Widzę jak Fred upada martwy na ziemię.
Słyszę krzyk Ginny.
Szloch Pani Weasley.
Zaskoczone spojrzenie Ron'a.
Widzę jak oczy George'a rozszerzają się do wielkości galeona, a po chwili pojedyncze łzy lecą po jego policzkach.
Dla nich, czas właśnie się zatrzymał. Nie przejmują się chaosem, który jest wokół nich, biegną w stronę bladego ciała ich syna i brata. Opadają obok Fred'a, a następnie patrzą na mnie błagalnym wzrokiem.
No tak, przecież jestem wybrańcem, złotym chłopcem, który przeżył. Wiedziałem, że teraz oczekiwali ode mnie abym wykonał swoją powinność. A mianowicie, zabić Czarnego Pana, oddając przy tym życie.
Patrzyłem na nich jeszcze parę chwil mając nadzieję, że nie każą mi tam iść. Ale jednak. Ron podbiegł do mnie i zaczął mną szarpać.W jego oczach mogłem zobaczyć rozpacz, żal a przede wszystkim gniew.
- Rusz się, zasrany Wybawco! To przez Ciebie zginął Fred! Rusz się i idź się zabij, aby wszyscy mieli w końcu święty spokoju.
- Ron! - słyszę przerażony krzyk Hermiony.
- No co?! Taka prawda! Przecież tylko do tego został wychowany, prawda?! Zabijmy go, a Ten, Którego Imienia Wymawiać nie wolno zginie!
- Ron. Właśnie dałeś nam przykład Glizdogona. Zdradziłeś swojego przyjaciela. Niech więc się tak stanie. - odpowiedziałem bez wahania. - Byłeś najgorszym przyjacielem.
- Co... ? - za jąkał się rudy, chyba wychodząc z szoku.
- Harry! Nie rób tego! - krzyknęła Harmiona, biegnąc za swoim najlepszym przyjaciele, który szedł w stronę lasu. - Coś ty zrobił, Ron...
-Ale ja...
- Harry Potter.. cóż za szczęście.
- Tom. - przywitałem się, na co Voldemort się skrzywił. - Możesz mnie już zabić.
- Jak sobie życzysz. Avada Kedavra! - krzyknął Czarny Pan, a zielony płomień pomknął w moją stronę, trafiając prosto w serce, opadłem na ziemie, biorąc ostatni wdech i kiedy już wszytko pokryło się czernią.
Obudził się w komórce pod schodami, znów mając dziesięć lat... tym razem pamiętając o wiele więcej niż by chciał.
