Ekspres Hogwart

Harry ciągnął swój kufer przez tłum czekający na peronie. Coraz bardziej rozdrażniony, kluczył między uczniami pierwszego roku, którzy teraz niemal ze łzami w oczach żegnali się z Hagridem. Niektórzy z nich byli przemoczeni do suchej nitki – nadchodziła burza i podróż łódkami przez jezioro była najwidoczniej pełna „przygód". Deszcz stopniowo przybierał na sile; ubranie Harry'ego było coraz bardziej wilgotne, a jego buty ślizgały się po mokrym peronie. I to mają być letnie wakacje? Zmrużył oczy usiłując przebić wzrokiem mgiełkę i wytarł rękawem okulary. Żałował, że nie pamięta tego zaklęcia, którego nauczyła go Hermiona.

Harry rozejrzał się po peronie szukając dwójki swoich przyjaciół. Powiedział Ronowi i Hermionie, że spotkają się dopiero w pociągu, ponieważ Dumbledore, najwyraźniej wciąż starając się zadośćuczynić za to, co wydarzyło się w Ministerstwie, dziś rano znów zaprosił Harry'ego do swojego gabinetu.

Chłopiec kręcił się niespokojnie na fotelu i z grymasem niezadowolenia rozglądał po pomieszczeniu; raptem kilka dni wcześniej wpadł tutaj i – pełen furii – zniszczył wiele przedmiotów należących do dyrektora. Powinien czuć się z tego powodu winny, ale zamiast tego żałował, że nie zrobił więcej, że nie zniszczył więcej, że nie wyrządził takiej szkody, jaką Dumbledore wyrządził jemu. Kiedy dostał napisane zgrabnym pismem dyrektora zaproszenie, miał ochotę podrzeć je na strzępy, wrzucić do ognia w kominku pokoju wspólnego Gryffindoru i patrzeć, jak płonie.

Ale nie zrobił tego.

Miał zbyt dużo zdrowego rozsądku, żeby tak postąpić. Okazywanie swojej złości nie przynosiło żadnego pożytku – to była jedna z lekcji, które odebrał mieszkając u Dursleyów.

Portrety byłych dyrektorów Hogwartu były pogrążone we śnie; nic dziwnego, biorąc pod uwagę godzinę, o której go wezwano. Namalowane postacie chrapały cicho i przewracały się z boku na bok w swoich ramach. Harry ciekaw był, jakie to uczucie – być uwięzionym na płótnie niczym duch w świecie cieni, obserwować bez możliwości działania lub interweniowania. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze gdyby to on był na ścianie i obserwował, jak z tymi problemami boryka się ktoś inny...

Westchnął głęboko. Tak naprawdę nie życzyłby nikomu dźwigania na barkach takiego ciężaru i patrzenia, jak bliscy odchodzą jeden za drugim; ale chociaż raz, choć przez chwilę chciałby obserwować, a nie doświadczać.

Drzwi otworzyły się za nim i Harry drgnął, wyrwany ze swych rozmyślań. Nie odwrócił się. Wbił wzrok w unoszącą się i opadającą pierś pogrążonego we śnie portretu dyrektora Dippeta. Przymknął oczy i pozwolił, by zobojętnienie, na którym przywykł ostatnio polegać, otoczyło go niczym całun. Usłyszał zbliżające się kroki i odwrócił głowę, by uniknąć przeszywającego spojrzenia Albusa Dumbledore'a, gdy mężczyzna usiadł w fotelu naprzeciwko niego.

- Dzień dobry, Harry. - powiedział dyrektor łagodnie. Harry zesztywniał; miał ochotę wybić Dumbledore'owi z głowy ten ton – nie potrzebował jego litości. Wiedział, że to, co się wydarzyło, było jego winą i nikt nie musiał mu o tym przypominać.

- Jak się czujesz? - kontynuował Dumbledore.

- Dobrze, dziękuję panu. - odparł Harry chłodno. Natychmiast tego pożałował, ponieważ czuł, że zachowuje się dziecinnie, ale inaczej nie potrafił odegrać się na mężczyźnie. Nie mógł walczyć z nim fizycznie, a krzyki i wrzaski również nie działały, skoro Dumbledore z doprowadzającym do pasji spokojem obserwował, jak Harry demoluje jego gabinet.

- Harry, proszę, spójrz na mnie. - nie była to prośba, ale głos dyrektora był spokojny. Harry podniósł wzrok i przez moment był zszokowany, gdy dostrzegł wielki smutek, który krył się w oczach Dumbledore'a. Najwidoczniej on też cierpiał. Harry zrugał się i ogarnął go wstyd na myśl o tym, jakim się okazał egoistą. Nie był jedynym, którego poruszyły wydarzenia w Ministerstwie... oczywiście, że nie był...

Ale nikt inny nie czuł na sobie ciężaru przepowiedni, ciężaru tak przygniatającego, że niemal pozbawiał tchu.

- Wiem, że wciąż czujesz się odpowiedzialny za to, co się stało. - powiedział Dumbledore opierając dłonie na biurku i spoglądając na niego zza szkieł swoich okularów. - Ale wiesz przecież, że śmierć Syriusza nie jest twoją winą.

Harry znów odwrócił wzrok.

- Wiem. - wymamrotał. Ostatnio słyszał te słowa cały czas.

- Nie sądzę. - stwierdził Dumbledore, a Harry'emu wydawało się, że wychwycił nutę niecierpliwości w jego głosie. - Powinienem był poświęcić ci więcej czasu w tym roku. Powinienem był powiedzieć ci prawdę i żałuję, że tego nie zrobiłem.

Harry kiwnął głową. To także słyszał już wiele razy.

- Przykro mi również, że odsyłam cię do twoich krewnych tak szybko po tym, co się wydarzyło. Wiem, że wolałbyś spędzić więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi, ale muszę cię prosić, żebyś nie robił tego lata nic lekkomyślnego, Harry. Voldemort jest gotów zrobić wszystko, żeby cię dostać w swoje ręce i nie możemy mu tego ułatwiać. Dlatego proszę, abyś nie opuszczał domu swojej ciotki przez cały swój pobyt w tym miejscu.

Harry uniósł lekko brwi w zdumieniu, ale nic nie powiedział; nie zamierzał dać się zamknąć tego lata z Dursleyami – nie po raz kolejny, nie tak, jak Syriusz. Potrzebował ucieczki.

Mijając grupę zerkających spode łba Ślizgonów, Harry powrócił do rzeczywistości. Nie rozglądał się nawet, tylko skoncentrował na znalezieniu wolnego przedziału dla siebie, Rona i Hermiony. Wziął głęboki wdech, pozwolił, by obojętność znów ogarnęła jego umysł, i ruszył dalej, ciągnąc kufer za sobą. Dopiero, gdy znalazł – chyba ostatni – wolny przedział w pociągu, uzmysłowił sobie, że mógł przelewitować swój bagaż. Usiadł, oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy, z każdą chwilą czując się coraz bardziej bezużytecznie.

- To nie jest zbieg okoliczności, Ronald. Musi być jakiś powód, dla którego Zakon tutaj jest.

Harry otworzył jedno oko i zobaczył, jak Hermiona, której włosy były potargane od wiatru, i wyglądający na dość zakłopotanego Ron wchodzą do przedziału.

- Nie mówię, że to zbieg okoliczności. - powiedział Ron walcząc ze swoim kufrem. - Po prostu myślę, że to dość dziwne – znów widzieć tu profesora Lupina.

Harry usiadł prosto.

- Profesor Lupin jest w pociągu?

Ron skinął głową siadając obok Hermiony.

- On, większość członków Zakonu i mnóstwo innych czarodziejów, których nigdy wcześniej nie widziałem. Patrolują wagony.

Harry poczuł uścisk w piersi.

- Aurorzy?

- Tak myślę. - odpowiedziała Hermiona. - Atak w Ministerstwie najwyraźniej zaalarmował wszystkich rodziców. Słyszałam, jak Lavender mówiła, że jej rodzice osobiście poprosili Dumbledore'a o większą ochronę.

- No cóż, wiesz przecież, kto ma o wiele więcej zwolenników, niż Zakon; w zeszłym miesiącu się o tym przekonaliśmy. - stwierdził Ron ciężko. - Będziemy potrzebować każdej możliwej ochrony.

Harry przetarł zmęczone oczy i przysunął się bliżej kąta przy oknie. Ron zerknął niepewnie na Hermionę, ona jednak pokręciła głową i uciszyła go spojrzeniem.

Pociąg szarpnął, po czym z głośnym gwizdem ruszył, wyrzucając z komina lokomotywy kłąb dymu; stopniowo nabierał prędkości i kiedy Hogwart zniknął w oddali, Harry po raz pierwszy ucieszył się z tego faktu – koniec z ludźmi obgadującymi go za jego plecami. Oczywiście musiał to znosić już wcześniej, ale od czasu bitwy w Ministerstwie to zjawisko tak się nasiliło, że powoli tracił cierpliwość.

- Jak się czujesz, Harry? - zapytała Hermiona po kilku minutach milczenia. - Chyba nie spałeś ostatnio zbyt dobrze. - dodała, kiedy Harry posłał jej pytające spojrzenie.

Chłopiec skierował wzrok na uciekający za oknem las.

- W porządku. - odpowiedział.

- O czym chciał porozmawiać Dumbledore? - spróbowała znów Hermiona.

- O niczym nowym. Powiedział, żebym nie zachowywał się lekkomyślnie.

- Dursley'owie i tak nie pozwoliliby ci na to, co nie, stary? - stwierdził Ron beztrosko. Harry uśmiechnął się i przywołał w pamięci dzień, w którym napuścił w zoo pytona na swojego kuzyna; za karę tydzień spędził w schowku pod schodami. Miał szczęście, że za nadmuchanie ciotki Marge nie zdążył ponieść konsekwencji.

- Dyrektor ma rację. - powiedziała Hermiona łagodnie. - Jeżeli się z nimi pokłócisz, nie możesz uciec, skoro Sam-Wiesz...

- Voldemort. Jego imię to Voldemort, Hermiono. I rozumiem to, naprawdę. To moja wina, że wszyscy mają teraz tyle kłopotów, moja wina, ponieważ to przeze mnie w ogóle został wskrzeszony.

Hermiona popatrzyła na niego w zdumieniu, a po chwili zmarszczyła brwi.

- To właśnie cię niepokoi? - spytała. - Uważasz, że to twoja wina? Harry, czasem jesteś tak niewiarygodnie głupi, że sama nie wiem, jakim cudem dostałeś się do tej szkoły! Oczywiście, że to nie twoja wina. Niby dlaczego miałoby tak być?

- Ona ma rację, kumplu. - dodał Ron. - Skąd miałbyś wiedzieć co się wydarzy na końcu Turnieju Trójmagicznego? Nikt nie mógł przypuszczać, jak to się skończy, nawet Dumbledore.

Harry zacisnął dłonie w pięści i zapatrzył się w ponury leśny krajobraz za oknem.

- Ale mogłem coś zrobić. Mogłem zabić Glizdogona; mogłem ocalić Syriusza; mogłem zapobiec temu wszystkiemu, co się stało. A nie zrobiłem nic.

- Harry, to V-Voldemort podsuwał ci te obrazy. Oszukał cię. Zrobiłeś jedyną rzecz, jaką można było zrobić mając te informacje, które posiadaliśmy. Co, to stało się z Syriuszem, nie było twoją winą.

Ron przytaknął.

- Hermiona ma rację. Nie powinieneś się czuć za to odpowiedzialny.

Harry nie był zadowolony z przebiegu tej rozmowy, więc pozwolił, by ucichła; splótł ręce i znów wyjrzał przez okno. Słuchał uderzających o ściany pociągu kropel deszczu, który był tak obfity, że nie widać było krajobrazu, przez który przejeżdżali, a jedynie otaczającą mgłę i ciemność. Harry nigdy nie zwracał specjalnej uwagi na widoki w czasie podróży, ale teraz, kiedy nie mógł ich dostrzec, zatęsknił za zielenią roślin, pięknem błękitnego nieba i słońcem, którego promienie zazwyczaj oświetlały wnętrza przedziałów.

Jego oddech osiadł na szybie i Harry, który przez chwilę bawił się pisząc na wilgotnej powierzchni swoje imię, nagle dostrzegł kątem oka jakiś cień za oknem; zaalarmowany, odskoczył do tyłu. Hermiona krzyknęła, a Ron wcisnął się w przeciwległy kąt przedziału.

- Co to było, u licha? - szepnął zdejmując dłoń z piersi i siadając z powrotem na swoim miejscu. - Dementorzy?

Hermiona pokręciła głową.

- To nie mógł być dementor. To coś miało twarz... to znaczy wyglądało, jak człowiek.

Harry odwrócił się do niej i zmarszczył brwi. Widział już wcześniej takie same maski, jak przed chwilą...

- Mój Boże...

- Harry? O co chodzi? - spytała Hermiona. Głos jej drżał.

- Śmierciożercy. Zamierzają zaatakować pociąg.