Wydawało mi się, że nie potrzebowałem niczego, by móc normalnie egzystować. Nie musiałem jeść, nie musiałem spać – to moja Łaska zapewniała mi niezbędną energię. Nie musiałem otwierać oczu, by widzieć, nie musiałem nadstawiać uszu, by słyszeć. Tego wszystkiego potrzebowali ludzie. Nie byłem jednym z nich. Byłem istotą nieśmiertelną i wszechmocną, zamkniętą w ciele człowieka.

Wydawało mi się, że jestem ponad wszelkie ludzkie pragnienia i emocje. Wiedziałem co to radość, smutek, złość, miłość, niemoc, nienawiść. Ale wszystko wyglądało inaczej u ludzi. Oni, kierowani tymi uczuciami, zdolni byli do przeróżnych czynów. Ja nie.

Wydawało mi się, że nie ma na świecie nic, co mogłoby mnie zniewolić. Zmusić do zmiany poglądów, zachowania, przyzwyczajeń. Wyzwolić we mnie uczucia silniejsze niż te, które znałem. Sprawić bym zaczął robić i czuć rzeczy, których nigdy bym się po sobie nie spodziewał. Bym stał się bardziej ludzki.

Tak bardzo się myliłem. Bo jest na świecie coś, co mnie zmieniło. Coś, przez co stałem się słaby, a jednocześnie silniejszy niż kiedykolwiek. Dzięki temu zrozumiałem różnicę między życiem a egzystencją. I naprawdę żyję, będąc obok niego.

Będąc obok Deana Winchestera.

Do dziś wychwalam dzień, w którym nasze losy splotły się w jeden.

Do to on był odpowiedzią na wszystkie pytania.