Spoglądam na wiadomość przez ułamek sekundy. Koniuszki moich palców dotykają ekranu. 'Wyślij'.
Zanurzam się w fotelu, twoim fotelu, i układam dłonie na kolanach. Moje serce niebezpiecznie przyspiesza rytm. Czy tego żałuję? Nie wiem.
Po prostu cię tu nie ma. Nic nadzwyczajnego. A ja uznałem to za moment, w którym wypada pozwolić temu wybrzmieć.
Moja miłość jest specyficzna. To wszystko jest specyficzne.
Wiem, że nie odpowiesz od razu. Nie jesteś mną. Poza tym, ja chyba też miałbym problem z odpisaniem na coś takiego.
Staram się odciągnąć moją uwagę od tej sytuacji, mojego własnego położenia. Zatapiam się w Pałacu Myśli.
Lecz w każdym jego pokoju jesteś ty. John. Jesteś w każdym zakątku mojej przestrzeni.
John, John, John.
Nie odpowiadasz zdecydowanie za długo. Kiedy już dostaję wiadomość, czytam ją w pełnym skupieniu.
Nie wiem, co ci odpowiedzieć. Przepraszam. JW
Choć to tylko zbiór słów, to odczytuję z niego więcej. Może nawet za dużo. Nie przerywam tego, pozwalam, by mnie wypełniało, dawało mi poczucie zrozumienia.
Tym razem nie łudzę się jednak, że zrozumiem wszystko.
Wiadomość. Krótka, ale zawiera wystarczającą ilość informacji. Niezwykle ostrożnie manewrowałeś między własnymi myślami. Niedopowiedzenie. Dwuznaczność słowa 'przepraszam', za którą ukrywasz swoją niepewność. Czemu właściwie przepraszasz?
To wszystko jest tak bardzo nie w twoim stylu.
Krążę pomiędzy trzema stwierdzeniami: 'nie masz za co przepraszać', 'rozumiem' i 'nie rozumiem'. Nie wyjaśnię, dlaczego. Sam nie jestem do końca świadomy tego, co teraz jest we mnie.
Zastanawiam się, jak bardzo to stało się w tej chwili dla ciebie niepoukładane. Mój Pałac Myśli nie był, nie jest w stanie tego zaszufladkować. Jeśli chaos wewnątrz ciebie można porównać do mnie samego, to zawyżyliśmy wspólnie niektóre statystyki.
Dzień się kończy. Udaję, że nie pamiętam nic. Może zachowam tylko ten widok z okna, bo wpatrywanie się w zachodzące słońce dawało mi chwilowe wyciszenie. Zamykam się w pokoju, owijam kocem, tworzę mały kłębek, podkurczam nogi.
Postanawiam od ciebie uciekać. Mieszkasz ze mną. To idiotyczny pomysł.
Słyszę, kiedy wchodzisz. Twoje kroki są ciężkie. Za ciężkie.
Nie szukasz, bo nie słyszysz mnie. Od momentu, kiedy przekroczyłeś próg mieszkania, starałem się nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku.
To naprawdę jest ucieczka.
Musisz być zmęczony, bo po chwili kierujesz się do swojej sypialni. Kilka skrzypnięć, plusk wody, a później cisza. Martwa cisza.
Nie wiem dlaczego, ale zapadam w sen. On jednak niczego nie uspokaja; jest tylko przerwą, kurzem przykrywającym rozsypane garści spostrzeżeń.
Jakże łatwo jest zmieść ten kurz otwarciem powiek.
Żadnych oznak twojej obecności. Nie ma cię, wiem to.
Postanawiam wyjść. Poranny spacer. Zastanawiam się nad zapaleniem papierosa. Nie. Jeszcze nie teraz.
Im bliżej powrotu do mieszkania, tym trudniej jest nabrać mi powietrze. Wszystko wokół wydaje się normalne; to mój organizm odmawia posłuszeństwa.
Jestem. Ta powierzchnia jest niby-azylem; jeśli cię jednak zobaczę... Nie wiem.
John, John, John...
Nie jestem w stanie się na niczym skupić.
Co kilkanaście minut wychodzę na balkon. Zimne powietrze mnie ochładza, kołysze. Kołysanka pełna jesiennego wiatru. Nigdy tego tak wyraźnie nie dostrzegałem.
Drewniane krzesło. Ludzie. Obserwacja. Uspokojenie.
Sms. Pytam Lestrade'a, czy ma dla mnie czas.
Szybka odpowiedź. Nie będziemy mieli okazji porozmawiać w samotności. Sam muszę się wybrać się do Scotland Yardu.
To będzie zabawa w podtekst.
