Ten tekst należy w całości do Glenna Millera.
Rok 1930
- Jeśli się upijać, to pod kolor – tłumaczy Ameryka, kapelusz trochę na bakier, okulary dla powagi, a lat trzydzieści, nie więcej, w więcej żadna już nie uwierzy. Jego tancerka mruży ze zrozumieniem złote cekiny oczu, czyli Frapin. Dalej: czerwone cekiny ust - czyli Curacao, zielone u dekoltu – czyli Chartreuse.
Ha - ha - ha, zaśmiewa się trąbka.
- Więc był pan na wojnie?
- Aha. Zaciągnąłem się na ochotnika, żeby być blisko brata. Miałem wtedy siedemnaście lat.
- Baju, baju – mówi tancerka, niebieskie cekiny oczu, różowe ust, wódka i Parfait Amour.
- Jak mamę kocham, nawet mnie postrzelili, kula przeszła o, tu... – Alfred nie kłamie, tylko się odrobinę myli. Bo faktycznie kula, faktycznie cal od szyi, a że pięćdziesiąt lat wcześniej? Jak można o tym pamiętać, kiedy samemu ma się trzydzieści, nie więcej?
- Jak też pani mi nie ufa... Kula, na wylot, słowo daję – powtarza Ameryka, wodząc dłonią wzdłuż boa z piór czarnych jak jazz. – O, dokładnie... tutaj.
- Ach, pan się zapomina...! – Srebrzyste cekiny oczu, wiśniowe ust. Советское Шампанское i likier.
- Byłem na wojnie, chyba zasłużyłem na trochę zapomnienia?
Yes - yes - yes, przytakuje perkusja.
- Zagraj, bracie, Kalamazoo - Ameryka zwraca się do siedzącego przy fortepianie Murzyna, prowadzącego sekcji. Banknot wsunięty ukradkiem w dłoń, muzyk uśmiecha się porozumiewawczo, błyska złoty ząb i tak, on też zasłużył na to, żeby nie pamiętać. Wojna była dawno, a czarnego czwartku wcale, jest czarny jazz, czarny fortepian i czarne ręce na klawiaturze.
Ha – ha – ha, zaśmiewa się trąbka, yes – yes – yes, przytakuje perkusja i tylko saksofon brzmi, jakby miał wątpliwości. Dureń.
Everything's OK, A-L-A-M-A-Z-O...
Jeśli wracać z dancingu, to do rytmu. Krew w żyłach krąży wolniej, posuwiście, więc pierwsze dwa, trzy kroki podobnie: posuwiście, przeciągle jak saksofon... Wyjść na czarną ulicę, a jak czerń – to fortepian. A-B-C-D-E-F-G-H, krótkimi skokami, I've got a gal in Kalamazoo, wzdłuż klawiatury chodnika, aż jakaś dziewczyna o kontrabasowych biodrach, czarna jak jazz, ogląda się zgorszonymi oczami Anglii.
Kalamazoo, zoo, zoo, zoo...
Ameryka – kapelusz trochę na bakier, okulary dla powagi, a lat trzydzieści, nie więcej – mruga do niej, a potem jeszcze długo zanosi się śmiechem, ha – ha – ha, głośno jak trąbka i myśli sobie, że niedługo będzie musiał z tym skończyć. Jeszcze dziesięć lat... No, może pięć...
Pięć lat, myśli Alfred, pięć lat i koniec z historyjkami o wojnie. Później już żadna mi nie uwierzy.
