PRZĘDZA


beta: Tyone (od 3 rozdziału), sandwich (rozdział 1, 2 i w zastępstwie Tyone 8, 9)
rodzaj: angst, dramat, romans
pominięte: HPiIS; HPiKP
ostrzeżenia: NC —17; wulgaryzmy, wzmianki o przemocy, sceny erotyczne
oświadczenie: Postaci należą do świata stworzonego przez JK Rowling — z pisania opowiadań z użyciem tych bohaterów nie czerpię żadnych profitów (prócz radości).


1.

Ściany ciemnego korytarza były tak wilgotne jak jego policzki. Harry pomyślał, że gdyby przeciągnął po nich palcem i włożył go do ust, poczułby tę samą sól. Tunel wydłużał się i skracał, pulsując niczym żyła na jego skroni.

— Harry Potterze... — Szept odbił się od ścian, przyprawiając go o drżenie. Mimo strachu ścisnął mocniej różdżkę w dłoni i przywołał całą rozpacz i determinację, którą czuł, zanim się tu zjawił. Pozwolił, by krew jeszcze raz zagotowała się z furii odczuwanej mimo przejmującego chłodu. Przyszedł tu, żeby go zabić. Ta decyzja — choć nie nowa — wryła się głęboko jak ciężkie dłuto, łatwo wchodząc w rozmiękłe od rozpaczy drewno duszy.

Wczoraj oszalały ze strachu Ron aportował się z omdlałą i krwawiącą Hermioną na Grimmauld Place. Brutalnie rozcięty klątwą bok udało im się zasklepić w miarę szybko wywarami i zaklęciami, ale dziewczyna nie odzyskała przytomności, choć żyła.

Ukrywali się od kilku miesięcy, podróżując. Próbując odnaleźć bezpieczne miejsce. Próbując nie dać się zabić. Próbując odkryć sposób, by zabić Voldemorta. Harry miał wrażenie, że przez ten cały czas jego umysł zasnuwał ciemny woal nienawiści, całkowicie skupiony na przerażającym zadaniu, które postawił przed nim los.

Do wczoraj zachowywał jeszcze resztki zdrowego rozsądku. Rozumiał, że potrzebny jest plan, pomysł, cokolwiek, by ujść z życiem, by uwolnić się od przeznaczenia. Jednak zakrwawione ciało przyjaciółki i wysoka panika w głosie Rona, kiedy wołał jej imię, coś w nim złamały. Zbyt wiele śmierci — wszystkie z powodu jego tchórzostwa. Cedric, Syriusz, Moody, Tonks, Kingsley, Neville… Dumbledore — Harry nie chciał wyliczać dalej. Wszyscy zaginęli przez niego. A teraz Hermiona, najwierniejsza towarzyszka, bez której nie dałby sobie rady już od pierwszego roku w Hogwarcie. Harry'emu wydawało się, że w niebieskich oczach Rona zobaczył coś na kształt zdrady.

Z ciemną goryczą rozlewającą się po trzewiach, zdeterminowany, w rozpaczy, aportował się w okolice Malfoy Manor. Coś w nim domagało się śmierci, choć nie wiedział do końca czy pragnął śmierci Voldemorta, czy swojej.

Żeby dostać się do środka, musiał przedrzeć się przez zabezpieczenia — udało mu się prześlizgnąć przez zasłonę czarów otaczających posiadłość. Wiedział, że prawdopodobnie zaalarmował straż, jednak ukryty pod peleryną-niewidką miał szansę, że — mimo ostrzeżenia — nie znajdą go tak szybko. Być może była jeszcze jakaś nadzieja, choć miał wrażenie, że nie ma to już dla niego większego znaczenia.

Śmierć musi dziś kogoś zabrać.

Harry łudził się, że nie istnieje nic takiego jak życie po śmierci, bo wiedział, iż zamieniłoby się dla niego w piekło poczucia winy, gdyby tej nocy zginął, pozostawiając garstkę bliskich mu ludzi na pewną śmierć tu, na tym świecie.

Kiedy złote języki ognia zaczęły się układać w jego imię, a szept znów odbił się od ścian, chłopak poczuł zapach krwi. Miał w ustach jej smak. Jasna twarz Voldemorta pojawiła się na końcu korytarza i uśmiechnęła się do niego chłodno, z pobłażaniem. Harry nawet nie wiedział, kiedy jego ręka uniosła się i zielony strumień Avady odbił się od ściany. Oczywiście, korytarz był pusty. Przez jedną sekundę wydawało mu się, że wystrzelone z jego różdżki zielone światło odbija się od błyszczącego kamienia jak od lustra i trafia w niego. I miało to dla niego dziwny sens — że zginie od własnej klątwy, być może tym samym zabijając Voldemorta poprzez połączenie ich umysłów, które od lat przysparzało mu tyle cierpień. Ale struga światła tylko rozbiła się na ścianie, przez moment rozświetlając szeroki tunel.

Okrzyk zdziwienia brutalnie zagłuszyła duża dłoń.

— Potter — niski, przejmujący szept bezsprzecznie należał do mistrza eliksirów. Harry poczuł, że zimny pot spływa mu po plecach. Już wolał zginąć z rąk Voldemorta niż Snape'a. Prosił w myślach bogów, w których nie wierzył, by przed śmiercią spełnili jego ostatnie życzenie. Śmierciożerca wciągnął go do niewielkiej skrytki w głębi korytarza i bezceremonialnie ściągnął pelerynę.

— Co ty tu robisz, idioto?

Oczy Harry'ego rozszerzyły się w zdumieniu.

— Zabijesz mnie teraz czy od razu zaciągniesz do swego pana, zdrajco? — wysyczał mimo to.

— Masz jakiś plan? Co chcesz zrobić?

— Co chcę zrobić? Co chcę zrobić? — Głos Harry'ego podniósł się o kilka tonów, desperacko torując sobie drogę przez ściśnięte gardło. — Chcę go zabić! Chcę, żeby to wszystko się już skończyło!

Snape wpatrywał się w niego uważnie, jakby rozważając kilka opcji.

— Przyszedłeś tu zupełnie nieprzygotowany? — zapytał, jakby sam nie chcąc wierzyć w oczywistą odpowiedź.

— Tak, właśnie tak, Snape! Chcesz wiedzieć coś jeszcze, zanim pobiegniesz do swego pana? Grzeczny śmierciożerco?

— Jesteś jeszcze większym kretynem, niż myślałem. Postradałeś zmysły? — Snape potrząsnął nim mocno, nie dbając o to, że prawdopodobnie jego długie, silne palce zostawiły ciemne siniaki na skórze.

Krzyk i śmiech Harry'ego stał się histeryczny.

— Mam dość, rozumiesz? Mam dość poczucia winy. Mam dość noszenia ze sobą tych wszystkich śmierci. Oni umarli przeze mnie! Już nikt więcej nie umrze! Nikt! Ani z twojej, ani z jego ręki!

— Potter! — Snape warknął i przysunął swoją twarz bliżej, uważnie patrząc mu w oczy. — Skończ z tym melodramatem! Nikt nie zginął z twojej winy. Czarny Pan chce, żebyś tak myślał. Wysil te ostatnie dwie szare komórki, które posiadasz i pomyśl! Pomyśl! Jakim przeciwnikiem dla niego będziesz, zdesperowany, przygnieciony poczuciem winy? Nikogo nie zabiłeś. Jesteś winny tylko swojej bezgranicznej głupocie, która przyprowadza cię w takie miejsca jak to. Nieprzygotowanego, rozhisteryzowanego, narażając niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. — Harry patrzył na Snape'a, nie wierząc własnym uszom, czując na policzkach jeszcze więcej łez. — To ostatni raz, kiedy ratuję twój złoty tyłek swoim zapasowym świstoklikiem — wyszeptał wściekły czarodziej. Wcisnął mu do ręki pusty, zielony flakonik i wyciągnął korek. Zanim Potter zdążył mrugnąć, świat rozmazał się i zawirował. Wpadł w tłum bardzo spieszących się ludzi. Świstoklik Snape'a przeniósł go na jedną ze stacji londyńskiego metra. Idealne miejsce, żeby się ukryć — w bezkształtnej, ludzkiej masie. Nikt nawet nie zauważył niewidzialnej przeszkody, i mimo że wpadali na niego, szli ciągle dalej i dalej w pośpiechu, który czynił ich ślepymi. Harry jeszcze raz wyciągnął różdżkę i aportował się do parku przy Grimmauld Place.

Był ogłuszony, niezdolny do sformułowania jednej sensownej myśli. W głowie niczym czerwony neon pulsowały mu słowa Snape'a. Poczuł się jak dzieciak, który z przerażeniem dowiaduje się, że święty Mikołaj nie istnieje, a prezenty kupuje mama czy tata i chowa je w skrzyni swojego łóżka. Oszukany, że świat po raz kolejny nie jest taki, jaki powinien być, gdzie nic nie jest stałe. Gdzie tłustowłosy łajdak, który kilka miesięcy temu bezlitośnie rzucił Avadą w ukochanego dyrektora, znów ratuje mu życie i mówi rzeczy, które powinny mu pomóc. Czy to właśnie nie ze względu na niego musieli się tutaj ukrywać?

Po tym jak wytrzeźwiał z szoku spowodowanego śmiercią Dumbledore'a, wiedział, że nie ma czego szukać w Hogwarcie. Jedynym wyjściem była ucieczka, i to jak najszybsza, by mógł dokończyć pozostawione mu zadanie. Miał dziwne wrażenie, że dyrektor przewidział również taki bieg wypadków. Niemniej — od kilku miesięcy skazany tylko na siebie i dwójkę swoich najwierniejszych przyjaciół — potrafił wyłącznie utrzymywać się przy życiu, nie mogąc wymyślić nic, co przybliżyłoby go do celu.

Nadal otępiały, jak w transie, przeszedł przez ulicę i wbiegł po schodach. Czary rozpoznały jego magiczną sygnaturę i drzwi otworzyły się automatycznie. Zamknął je za sobą, opuścił kaptur, jednocześnie głęboko wciągając powietrze. Podniósł głowę na dźwięk skrzypiących stopni i zobaczył schodzącego po nich Rona. Rudzielec w kilku krokach był przy nim i Harry nawet nie zdążył podnieść różdżki, kiedy zatoczył się i upadł od perfekcyjnie wymierzonego ciosu w szczękę.

— Ty tchórzu, gdzie byłeś? — ryknął. Harry chwycił swoją twarz i spróbował uspokoić tańczące mu przed oczami gwiazdy. W jednym momencie Ron siedział na nim okrakiem, silnie wstrząsając nim za ramiona. — Chciałeś uciec? Teraz? Gdzie, kurwa, byłeś? Jak mogłeś wyjść tak bez uprzedzenia? Zostawić ją! Zostawić MNIE!

— Aportowałem się do Malfoy Manor. Chciałem to skończyć — Harry jęknął w bólu, patrząc prosto w niebieskie oczy. Twarz Rona skrzywiła się w grymasie niedowierzania i pogardy.

— Co? Chciałeś dać się złapać?

Harry użył całej swojej siły i zepchnął z siebie przyjaciela.

— NIE! Chciałem to skończyć.

— Skończyć? Teraz? Teraz, kiedy ona leży tam na górze w gorączce i umiera? — Głos Rona znów podniósł się w irytacji.

Harry wstał i zaczął rozcierać bolącą szczękę.

— Nic nie rozumiesz. Już nie mogłem tego wytrzymać!

— Tak, to najlepiej iść dać się zabić, nie zważając na resztę świata! Kurwa, mogłem się tego po tobie spodziewać!

— Co? — Odwrócił się do przyjaciela i spojrzał na niego z niedowierzaniem. Twarz rudzielca była czerwona jak jego włosy, a z ust toczyła się piana. Słowa wylewały się z jego ust całkiem niepohamowanie, wypluwane ze złością, na granicy bezsilnego płaczu.

— Idziesz tam jak idiota, narażając nas wszystkich! Ona tu umiera, a ty ryzykujesz życiem nas wszystkich. Śmierć albo wyrok gorszy niż śmierć. Trudno się dziwić, skoro nigdy nie miałeś nikogo, na kim mogłoby ci zależeć, co? Rodziny, za którą trzeba być odpowiedzialnym! Ale ja, Potter, mam rodzinę. I mam dziewczynę, którą kocham. I zanim wyślę się na śmierć, zastanowię się, czy nie zrobię tym jej większej krzywdy! Czy nie powinienem być tu — z nią, a nie tam, szukając sławy albo zapomnienia!

Okrutne słowa Rona otrzeźwiły Harry'ego zupełnie. Popatrzył mu w oczy z niedowierzaniem. Naprawdę myślał, że na nikim mu nie zależy? Nie rozumiał, jak wielki ciężar spoczywa na jego barkach? Poczuł się, jakby został zawłaszczony przez kolejną idee. Miał poświęcić się dla świata, miał poświęcić się dla dobra rodziny Rona. W każdym razie nie było ani jednego słowa o nim, o tym czego onby chciał. A jednak, to wszystko, co wykrzyczał mu przyjaciel trafiło w odpowiednie guziki, i mimo że czuł na języku fałsz — lub choć niepełną prawdę — mechanizm poczucia winy poruszył się, a ziarenka żalu i pogardy dla samego siebie zaczęły sypać mu się do oczu, duszy i serca jak ciemny piasek. Kompletnie załamany zsunął się po ciemnej boazerii pokrywającej ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Ron milczał, wyraźnie uspokajając się i patrząc z ukosa na skuloną postać przyjaciela. Cisza zawisła między nimi, gęsta od złości, strachu i frustracji. W końcu rudzielec wzruszył ramionami, jakby chciał strącić ją z siebie.

— Harry, słuchaj, przepraszam. Wiem, że jest ci ciężko. Nam wszystkim jest. Wariuję przez Hermionę. Ale nadal uważam, że byłeś debilem wychodząc sam i nic mi nie mówiąc. Myślałem, że tu oszaleję.

Potter pokiwał głową, próbując wrócić z tego ciasnego, ciemnego miejsca, w którym był całkiem sam. Nie mógł tam zostać. Jasna twarz Dumbledore'a i jego spokojny ciepły uśmiech pojawiły się w jego umyśle i przypomniały, co do niego należy. Zgrzytnął zębami na jawną niesprawiedliwość, ale wrócił.

— Co z nią?

— Bez większych zmian — wyszeptał Weasley, spuszczając wzrok i kierując się na schody, by wrócić przed łóżko ukochanej. Harry wstał z największym trudem i poszedł za nim.

Twarz Hermiony była blada, pokryta rosą drobnego potu. Dziewczyna oddychała wolno, jakby z trudem zmuszając małe nozdrza do rozsuwania się, w trakcie gdy przepona rozszerzała się, pompując powietrze do płuc. Ciemno-purpurowa rana na jej boku wyglądała trochę lepiej niż poprzedniego dnia. Krew zasklepiła się w skorupę i ze skóry powoli znikał niezdrowy, czerwono-fioletowy odcień.

Harry usiadł przy niej na łóżku i chwycił małą, wilgotną dłoń.

— To nie jest tylko obrażenie fizyczne — stwierdził ponuro Ron. — Gdyby tak było, zadziałałyby eliksiry i zaklęcia. To musi być coś innego. Skurwysyn musiał zrobić coś jeszcze.

Dziewczyna rzuciła się na łóżku i zajęczała głośno. Obydwaj czuwający nad nią przyjaciele wzdrygnęli się. Harry drżącymi dłońmi odpiął górę od jej pidżamy, aby zobaczyć ranę. Była czerwona, pulsująca, ale uwagę czarodzieja zwróciło coś innego. Na brzuchu Hermiony, pękającymi, krwistymi żyłkami, tworzył się pajęczy napis. Jego źrenice rozszerzyły się w przerażeniu.

Harry Potter mnie zabije.

Żołądek nagle odmówił mu posłuszeństwa i pobiegł do łazienki, żeby zwymiotować. Nie miał tego wiele, ale ciężko pochylił się nad muszlą, plując żółcią, czując, że pozbędzie się zaraz swoich wnętrzności. Miał nadzieję, że odejdzie również ból. Ron patrzył na ciało ukochanej wielkimi oczami, nie wierząc w prostą treść zapisu, z drżącym podbródkiem i zaciśniętymi pięściami. Zaraz potem uderzył jedną z nich w ścianę, wydając z siebie nieludzki skowyt. Był na skraju załamania.