Tytuł orginalny: Nightmare!
AUTORKA: The Lonely Seer
Link do orginału: http/
Zgoda na tłumaczenie: jest
BETA: Skye
Tym bardziej, że jest to tłumaczenie - jestem właścicielką... niczego.
Koszmar!
Pod osłoną nocy Argus Filch wraz z wierną kotką, Panią Norris, patrolował Hogwart. Jej wielkie oczy skanowały szkolne korytarze w poszukiwaniu intruzów i łobuziaków. To była spokojna noc. Złapali tylko parę piątoklasistów obcałowujących się na Wieży Astronomicznej. Oj, Argusie, jeszcze się nie nauczyli! Że też nie wymyślili jakiegoś mniej oczywistego miejsca. W końcu to podłapią. Kombinujcie! Uczcie się dzieci!
Nie to, żeby ich głupota przeszkadzała Filchowi, o nie! Taka nierozmyślność dawała świetny pretekst do wlepiania tym smarkaczom szlabanów. Oj, jak on nimi pogardzał. I słodkimi i słabowitymi, i zgorzkniałymi i tymi niegrzecznymi też! Było mu wszystko jedno. Oni wszyscy urodzili się ze zdolnościami, które jemu się należały! Czy Opatrzność nie widziała, że on zasługiwał na magię tak samo - o ile nie bardziej - niż te smocze bobki?
To on powinien wymiatać w klasie, zachwycać grono pedagogiczne swoimi zdolnościami, mieć jedną z tych uroczych dziewczyn, z którymi umawiali się jego kumple. To niesprawiedliwe! Co on robił zamiast tego wszystkiego?
Ach, no tak, wymiatał w klasie. Szczotą, jeśli liczyć podłogi... Ach, no tak, zachwycał grono pedagogiczne swoimi zdolnościami... wycierania kurzu i doprowadzania półek do ekstatycznego połysku. Ach, no tak, miał też dziewczynę. Nazywała się Pani Norris i była innego gatunku.
Co za życie!
Wszyscy jego znajomi muszą mu teraz szalenie zazdrościć!
Nie muszą.
Oni naprawdę żyli. W swoich letnich domostwach w Hiszpanii. Z sześcioma tysiącami dzieci. Dwudziestopięcioletnimi, seksownymi żonkami. Z butlami szampana i całą tą resztą! Ale to właśnie on, nie oni - to on, Argus Filch czuł się spełnionym człowiekiem! Tak! Sam się podniósł z nizin, sam się wykreował, sam wywalczył należne mu miejsce wśród ludzi. I co wy na to? A oni to sobie mogą...!
Filch zdał sobie sprawę, że wykrzykiwał te słowa na całe gardło, zarabiając tym samym u Pani Norris kilka rozbawionych spojrzeń. Szybko ucichł i używając tajnych skrótów udał się do pokoju wspólnego Ślizgonów. Uważał go za relaksujące pomieszczenie. Był pewien, że gdyby urodził się z darem magii, Tiara przydzieliłaby go do Slytherinu.
Woźny pokręcił się po pomieszczeniu, po czym zasiadł przed kominkiem. Było ciemno, ale jemu to nie przeszkadzało. W ciemnościach wszystko wydawało się bardziej wyraźne.
- Dobry wieczór panie Filch. Co pan tutaj robi...?
Filch odwrócił się i zobaczył niską, obłą czarownicę z ropuszymi ślepiami. Miała na sobie różowy puszysty sweterek z zielonymi pomponikami i małą kokardkę w doskonale poskręcanych włosach. Powoli zbliżała się do woźnego, zacierajac pazurzaste dłonie. Uśmiechnęła się po żabiemu, a potem usiadła obok niego. Filch przełknął z trudem ślinę, niczym uczeń przyłapany na korytarzu w czasie ciszy nocnej. Czuł się jak dwoje dzieci, które sam wcześniej zgarnął. Spróbował się uśmiechnąć.
- Ja... ten tego... właśnie sobie odpoczywałem. Profesor Umbridge... pani wie, ciężka praca... i takie tam...
Umbridge wyszczerzyła się ropuszo i podpełzła bliżej. Jej twarz miała wyraz, który zazwyczaj ozdabia lisi pysk, gdy ten przyuważy w kurniku bezbronne kurczę. Baaaardzo drapieżniczy wyraz.
- Och, cieszę się... Mężczyzna, taki jak pan, potrzebuje przerwy... od czasu... do czasu.
Filch znów głośno przełknął ślinę. Miał ochotę uciec z tego pokoju z krzykiem. Gdzieś w głębi umysłu pojawiła się świadomość, że Pani Norris zostawiła go samego na barykadzie. Przeklął ją pod nosem. Co z niej za przyjaciółka!
Umbridge znów podsunęła się bliżej. Ich ciała się stykały. Filch się wzdrygnął.
- No więc... Złapał pan kogoś dziś w nocy, panie Filch... a może mogę zwracać się do ciebie... Argusie...? – zamruczała.
Filcha zaczynało męczyć głośne przełykanie, ale zrobił to raz jeszcze.
- Na oba pytania odpowiadam tak... Tak sądzę.
Twarz Umbridge rozjaśnił uśmiech.
- Och, naprawdę? No więc... jaka jest twoja ulubiona technika karania tych paskudnych, małych wykolejeńców...?
Filch zaczął się trząść.
- No... pejcze... łańcuchy... kajdanki... no i takie tam inne do tortur...
Umbridge poniosła jedną z namalowanych brwi w iście uwodzicielski sposób.
- Pejcze i łańcuchy, tak? No cóż... czy mogę ci powierzyć sekret, Argusie?
Argus, przestraszony do granic wytrzymałości, przytaknął. Przybliżyła się na tyle, by móc wyszeptać mu do ucha siedem przerażających, zabójczych słów.
- Lubię i pejcze, i łańcuchy, panie Filch...
Słysząc to, aż podskoczył, a jego twarz upstrzyły czerwone plamy zakłopotania. Wymamrotał przeprosiny i chciał już wychodzić, ale... zdał sobie sprawę, że jego ręce i nogi były skrępowane! Przykuła go do krzesła!
Umbridge zagdakała i wydobyła z kieszeni długi pejcz. Filch od razu zaczął się zastanawiać, jak ona go tam, do cholery, wcisnęła. Szybko odegnał tę myśl, gdy zdał sobie sprawę, co chciała z tym narzędziem zrobić. Uśmiechała się jak wariatka, a gdy zbliżyła się do niego, chichot przerodził się w obłąkańczy śmiech.
- Ja po prostu uwielbiam pejcze i łańcuchy...
Argus Filch - trzęsący się i cały spocony - obudził się w łóżku już na siedząco. Co za sen! Jeszcze nigdy, w ciągu swojego sześćdziesięciosiedmioletniego życia nie był tak wystraszony. Rozejrzał się po pokoju, jednocześnie starając się uspokoić galopujące serce i złapać oddech. To tylko sen. Zły sen. Wytwór wyobraźni. Uspokój się. O właśnie tak...
- No, najwyższa pora, Argusie kochany! Pejczyki już się za tobą stęskniły...
Argus odwrócił głowę i zobaczył ją. Uśmiechającą się z satysfakcją. Dolores Umbridge była ostatnią osobą, którą widział Argus Filch zanim wszystko pochłonęła ciemność. Na zawsze.
