Ciepła krew żłobiła w lodzie wgłębienia, rozlewając się wszędzie wokół niej.
Nogi ugięły się pod nią i opadła ramieniem na najbliższy wielki kawał gruzu, dysząc ciężko i wydmuchując małe obłoczki pary. Katana wyślizgiwała jej się ze skrwawionych, spoconych rąk; serce biło jak szalone, niemal uderzając w żebra. Trzęsła się z zimna i wycieńczenia, próbując pozbyć się mroczków przed oczami.
Dwa uwolnienia Bankai w ciągu tak krótkiego czasu to znaczne przekroczenie jej możliwości; doprowadzenie się do granicy życia i śmierci. A wrogów było jeszcze zdecydowanie zbyt wielu, by móc sobie odpuścić - była teraz zupełnie bezbronna, podatna na każdy atak. Jeśli nie mogła utrzymać w dłoniach miecza, równie dobrze sama mogła wyłożyć się do grobu i zaoszczędzić przeciwnikom fatygi.
Otarła krew z brody i ust, starając się podźwignąć na ramieniu. Odgłosy nieodległej walki wzmagały się z każdą chwilą, coraz groźniejsze, coraz bardziej niszczycielskie. Musiała tam iść i znów walczyć.
I nie umrzeć w międzyczasie.
