Budzisz się co rano i pierwsze co czujesz tylko pustkę. Wszechogarniająca, otaczająca się za wszystkich stron, przypierającą wciąż i wciąż do muru. Z każdą chwilą tylko mocniej i mocniej. Nie masz już co chwycić, jesteś tylko Ty, przestrzeń wokół Ciebie zaniknęła. Nie ma kolorów, nie ma nawet szarości czy ciemności. Potem, powoli przebijają się wąskim strumieniem wspomnienia, przybierając po czasie postać rwącej, górskiej rzeki. A Ty toniesz, nie mogąc się utrzymać nad powierzchnią. Czujesz wodę w gardle, jak wyciska z Ciebie ostatni oddech, a Ty nie możesz, nie, nie chcesz już walczyć. Pozwalasz na to, przyjmując tą śmierć jak błogosławieństwo, jak namaszczenie. Śmierć duszy. Defragmentujesz się, rozpadasz na kawałki. I nie ma już jego. Tego który mógłby złożyć tą układankę.
A potem rzeczywistość wyrzuca Cię na brzeg jak zbędnego śmiecia.
Otwierasz oczy, choć wcale tego nie pragniesz. Krzyczysz cały w środku, pozwól, pozwól mi odejść. Za nim, chce iść za nim. Jak kiedyś, przed upadkiem. Twoim. Jego. Was. Gdzieś na końcu języka czujesz gorzki rechot codzienności.
Tylko rutyna Cię zmusza, żebyś wstał i ruszył na spotkanie z rzeczywistością. Nie widzisz już szarości, jak po powrocie z Afganistanu. Teraz to pustka, zżerająca Cię w zastraszająco powolnym tempie od środka. Oddzierająca dla siebie stopniowo każdą cząstkę Twojego jestestwa. Ale czy ono nadal tak naprawdę jeszcze jest? Nie interesuje Cię już to. Płyniesz z biegiem czasu, poddajesz mu się z zaskakującą obojętnością.
Bo Johna Watsona już nie ma.
To tylko skorupa, którą trzymasz dla reszty świata, pozwalasz karmić nią innych, nie chcąc patrzeć na ich ból. A w środku czai się potwór. Potwór trzyma Twoja broń i celuje sobie w głowę. Ma Twoją twarz, która jednocześnie jest Ci obca.
I już wiesz, że kiedyś, w końcu, on pociągnie za spust, a Ty na to pozwolisz.
Bo chcesz znów zobaczyć jego.
Pierwsze moje podejście do Johnlocka, mam nadzieje, że tylko nie jest tak tragicznie i ogólnie ble, jak mi się zdaje .'
Miniaturka, być może prolog czegoś większego (może być traktowane jako osobny tekst) - o ile wenie się zachce i wróci z urlopu z piekła. Czy gdzie tam dała dyla przede mną... Amen.
