówno niecodzienny, jak i przerażający.
- Nazywamy to „wyłomem". – zaczęła Cassandra- To potężna szczelina, prowadząca do świata demonów, która rośnie z godziny na godzinę. To nie jedyna taka szczelina, za to największa. Wszystkie otworzyła eksplozja na konklawe.
- Eksplozje mogą do tego doprowadzać? – spytała zdziwiona. Cassandra podeszła.
- Ta doprowadziła. Jeśli czegoś nie zrobimy wyłom będzie rósł, aż pochłonie cały świat.
Elfka przyglądała się z zaciekawieniem Cassandrze. Dostrzegała szczegóły które w mroku pozostawały niewidzialne. Miała bliznę na policzku, niemal tą samą jak elfka oraz dokładnie po tej samej stronie twarzy. Wyglądała na zaprawioną w boju i silną kobietę. Nagle wyłom powiększył się i rozbłysnął a znamię na dłoni elfki roziskrzyła się. Przeszył ją ostry i pulsujący ból, podobny do tego jaki odczuła po przejściu przez światło. Był on tak mocny i nagły, że zdjął ją z nóg. Odruchowo przycisnęła rękę do brzucha licząc że zmniejszy to jej cierpienie. Cassandra kucnęła obok niej i rzekła:
- Za każdym razem , gdy wyłom się powiększa twoje znamię rośnie… a to cię zabija-
Znamię… słowa ledwo do niej docierały, ból odcinał ją od rzeczywistości.
- To może być klucz do powtrzymania tego wszystkiego, ale nie mamy wiele czasu…
- Rozumiem- rzekła, oddychając głęboko
- Zatem...?- ponagliła ją
- Zrobię co mogę. Cokolwiek będzie trzeba.-
Cassandra wstała i podeszła do elfki. Ta powoli uniosła się na drżących nogach. Ból powoli ustępował. Poczuła dłoń kobiety na swoich plecach i dość mocny nacisk. Była pchana do przodu. Może i była im potrzebna, ale wciąż była więźniem. Znajdowali się w jakiejś wiosce. Gdy przechodziły, ludzie wytykali ją palcami i zabijali wzrokiem.
- Uznali cię za winną. Potrzebują tego - wyjaśniła brunetka.
Wiadomo, Dalijczykom od wieków przypisywano paranie się magią, uważano ich za zwierzęta, które winne są wszelkiemu złu tego świata. Dla takich jak ona nigdy nie było współczucia ani zrozumienia. Nie liczyła na to.
- Mieszkańcy Azylu opłakują naszą Przenajświętszą Boską Justynie, głowę Zakonu. Konklawe było jej pomysłem. To była szansa na pokój między magami i templariuszami. Boska skłoniła ich przywódców do wspólnych rozmów. Teraz wszyscy nie żyją. – Strażnik otworzył znajdującą się przed nimi bramę i ich oczom ukazał się most.
- Szalejemy niczym niebo. Ale musimy być ponad to. Tak jak ona. Dopóki wyłom nie zostanie zamknięty-
Cassandra wyjęła sztylet zza pazuchy i podeszła do elfki.
- Odbędzie się proces, nic więcej obiecać nie mogę- rzekła, po czym przecięła więzy.
- Chodź, to niedaleko.-
- Dokąd mnie prowadzisz? -
- Twoje znamię trzeba wypróbować na czymś mniejszym niż wyłom… -
Cassandra wraz z elfką szły za przewodniczką, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się wydarzyło. Dalijka miała chwilę by wszystko poukładać w głowie. Drobne przebłyski, jakby wizje, szalały w jej głowie. Coraz więcej obrazów znajdywało swoje miejsce w tej upiornej układance. Tylu ludzi, ilu tam było. Zginęło. Nie tylko ludzi. Był tam także jej towarzysz, jej przyszły mąż. Mieli wspólna misję. A teraz był martwy. Nie chciała wiedzieć jak to się stało. Nie czuła smutku, przez chwilę nawet poczuła swego rodzaju ulgę że nie doszło do uroczystości. Wolność której zawsze pragnęła… To jej ojciec wybrał jej przyszłego męża. Nie miała wyboru. Był pierwszym, a ona nie miała prawa głosu. Lecz teraz gdy jest poza klanem, mogła wreszcie sama zadecydować o swoim losie. Cassandra poleciła jej się pospieszyć więc zaczęła biec. Jeśli mogła pomóc w zamknięciu wyłomu, to z chęcią to zrobi. Biegła po oblodzonej ścieżce, lecz jej zwinne ruchy opierały się trudnemu terenowi. Wyłom zaczął drgać. Upadła czując przeszywający ból dłoni. Im bliżej byli, tym bardziej bolało. Towarzyszka podeszła do niej i pomogła jej wstać.
-Impulsy pojawiają się coraz szybciej. Im bardziej rozrasta się wyłom tym więcej pojawia się szczelin i demonów- mówiła jej w trakcie biegu. Elfka postanowiła zadać pytanie, które męczyło ją długi czas.
- W jaki sposób ja przeżyłam wybuch?- biegły ramię w ramię by tylko jak najszybciej znaleźć się na miejscu
- Powiedzieli że…- Cassandra się zawahała. A może łapała oddech… - Że wyszłaś ze szczeliny i straciłaś przytomność. Mówili, że w szczelinie za tobą stała kobieta. Nikt nie wie, kim była…-
Rozmowa ucichła w momencie, gdy wbiegły na środek kolejnego mostu na którym stali strażnicy, podobni do tych wcześniej. W tym momencie nastąpił wybuch. Most rozleciał się na kawałki. Spadły w dół, na szczęście nie była to duża wysokość. Elfka podniosła głowę by zobaczyć jak z wyłomu wylatuje jakaś zielona „rzecz". W pierwszej chwili przypominała skałę, wyłom zaś, wulkan podczas erupcji. Owa „rzecz" wylądowała tuż obok. Chwile później wiedziała już jak bardzo się myliła.
Demony…
Cassandra dobyła miecz i pobiegła wprost na jedno z tych potwornie wyglądających stworzeń.
