Może ktoś to już czytał, gdzie indziej. Moje alter–ego zgodziło się na publikację też tutaj. Pewnie lepiej byłoby, gdyby to opowiadanie zostało przetłumaczone na angielski. Jak ktoś się podejmie, proszę o info. Chętnie pobawię się w betę. Opinie mile widziane, choć toto zostało napisane i ukończone dawno temu.
Postaci nie są moje. Ja je tylko pożyczyłam.
Smacznego.
Część pierwsza – Nowe biuro
- Chciałbym zacząć, kiedy stanę na nogi – rzekł wtedy ze spojrzeniem wbitym w podłogę.
- Pański gabinet będzie na pana czekał – skinęła głową.
- Dziękuję – spojrzał na nią, skinął krótko i tyłem wyjechał z jej biura. Nie pomogła mu. Wiedziała, że tego nie chciał. Nawet na wózku inwalidzkim chciał być jak najbardziej samodzielny. Wiedziała, że cierpi, że jest wściekły, rozżalony, wpada powoli w depresję. Jeszcze niedawno był sprawnym czterdziestolatkiem, energicznym, ruchliwym, pełnym pasji, grającym w baseball co sobotę albo spędzającym czas z ukochaną na partyjce minigolfa.
Dwa miesiące temu stracił spory kawał mięśni uda i wedle najlepszych prognoz czekało go łykanie środków przeciwbólowych i chodzenie o lasce do końca życia. A wszystko przez to, że jego lekarze nie pomyśleli o zrobieniu rezonansu, kiedy przez kilka dni prawa noga bolała go tak, że nie był w stanie chodzić. Kiedy w końcu trafił pod skrzydła Lisy Cuddy, było już za późno, by uratować mięsień martwy w wyniku – jak się okazało – zatoru.
„Jego największa miłość go zdradziła" – podsumowała wtedy jego partnerka życiowa, Stacy, myśląc o medycynie. Ale Lisa wiedziała, że dla niego to zdanie miało podwójne znaczenie. Stacy, jako jego pełnomocnik medyczny, podjęła decyzję wbrew niemu. Zleciła usunięcie martwego mięśnia, choć wiedziała, że on by się temu sprzeciwił. I dlatego jego cierpienie przeniosło się na ich oboje. Ona miała wyrzuty sumienia, on miał pretensje do niej, choć oboje nie przyznawali się do tego głośno. Coś się jednak między nimi czuło. Jakieś napięcie.
Lisa widziała przez przeszklone drzwi swojego biura, jak wszedł, idąc o dwóch kulach, z plecakiem na plecach, ze Stacy u boku. Prawą nogę miał unieruchomioną w szynie – wciąż nie wszystko się wygoiło, a drażnienie rany mogło się niezbyt dobrze skończyć. Miał już jednak dość siły, by w ogóle stanąć na nogi. Więc stanął na nogi i przyszedł. Jego pierwszy dzień pracy.
Stacy nacisnęła przycisk wzywający windę. Lisa obserwowała, jak rozmawiali przez chwilę, on uśmiechał się blado, na koniec pocałował ją w czoło. Wsiadł do windy i ruszył na trzecie piętro, gdzie czekał na niego odnowiony oddział medycyny diagnostycznej.
Greg wysiadł z windy i powoli ruszył w stronę szklanej ściany, oddzielającej jego królestwo od reszty świata. Miał do dyspozycji imiennie przyznane (za pomocą napisu na drzwiach) biuro i duży pokój lekarski. Chwilowo to drugie nie było mu potrzebne, ale obiecano mu, że jeśli będzie chciał, będzie mógł zatrudnić kogoś do pomocy. Poza tym z innych oddziałów na tym piętrze przydzielono mu dwa pojedyncze pokoje dla pacjentów, choć zazwyczaj miał tylko jednego pod opieką.
Stanął na lewej nodze, co pozwoliło mu użyć jedną rękę, otworzył szklane drzwi z napisem „Dr Gregory House, Oddział Medycyny Diagnostycznej" i wszedł do środka.
Na wyposażenie jego biura składało się chwilowo biurko z komputerem i trzy wygodne krzesła, w tym jedno za biurkiem, dwa przed. Pokuśtykał do biurka i położył na nim swój plecak. Zobaczył niebieską teczkę z nazwiskiem „Kelly Matters" – najwyraźniej padła pierwsza propozycja pacjentki do leczenia. Chwilowo zignorował kartę, usiadł na krześle i otworzył plecak. Wyciągnął z niego stojak na długopisy i dużą, czerwoną piłkę do softballa.
- Zabierasz swoje zabawki? – spytała rano Stacy, kiedy już niemal siłą ściągnęła go z łóżka.
- Daję sobie dwa tygodnie okresu próbnego – odparł, naciągając spodnie. – Jeśli Cuddy mnie do tego czasu nie wyleje, zabiorę zabawki. Nie chcę przenosić co chwilę całego majdanu.
- Nie wyleje cię. Została ostrzeżona.
- Taaak? – odparł z szelmowskim uśmiechem. – Wie dokładnie, czego się po mnie może spodziewać?
Stacy zastanowiła się wtedy, uśmiechnęła po chwili.
- Wie, JAKIEGO RODZAJU niespodzianek może się spodziewać.
- Mhm – mruknął wtedy Greg z lekko złośliwym błyskiem w niebieskim oku.
Bez tej piłki nie wyobrażał sobie swojego biura. Miał w mieszkaniu więcej rekwizytów, które z biegiem czasu zajmowały coraz więcej miejsca na biurku i regałach, ale czerwona piłka stanowiła minimum. Niektórzy twierdzili, że była mądrzejsza od niego. On wyjaśniał, że po prostu pomaga mu myśleć.
Poza biurkiem (które mogło pomieścić sprzęt grający i inne rekwizyty) miał do zapełnienia dwa regały na książki (kolejne dwa w pokoju lekarskim). Ogólnie biuro wydawało się być pojemne i funkcjonalne.
- Cześć – usłyszał spokojny, znajomy głos. W drzwiach zobaczył młodszego od siebie, miłego z wyglądu brązowookiego bruneta.
- Cześć, Wilson – uśmiechnął się Greg. Dobrze mieć tak przyjazną duszę pod ręką.
- Moje biuro jest za ścianą twojego pokoju lekarskiego. Tarasem przez murek – Wilson machnął ręką w stronę drzwi balkonowych, prowadzących na rozległy taras za plecami Grega. – Ja nie dostałem tyle miejsca – stwierdził, rozglądając się po pomieszczeniu.
Greg uśmiechnął się krótko.
- Mam coś dla ciebie – znów odezwał się Wilson, przerywając przedłużającą się ciszę. Wyszedł na chwilę z biura. Wrócił, pchając przed sobą białą tablicę do pisania markerami. Greg uśmiechnął się szerzej – to był drugi z niezbędnych rekwizytów w jego miejscu pracy.
- Gdzie ją postawić?
- W pokoju lekarskim.
Wilson rzucił mu dwa czarne markery i pchnął tablicę do pomieszczenia obok. Greg bawił się pisakami i myślał o czasach, kiedy jego kariera miała się znacznie lepiej. Krótkie, proste hasła wypisane drukowanym pismem na białej powierzchni tablicy, niektóre zakreślone na kolorowo, pomagały mu ogarnąć bałagan, jaki zazwyczaj dostawał do zdiagnozowania. Wilson znał jego styl pracy, ponieważ Greg pracował w tym szpitalu jeszcze rok temu, ale poprzednik Lisy Cuddy wywalił go na pożegnanie przed odejściem na emeryturę. Przez ten rok Greg tułał się tu i tam (robiąc to, czego wręcz nie znosił – pisał artykuły do gazet medycznych, prowadził wykłady na konferencjach i udzielał płatnych konsultacji w kilku szpitalach New Jersey), w końcu zaproponowano mu powrót, z czego chętnie skorzystał. Tablica zatem też wróciła.
- To teraz mogę się zabrać do roboty – uśmiechnął się Greg. – Pomagałeś przy wyborze przypadku?
- Oczywiście – odparł beztrosko Wilson. – Nie pozwoliłbym, żebyś dostał coś banalnego, mógłbyś poczuć się niepotrzebny.
Greg wrócił do swojego biura i zabrał z biurka kartę pacjentki. Usiadł przy stole w pokoju lekarskim i zaczął ją przeglądać. Wilson poklepał go po ramieniu i skierował się do wyjścia. Przepuścił w drzwiach Cuddy.
- Doktorze House?
Greg uniósł wzrok znad karty.
- Dzień dobry, doktor Cuddy.
- Dzień dobry. Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będzie panu coś potrzebne, proszę to zgłosić pielęgniarce na stanowisku w holu.
Greg pokiwał głową.
- Może ktoś przyprowadzić do mojego biura wózek inwalidzki?
Cuddy spojrzała na niego zdziwiona.
- To duży szpital. Na kółkach będzie szybciej dojechać w niektóre miejsca – wyjaśnił.
Lisa zauważyła, że twarz mu się nieco rozjaśniła. Najwyraźniej powrót do pracy miał na niego na tyle zbawienny wpływ, że postanowił zrobić się nieco wygodnicki, ignorując psychiczny ból związany z faktem, że jest kaleką. W milczeniu skinęła na zgodę.
- I jednego czy dwóch chłopców na posyłki – dodał.
- Porozmawiam z opiekunem studentów, może się paru znajdzie.
- Tylko proszę o jakichś ze starszych lat, co to mają już minimalną wiedzę i jakiś kręgosłup etyczny, żeby nie było mi za łatwo ich zepsuć.
- Planuje pan ich zepsuć? – spytała ze zdziwieniem.
- Nie, ale jeśli będą podatni na mój styl pracy, ich późniejsi pracodawcy mogą mieć problem – uniósł zawadiacko brew.
Lisa tylko uśmiechnęła się i wyszła, ale Greg wiedział już, że zdała sobie sprawę, że to, o czym jej opowiedziano, to nic w porównaniu z rzeczywistością.
