Kurt
Pogromca Wampirów
Episode 1: Girl can't help
Rozdział 1: Był sobie chłopiec
Requiem Aeternam
Dona eis Domine
Et lux perpetua
Luceat eis
Finn sam nie wiedział, czemu się na to zgodził.
Właściwie to wiedział; po prostu miał zbyt dobre serce. Był zbyt rycerski. Może wynikało to z tych bajek, które mama czytała mu, gdy był mały, a do pochłaniania których próbowała go zachęcić, gdy nieco podrósł? To nigdy się nie udało. Tak, to chyba nie te bajki. Nie rycerze, smoki i księżniczki do uratowania, ale raczej telewizja — Power Rangers, Dragonball i inne takie. Czego inni by nie mówili, te seriale miały swoje wartości. Zawsze stój po stronie dobra, broń kobiet. Tak, to chyba dzięki nim Finn był dzisiaj tym, kim był.
I właśnie dlatego spędzał noc na cmentarzu razem z Rachel.
— Nie mogę uhonorować go tak, jakbym chciała.
Chłopak spojrzał na nią z góry (ciężko byłoby z dołu przy jego wzroście…), jednocześnie unosząc jedną brew do góry. Mimowolnie oczywiście, choć niektórzy czasem pytali, czy nie ma czegoś z brwiami, bo właśnie tym gestem mimicznym okazywał zdziwienie. A świat potrafił dziwić go na nowo codziennie.
— Piosenką, oczywiście.
— Ah — westchnął tylko. Właściwie to zdziwiła go jego własna głupota. Jak mógł od razu na to nie wpaść?
Rachel trzasnęła szafką.
— Dziękuję — powiedziała i obdarzyła go szerokim, żydowskim uśmiechem. Tym, który jednocześnie wskazywał na radość płynącą prosto z serca i na radość, że udało jej się osiągnąć swój cel.
Kolejna rzecz, której Finn nie wiedział: czemu musiało to być w nocy. I czemu akurat dzisiaj. Ale wolał jej nie przerywać bezsensownym pytaniem. Musi zapamiętać, żeby zadać je później (o czym z pewnością zapomni). Czasem grał w gry komputerowe. Tam zdarzali się bersekerowie. Dzicy wojownicy, którzy nie zważając na nic rzucali się w szał walki. I choćby ich kroili, krew leciała z każdego otworu ciała i byliby bliscy wyzionięcia ducha to wciąż walczyli. W wirze, w opętaniu. Z początku nie potrafił sobie tego wyobrazić - jak to może wyglądać, jak człowiek może być taki szalony. A potem pierwszy raz zobaczył śpiewającą Rachel.
Te Decet
Hymnus deus in Sion
Et tibi redetur votum
In Jerusalem
Wprawdzie już kiedyś wysłuchiwał jej po nocy. Też otoczeni byli drzewami, które rzucały cienie czasem przypominające ludzkie kształty, co przyprawiało go o gęsią skórkę. Też było ciemno, a nikły blask księżyca nie dodawał otuchy. Jakby tego mało te szelestu wiatru, które z jednej strony jakby chciały zharmonizować się z Rachel, z drugiej zaś… groziły mu? Dobrze wiedział, że przesadza, ale nie potrafił odgonić tego uczucia. Po prostu powracało. Chwila po chwili, zbyt uporczywie.
Oczywiście nie powiedział jej tego wtedy, nie powie też tego teraz. Nie chciał źle wypaść w jej oczach. Wprawdzie nie byli już parą, ale zależało mu na wizerunku rycerza bez skazy, wiernego obrońcę czci kobiet. No dobrze, może Jezus pod którym całował się Quinn mógł mieć inne zdanie… Ale Jezus chyba nie ma zbyt dużego wpływu na to, jak jesteś postrzegany w szkole, prawda?
Dobrze, że cmentarz przynajmniej był przyzwoicie wysprzątany. Nic nie trzeszczało pod nogami, żadna przypadkiem nadepnięta gałąź nie musiała przypominać trzasku łamanej kości. Tylko te powoli opadające od zbyt porywistego wiatru liście tańczące gdzieś między nimi. Jeden z nich musnął kark Finna.
Musiał przyznać, że było to całkiem przyjemne. Sprawiło, że poczuł dreszcze. Zupełnie, jakby dotykał go ktoś delikatny. Czy liść może być delikatny?
Chciał palcami dotknąć miejsca na szyi, by wzmocnić to przyjemne uczucie. Ale zamiast typowej dla gęsiej skórki faktury natknął się na coś zimnego i gładkiego. Odwrócił się.
Krzyknął.
Ex audi
Orationem meam
Rachel szła z przodu. Finna potrzebowała do otuchy. No i oczywiście jako audytorium. Nie lubiła śpiewać tylko dla powietrza - w domu miała lustro, mogła sobie więc wyobrażać, że sama jest sobie widzem. Ale na cmentarzu? Nocą? Potrzebowała kogoś do obrony. I do słuchania. Niekoniecznie w takiej kolejności. Kolejny wers zaczęła mocniej, głębiej, jakby sięgała do swoich trzewi.
Ad te omnis caro
Veniet
Requiem
Oczywiście, że nie mogła śpiewać w domu. W końcu teraz wykonywała utwór dla kogoś — na czyjąś cześć — w czyimś imieniu. To byłoby… niegrzeczne, śpiewać ją przed lustrem. Jeszcze by się obraził? A wolała nie ściągać jego gniewu, choćby był w niebie. Zawsze mógł być groźny. Wzięła głębszy, acz wciąż dyskretny oddech. Potrzebowała wiele tchu, aby dokończyć śpiewanie tak jak chciała - na mocnym, wysokim dźwięku. Z siłą. Jak prawdziwa diwa.
Requiem Aeternam
Requiem Aeternam
Jeszcze parę razy, ciszej, murmurando, powtórzyła ostatnie słowa. Zatrzymała się w pół kroku. Zaczęła szybciej oddychać. Serce biło jej jak oszalałe - wbrew pozorom takie śpiewanie było bardzo męczącą czynnością, niezwykle angażującą emocjonalnie. Czasem czuła się jak instrument - żeby przejmująco zinterpretować dźwięk musiała poruszyć w sobie odpowiednie struny - odpowiednie wspomnienia. Wzruszyć się wystarczająco. A że robiła wtedy karykaturalne miny? Zaskakująco niska cena jak na zapierający dech w piersiach występ.
Uśmiechnęła się i obróciła na paluszkach. Jak pensjonarka. Jej bawełniana sukienka lekko zawirowała. Jak pensjonarce.
- Donna eis, moja droga, donna eis - powiedziała jakaś niezwykle brzydka kobieta. I kiedy Rachel myślała brzydka, to naprawdę miała to na myśli, choć zazwyczaj nie starała się tak pochopnie oceniać ludzi. Ale niezwykle nienaturalnie wygięty łuk brwi, obnażone, nierówne i ostre zęby, brudne od ziemi włosy, a przede wszystkim cała twarz poznaczona głębokimi bruzdami (nawet nie można tego nazwać zmarszczkami!). Cóż, jeśli kiedyś jej przyjaciele wyobrażali sobie Beiste, żeby się "ostudzić", to Rachel wolała nie myśleć, jakie cuda mogła sprawić ta kobieta.
Pewnie z każdego z chłopaków stworzyłaby eunucha.
A do tego jej głos był taki nieprzyjemny. Drapiący. Ciekawe czy każde wypowiadane słowo bolało ją w gardło? Bo tak właśnie brzmiała. Obrzydzona brunetka mogłaby się założyć, że tajemnicza kobieta nie potrafiła śpiewać.
Ale to właściwie nie było najgorsze.
Bo nieznajoma trzymała w swoich szponach (dosłownie szponach! Boże, Kurt by zapłakał, gdyby zobaczył jak zapuściła swoje pazury ta pokraka) trzymała gardło Finna, odsłaniając jedynie jego część. Rozcierała je jednym z palców. Masowała. Dla lepszego ukrwienia. Tak zawsze mówili jej ojcowie. Że od tego są masaże.
I dopiero wtedy uderzyła ją nagła myśl. Idiotko! Jak mogłaś o tym wcześniej nie pomyśleć?
Ona chce Finnowi zrobić coś złego! Może nawet zabić? W końcu gdyby chciała tylko pogłaskać nie chowałaby się nocą po cmentarzu polując na niewinnych. A może… a może tak naprawdę polowała na Rachel? Może chciała zniszczyć jej talent, tylko Finn się napatoczył… Był jej strażnikiem? Ocalił ją?
— Oh, Finn… - uśmiechnęła się nieśmiało. Chciała powiedzieć, jak bardzo jest mu wdzięczna.
Ale to chyba nie była właściwa pora.
Co powinna zrobić? Krzyknąć? Krzyknęła.
— Idiotko. Nikt cię nie usłyszy. — Ile Rachel by dała, żeby ta kobieta się zamknęła. Jej głos był naprawdę niezwykle irytujący.
Dziewczyna zacisnęła pięści. Z bezsilności. Wiedziała, że jej nie uderzy. Że to nie ma sensu. Chciała tupnąć nogą, ale to chyba byłaby przesada. Uciec? Nie mogła zostawić Finna samego.
I wtedy coś jakby sprawiło, że powietrze zawirowało. Rachel nie była w stanie dostrzec co. Wszystko działo się zbyt szybko. Nie zdążyłaby wydać nawet jednego dźwięku. Dopiero po chwili zauważyła jakby falujący na wietrze skrawek beżowego trencza i powiewający luźno puszczony pasek. Takie są podobno niezwykle modne w tym sezonie. To powiedział jej Kurt.
Trencz przewrócił brzydką kobietę, uwalniając Finna z jej uścisku. Chłopak zrobił niezgrabny krok w bok, chwycił się za gardło i groteskowo zaczął wciągać powietrze. Wyglądał śmiesznie i uroczo w tym samym momencie. Rachel jednym susem doskoczyła do niego i objęła w pasie.
— Oh, Finn, oh, Finn — wyszeptała, dotykając ręką jego policzka. — Wszystko w porządku, bohaterze?
Wciąż z wytrzeszczonymi z niedotlenienia i nagłego skoku ciśnienia krwi Finn tylko pokiwał głową. Wyciągnął nieznacznie rękę i wskazał na lężącą na ziemi kobietę. Dopiero wtedy, spojrzeniem podążając za jego palcem, Rachel dostrzegła, co przewróciło kobietę. Oczywiście nie był to sam trencz. No tak, przecież sam trencz nie mógłby jej obezwładnić. Po prostu jego właściciel był szybki. Szybki jak… prestissimo.
Na brzydkiej kobiecie siedział bowiem nikt inny jak Kurt.
Chłopak unieruchomił napastniczkę w bardzo prosty sposób. Najpierw ją przewrócił, napierając barkiem. Gdy ta się zachwiała, doskoczył, dołożył kolanem i przyklęknął. Przerzucił jedną nogę przez jej brzuch, a ręką, w której trzymał jakiś patyk, unieruchomił jej nad głową ręce. Cała ta akcja miała swoją wadę. Niezaprzeczalną wadę. Tylko jedną rękę Kurt miał wolną, ale dla pewności wolał dociskać nią brzuch przeciwniczki. Zatem co mu pozostało? Ułożył usta tak, żeby wydmuchane powietrze skierowało się na lewą stronę jego skroni. Dmuchnął jeszcze raz, mocniej. Tym razem grzywka przestała opadać mu na oczy, choć daleko było jej do perfekcyjnego ułożenia, nad którym męczył się przed wyjściem z domu.
— Tutaj miałem rzucić jakimś złośliwym i sprytnym tekstem, ale zdenerowałaś mnie — powiedział swoim wysokim głosem, który mimo tembru brzmiał strasznie. Jakby ich kontrtenor miał już jakąś wprawę w rzuceniu gróźb i cynicznych komentarzy. Zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na Rachel i Finna. — Zepsułaś mi fryzurę.
Szybko przesunął rękę z brzuch, tak żeby łokciem docisnąć kobiecie krtań. Rękę z patykiem zwolnił, nieco uniósł, by nabrać impetu i wbił prosto w serce.
Rachel krzyknęła. Była zbyt wrażliwa na oglądanie morderstw. A szczególnie na oglądanie morderstw dokonywanych przez kogoś tak delikatnego jak Kurt. Wiedziała, że są w nim pokłady złości, które często manifestował, czasem zresztą zupełnie bezsensownie (ale to chyba natura gwiazd, tak przynajmniej wolała myśleć)… Ale zaraz morderstwo?
Zapewne myślałaby na ten temat więcej i smutniej, gdyby nie to, że zamiast spodziewanej fontanny krwi, która mogłaby obryzgać ich wszystkich, mimo że stała z Finnem dobre parę kroków od trupa, ujrzała… Jak powoli, ale sukcesywnie; najpierw włosy i kończyny, potem całe ciało… Zmienia się w pył. Prawie jak gazeta naraz podpalona ze wszystkim stron. Właściwie, jeśli lepiej o tym pomyśleć - dokładnie jak gazeta naraz podpalona ze wszystkich stron. Ale… czemu?
Kurt podniósł się z ziemi i otrzepał. Kolana. Trencz. Ujął w palce jedną z klap płaszcza i przyjrzal się jej uważnie.
— Kurwa.
Polizał palec i zaczął usilnie pocierać plamę z trawy. Dopiero po paru sekundach dał sobie spokój.
— Dzięki, suko — powiedział z przejęciem w stronę… Pustki. Proch został już rozwiany przez wiatr.
Dopiero wtedy podniósł wzrok i spojrzał bezpośrednio na Finna i Rachel, którzy wyglądali na zagubionych. Kurt właściwie nie wiedział, kto wygląda idiotyczniej. Czy jego przyrodni brat z tymi rozwartymi ustami i szeroko otwartymi oczami, czy Rachel, której spojrzenie wyrażało totalne zaskoczenie, a zaciśnięte usta strach.
— Wampir. Wampirzyca — oznajmił, jakby te dwa słowa (a raczej jedno w dwóch wariantach) miały wyjaśnić wszystko. Stali tak przez chwilę w milczeniu. — A właśnie, Rachel. Zakończenie było trochę over the top. Powinnaś to skończyć delikatniej, może trochę marszowo, a nie jak arię.
— Co… robisz na cmentarzu w nocy? — W końcu zdołał wydusić z siebie Finn.
Rachel obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem - jakby tymi słowami chłopak zrzucił wszystkiego ciążące na niej emocje i wzbudził tylko to quasi-oburzenie, które ogarnęło ją całą.
— To wszystko, o co potrafisz zapytać po tej… wampirzycy, po tej walce, pyle i…
— Właściwie - wtrącił się znów Kurt. — To czekam na kogoś.
Rachel poczuła się jak na emocjonalnej karuzeli. Zapomniała o całym swoim oburzeniu. Zastąpiło je bezbrzeżne zdziwienie.
Coś zaszeleściło w pobliskich krzakach, gdzieś za rzędem nagrobków. Rachel nie mogła nie zauważyć, jak w sekundzie napięły się wszystkie mięśnie Kurta, jak uniósł na wysokość klatki piersiowej ten śmieszny patyk. Jakby nauczył się tak reagować na każdy tajemniczy dźwięk. Co mu się stało?
Zza wysokiego pomnika przedstawiającego płaczącego anioła wyłonił się jakiś postawny mężczyzna. W ciemności z pewnością można było zauważyć jego potężną posturę i muskulaturę. Musiał zrobić jednak parę kroków (wolnych, ale zdecydowanych kroków), żeby w blasku księżyca można było dostrzec jego twarz.
Kurt zupełnie spokojnie odwrócił się. Opuścił rękę, jakby odczuł ulgę.
Finn nie potrafił poznać tego człowieka, choć wiedział, że skądś go zna.
— Kto to jest? — Nachylił się do Rachel, by zapytać jej szeptem. Nie chciał mącić tej ciszy, która z pewnością miała jakieś znaczenie, skoro wszyscy je tak pielęgnowali. Inaczej ktoś by się odezwał, prawda?
— Karofsky — odpowiedziała, głośno przełykając ślinę.
Rzeczywiście! Z początku go nie poznał. Nie zwykł widywać w końcu Dave'a w garniturze. Typowe dla niego były raczej przepocone koszulki i piłkarskie bluzy. Teraz, z szyją uwięzioną w ciasnym kołnierzyku i czarnym krawacie w srebrzyste plamki wyglądał prawie jak biznesmen.
— Jesteś — powiedział głębokim głosem. Zamilkł, jakby w tym "jesteś" zawierało się wszystko, co miał zakomunikować.
— Czekałem na ciebie — odpowiedział Kurt. Starał się zabrzmieć poważnie i zdecydowanie. Za nic w świecie nie chciał pokazać jak cholernie się bał.
