Ciemna uliczka Dolnego Miasta. Mroźny zimowy wieczór. Poruszali się wąską uliczką, w cisza, jak zawsze ciężkiej od niewypowiedzianych pragnień, przemilczanych wyznać. Coś z przodu przyciągnęło jego uwagę, jakiś cień, błysk metalu w zakamarku…
Poczuł powiew Pustki. Znajome uczucie, delikatne niczym muśniecie piór, magia Hawke. W ciszy wieczornej dało się słyszeć stukot bełtów wystrzeliwanych serią z kuszy, syk sztyletów i nieomylnie krzyk ranionych opryszków. Jego miecz śpiewał, ciął tak samo gładko powietrze, co tkanki i metal. Syk zaklęcia tuż obok i znów to ulotne uczucie, jakby czyjeś dłoń, jej dłoń gładziła go po skórze…
Jęk konających. Zgrzyt metalu. Gdzieś w oddali zawył pies. Kakofonia odgłosów niosła się echem po kamiennych ścianach. Morderca zaś był bezgłośny, bezszelestny…
Nawet słabe brzdęknięcie cięciwy, szum piór srebrzystej starzały nie doleciały jego uszu…
Dłoń Hawke, zaciśnięta wokół jego ramienia. Gwałtowność z jaką szarpnęła go w tył, zadziwiła go. Ochronna bariera zaklęcia wokół nich zamigotała i zgasła.
I tylko ten złowróżbny dźwięk. Chrzęst przebijanego pancerza, rozdzieranej materii i cichy jęk wydarty z ust czarodziejki.
Przez ułamek sekundy nie rozumiał. Spojrzał w szarozielone oczy magini pytająco. Zalała go fala ciepła - krew. Hawke przywarła do niego całym ciałem. Bezgłośnie wyszeptała jego imię, potem ciągle patrząc na niego szeroko rozwartymi ze zdziwienia oczami osunęła się mu do stup…
