Tego wieczoru Hogsmede wyglądało na wyjątkowo smutne miasteczko. Podekscytowani uczniowie najdziwniejszej szkoły świata zaczęli wylewać się z pociągu na pogrążony w mroku peron. W zasadzie to nie wiedziałam, co robię pośród nich. Przez całą podróż nikt mnie nie zaczepił. Nikt. Dosłownie nikt. Ani jedna osoba nie zajrzała do mojego pustego przedziału, jakby z oddali wyczuwali, że nie chcę nikogo widzieć. Wolałam przespać całą podróż z Londynu na ten koniec świata. Oczywiście nie dane mi było spełnić tego marzenia, bo jakiś kretyn spuścił z łańcuchów dementory i jeden z nich wlazł do naszego pociągu.

Oczywiście, że nie wystawiłam nosa za drzwi mojego bezpiecznego przedziału. Nie było sensu tego robić. Wystarczała mi codzienna depresja. Nie potrzebowałam bliższego spotkania z Dementorem, żeby przypomnieć sobie najgorsze rzeczy z mojego życia. Nie potrzebowałam pomocy Dementora, żeby pogrążyć się w śmiertelnym smutku. Poza tym już dawno przestałam być na tyle szalona, żeby pchać się prosto w łapska tego straszydła, które z miłą chęcią całowałoby się z każdym, kogo spotka. Dziękuję, ale od lat z nikim się nie całowałam. Nie mam zamiaru tego robić z gnijącym, zakapturzonym, wysłannikiem śmierci.

Wyszłam na mokry peron. Przeraźliwe zimno momentalnie przeniknęło przez wbrew pozorom cienki płaszcz. Zacinający deszcz postanowił zrobić ze mnie zmokłą kurę i teraz rude włosy przykleiły mi się do czoła, a po całej twarzy spływały strużki lodowatej wody.

Nigdy nie lubiłam tego miejsca.

Dobra, lubiłam, ale nie w takie dni jak ten.

- Tina? - usłyszałam za sobą męski, zdziwiony głos.

Nie chciałam się odwracać. Dopiero po chwili musiałam pogodzić się z myślą, że wracam na stare śmiecie i prawdopodobnie będę musiała znosić obecność wielu ludzi, których znałam wcześniej.

Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z człowiekiem, który wydawał się znajomy. Jednak nie potrafiłam przypomnieć sobie, skąd go znam. Nie wspominając już o tym, skąd on zna moje imię.

Mężczyzna nie wyglądał staro, jednak w jego jasnobrązowych włosach widać było siwe pasma. Ubrany był w długą, znoszoną i połataną w wielu miejscach pelerynę. Pomijając zmęczenie, które osiadło na jego twarzy, można nawet powiedzieć, że był całkiem przystojny.

Zmrużyłam oczy. Naprawdę chciałam sobie przypomnieć kim jest ten człowiek.

Nie dałam rady.

- Nie wiedziałem, że ciebie tutaj spotkam - ciągnął dalej nieznajomy.

- Ludzie nie wiedzą wielu rzeczy - rzuciłam szorstko.

Było mi zimno i nagle najbardziej na świecie pragnęłam znaleźć się pod dachem Wielkiej Sali. Zaczęłam przestępować z nogi na nogę i nerwowo rozglądać się za znajomymi powozami zaprzęgniętymi w bardzo ciekawe stworzenia. Podobno nie każdy był w stanie je zobaczyć i dla większości ludzi powozy jeździły same, jednak ja widziałam je odkąd pamiętam. Jakoś nigdy nikogo to nie obchodziło.

Przemoczony i trzęsący się z zimna tłum uczniów przesuwał się w stronę błotnistej drogi. Nic się nie zmieniło. Nadal miałam wrażenie, że gdyby ktoś nagle upadł, nikt by tego nie zauważył i cały tłum przeszedłby po nim.

Jeden martwy uczeń w te, czy we wte. Co to za różnica?

- Zimno ci - zauważył mój rozmówca.

- No co ty nie powiesz - syknęłam.

Nawet na niego nie patrzyłam. Miałam szczerą nadzieję, że zrozumie cel ignorowania jego osoby i szybko się ulotni.

Niestety on cały czas stał blisko mnie i nic nie wskazywało na to, żeby chciał sobie gdzieś pójść. Najwidoczniej był kretynem, który lubi marznąć na deszczu.

Gdzieś w tłumie mignęła mi czarna czupryna i okrągłe okulary. Ze zdziwienia nawet nie mrugałam i nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Chłopak, który wyglądał w zasadzie identycznie jak James na trzecim roku, miał chyba bardziej zszokowany wyraz twarzy ode mnie.

Potrząsnęłam głową. To tylko zwidy. Ostatnio miewałam je często.

- Wygadana jak zawsze - odezwał się mój rozmówca.

Naprawdę myślałam, że w końcu dał mi spokój.

Chyba za wiele oczekiwałam od życia, ponieważ zamiast sobie pójść, zdjął z siebie swój połatany płaszcz i narzucił mi go na ramiona.

Spojrzałam na niego pytająco.

- Może nie jest za gruby, ale odbija krople - powiedział spokojnie, ostrożnie klepiąc mnie po ramieniu.

Nie lubię, kiedy się mnie klepie.

Chyba nigdy nie lubiłam.

Nic nie odpowiedziałam. Narzuciłam kaptur na głowę i szybkim krokiem ruszyłam za uczniami.

Kiedy dotarłam na postój powozów, pomachałam ostatniemu odjeżdżającemu. Żaden już na mnie nie czekał. Jak się okazało, ani na mnie, ani na tego dziwoląga od połatanego płaszcza.

- Niech was szlag - syknęłam, ściągając buty.

- Wyrażaj się.

Aż podskoczyłam na dźwięk tego głosu. Jak ten facet w ogóle śmiał się do mnie odzywać? Dlaczego się do mnie przyczepił? Niech da mi święty spokój i zajmie się czyszczeniem komórki Filcha, skoro już przyjechał na jego miejsce.

Coś mi mówiło, że będzie jeszcze bardziej upierdliwym woźnym niż ten stary kretyn.

- Jak mam się niby wyrażać, skoro właśnie odjechał nam ostatni powóz? - wycedziłam przez zęby.

Koleś stał i uśmiechał się tryumfalnie, jednak jednocześnie niesamowicie łagodnie.

- Jesteś pewna?

Pokazywał palcem na stojący za nim dyliżans. Dałabym sobie rękę uciąć, że przed chwilą go tam nie było. Najwyraźniej koleś miał dobre układy z Dropsem i jednak przysłano po niego powóz, żeby nie zabłocił swojej jedynej szaty, jaką posiadał.

Bez marudzenia wpakowałam się do środka. Usiadłam przodem do kierunku jazdy i od razu ściągnęłam z siebie płaszcz.

- Już go nie potrzebuję - powiedziałam wyjątkowo miłym tonem.

Jak na mnie oczywiście.

- Cały czas zastanawiam się, czego będziesz uczyć - powiedział zamyślony. - Chyba wszystkie posady są zajęte, a raczej nie przyjeżdżałabyś do Hogwartu pierwszego września w innej sprawie niż rozpoczęcie roku szkolnego.

- Eliksiry - odparłam krótko.

- Przecież Snape jest w szkole. Przynajmniej tak mi mówiono.

- Roczniki 1 - 3. Snape ma podobno dosyć gówniarzy.

Uśmiechnął się.

- Dumbledore naprawdę musi mieć ważny cel, że zatrudnił do nich akurat ciebie.

- Skąd ty to możesz wiedzieć? - warknęłam. - Nie znasz mnie.

- Znam cię lepiej niż ci się zdaje.

- Niby skąd?

- Przez siedem bitych lat widywaliśmy się dzień w dzień, a ty mnie nie pamiętasz?

- W Hogwarcie było wielu uczniów, którzy mnie pamiętają, chociaż nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Pragnę ci jednak przypomnieć, że czasy się zmieniły i żaden z nich już się tutaj nie uczy.

- Kojarzysz Jamesa Pottera? - zapytał.

- Ty nie jesteś nawet do niebo podobny.

Westchnął. Najwyraźniej nie byłam na odpowiednim dla niego poziomie intelektualnym. Przykro mi.

Nagle zrobiło się przeraźliwie zimno. O wiele zimniej niż było zazwyczaj przy bramie. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Odwróciłam swoją uwagę od mojego rozmówcy i spojrzałam przez okienko. Przejeżdżaliśmy przez bramę, a po obu jej stronach stały charakterystyczne, zakapturzone postacie.

Przez ułamek sekundy słyszałam cichy, kobiecy szloch. W całym tym zimnie poczułam przerażające ciepło i silne ramiona ściskające moje wątłe ciało. Ktoś coś mówił, jednak płacz zagłuszał słowa.

I nagle wszystko się skończyło.

Czułam na sobie wzrok tego dziwnego człowieka. Patrzył na mnie z zaciekawieniem, ale też ze współczuciem.

- Za to ty jesteś niesamowicie podobna do jego żony - powiedział spokojnie.

- Mówiono mi to od pierwszego roku w Hogwarcie - mruknęłam. - Jednak bardzo się od siebie różnimy. Po pierwsze, ona wyszła za Pottera, a ja miałam zawsze ochotę go udusić. Po drugie, ona miała dziecko, ja nie miałam na nie szans. Po trzecie...Widzisz, Lilka jest martwa, a ja nadal muszę się męczyć.

Widziałam, że chce coś powiedzieć, jednak w tym momencie nasz powóz stanął w miejscu.

- Chyba dotarliśmy - oznajmił, otwierając drzwi powozu.

Wyszedł pierwszy i zaczekał, aż ja się wygramolę.

- Do zobaczenia, panno Banhi - uśmiechnął się i odszedł w stronę grupki uczniów.

Wyglądało na to, że o coś się kłócili, jednak postanowiłam stać z boku. Po co pakować się w kłopoty pierwszego dnia szkoły? Zawsze wolałam ich unikać w ten jeden, jedyny, wyjątkowy dzień w roku. Reszta była przeznaczona na szlabany i zdobywanie punktów dla domu. Oczywiście tych ujemnych, bo przecież inne były nudne. Pierwszego września nie mogłam zdobyć takich punktów, a na szlaban już nie było czasu. Dlatego musiałam przynajmniej udawać grzeczną.

Postanowiłam, że ta taktyka może być przydatna również w dorosłym życiu.