Kiedy siedzę tak sobie na dachu jednego z budynków, muszę stwierdzić, że Wioska Piasku nie jest taka zła. To dziwne, ale zawsze, kiedy mamy odejść, wszystkie te rzeczy stanowiące wcześniej codzienną nudę i rutynę stają się nam niezwykle drogie. I wtedy pojawiają się wątpliwości. Może zrezygnować? Pozostać tutaj? Szkolić się, by zostać silnym i dumnym shinobi Piasku? Porzucić niepewną przyszłość i własne przeznaczenie...?
Ale jednocześnie gdzieś głęboko wewnątrz mnie żyło i umacniało się przekonanie, że muszę to zrobić - opuścić miejsce, w którym spędziłam prawie całe dotychczasowe życie...

Nie jestem ładna, a przynajmniej tak uważam. Duże oczy, z tęczówkami tak ciemnymi, że na pierwszy rzut oka zlewają się ze źrenicami. I to jeszcze o tak paskudnej barwie. Ciemny, brudny turkus. Do tego grube i ciężkie rzęsy. Włosy? Wyglądają, jakby pracujący nad nimi nawiedzony fryzjer dostał do rąk nożyczki. I trwały lakier. Z tyłu krótkie, z przodu długie, nierówne, sterczące na wszystkie strony. Tylko kolor jest w porządku. Ta czerń przynajmniej pasuje do oczu.
Figura? Tu już lepiej. Jestem szczupła i wysoka, ale to pierwsze to zasługa intensywnego treningu ninja. Shinobi musi być sprawny, więc jestem. W kwestii ubrań nie ma się co długo rozwodzić - ot, koszulka, spodenki, czasem też coś siatkowanego. A wszystko niebieskie, bo tylko w tym kolorze wyglądam w miarę znośnie.
Jestem Himeko z Wioski Piasku, ale wszyscy mówią mi Hime. Jestem sama, nie mam rodziny. Nikogo. Żadnych krewnych. Nigdy nawet ich nie znałam. Poza jednym, maleńkim wyjątkiem...
Tak naprawdę pochodzę z Ukrytego Wodospadu. Długo trwało, zanim się o tym dowiedziałam. Shinobi Piasku, u których się wychowywałam powiedzieli mi o tym podczas moich dwunastych urodzin. Owszem, to był dla mnie szok. Do pewnego stopnia. Wiedziałam, że moi wychowawcy nie są prawdziwymi rodzicami, ale zawsze wierzyłam w wersję, że ci zginęli w walce. A teraz okazało się, że mogli jeszcze żyć! Niestety, moje nadzieje szybko się rozwiały. Opowiedziano mi, że kiedy mnie odnaleziono, miałam rok. Trwały wtedy wojny między krajami i wskutek tego ucierpiała Wioska Wodospadu, w której żyłam z rodziną. Odnaleziono dwa trupy i mnie, małe dziecko, nie rozumiejące, czemu mama leży na podłodze i się nie rusza, czekające, aż ojciec wstanie i zacznie się śmiać...
W ten sposób trafiłam do Piasku. Po usłyszeniu tej historii zapragnęłam poznać swoją prawdziwą ojczyznę, ale moi wychowawcy i przyjaciele odwiedli mnie od tego zamiaru. Uświadomiłam sobie dzięki nim, że od teraz moim domem jest Wioska Piasku. W Wodospadzie nie został mi już nikt i nic.
Porzuciłam więc myśli o Wodospadzie.
Do czasu...

***

- Hime, znowu się spóźniłaś - powiedział Eizo z wyrzutem. - Ja wiem, że to trening, ale chyba ćwiczymy techniki, a nie cierpliwość!
- Wybacz, no, zabłądziłam - rzuciłam beztrosko, wchodząc na teren ćwiczeniowy z wachlarzem bojowym pod pachą.
- Żyjesz tu już tyle lat i wciąż się gubisz? - Chłopak z dezaprobatą pokręcił głową. - Weź się ogarnij, dziewczyno, kiedyś własnej głowy zapomnisz.
- Możliwe - przyznałam, niezbyt przejmując się jego gadaniem. Byliśmy z tej samej Wioski, ale poznaliśmy się dopiero niedawno. - To co, będziesz stał i gadał, czy...? - uśmiechnęłam się, rozwijając wachlarz.
- Nie myśl sobie, że wygrasz! - W moją stronę pofrunął shuriken, którego zdmuchnęłam wachlarzem.
- O, na pewno! Dalej, zobaczymy, na co cię stać.

Dużo później siedzieliśmy obydwoje na ziemi, zmęczeni po treningu. Nasze "pojedynki" zawsze długo trwały.
- Dobry jesteś - przyznałam.
- Ty też.
- Trochę już późno. Nie martwią się o ciebie?
- Co, w domu? Nie sądzę. Chyba są już przyzwyczajeni. A twoi?
Milczałam przez chwilę. Na temat mojej rodziny jeszcze nie rozmawialiśmy, Eizo mógł nie wiedzieć.
- Nie mam żadnych "moich".
- Żadnych krewnych? - Spojrzał na mnie z ukosa. Odwróciłam głowę, unikając jego wzroku.
- Poznałam tylko brata. Nie żyje.
- Przykro mi.
- Prawie go nie znałam. - Wzruszyłam ramionami, dość dobrze udając, że niewiele mnie to obchodzi, ale tak nie było. Otwarta rana, którą Eizo nie do końca świadomie naruszył... mój brat...

Kanzou... fakt, że go spotkałam musiał być cudem. A jeszcze większym było to, że on mnie poznał. Po tylu latach. Rozpoznał swoją małą siostrzyczkę...
Pamiętam, jak pojawił się w Piasku. Nie był sam. Należał do ANBU Wodospadu i przybył z paroma oininami z oddziału, którym dowodził. Tropili jakiegoś bardzo niebezpiecznego missing-nina, obecnego w tych rejonach, i chcieli o tym poinformować czcigodnego Kazekage. Los chciał, że akurat byłam w biurze Kage, odbierając nową misję, kiedy oni weszli do środka.
To było jak uderzenie obuchem prosto w głowę. I ja, i on spojrzeliśmy na siebie. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym go rozpoznała. To było jak przeznaczenie. A w jego oczach, tak podobnych do moich widziałam, że on też mnie poznaje. Włosy, też czarne i tak samo potargane. Ta... dawna więź, która znienacka odżyła. Obydwoje już wiedzieliśmy. Że udało nam się odnaleźć.
Sam Kazekage był bardzo zaintrygowany tą historią. Testy krwi potwierdziły, że ja i Kanzou jesteśmy rodzeństwem.
Po tylu latach odnalazłam swoją rodzinę!
To było niesamowite. Niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że się spotkaliśmy. Jakby to zostało zapisane. Tak dobrze było odnaleźć kogoś bliskiego. Byłam szczęśliwa jak nigdy, ale i jednocześnie czułam się dziwnie onieśmielona. Byliśmy dla siebie praktycznie obcy przez te długie lata rozłąki, a teraz nagle "staliśmy" się rodzeństwem. Ale to było cudowne uczucie, a mój brat wspaniałym człowiekiem. Poważnym, odpowiedzialnym i troskliwym, jak przystało na starszego brata. Był jeszcze bardziej szczęśliwy niż ja, bo sądził, że zostałam zabita, podobnie jak nasi rodzice.
- Hime... - powiedział cicho, kiedy poznał nadane mi w Piasku imię. - Królewskie imię, królewska przyszłość - uśmiechnął się lekko. - Byłem w twoim wieku, kiedy ty zniknęłaś...
Długo rozmawialiśmy ze sobą, ciesząc się swoją obecnością. Kazekage udzielił shinobim Wodospadu specjalnego pozwolenia na pobyt w Wiosce, bym mogła pobyć ze swoim bratem. To były najlepsze dni mojego życia.
- Zabiorę cię do domu, jak tylko ja i mój oddział ukończymy naszą misję - obiecywał Kanzou.
Nie była to jedyna obietnica, jakiej nie dotrzymał.
Poznałam też jego oddział. Byłam tak oszołomiona, mając przed sobą rodaków, że nie wiedziałam zupełnie, jak zareagować. Byli bardzo sympatyczni, często się śmiali... z ciekawością przyglądałam się ich maskom oininów, tak różnym od tych z Piasku. Były jakby większe i masywniejsze, przedstawione na nich głowy stworków miały szerokie, wypukłe pyski. Miały duże, okrągłe otwory na oczy, co nadawało im wręcz sympatyczny wyraz.
Zwłaszcza maska Kanzou mi się podobała. Nad oczami namalowane były niebieskie półkola, a po obu stronach pyska, od szczeliny wyznaczającej wargi biegły w górę dwa błękitne płomienie.
A która często potem pojawiała się w moich koszmarach.
Oczywiście Kanzou był bardzo ciekawy, jak radzę sobie z ninjutsu. Wtedy znałam tylko parę technik - mówiąc ściślej to henge, bunshin i kawarimi - i miałam już swój wachlarz, ale nie potrafiłam go zbyt dobrze używać. Byłam jedną ze słabszych kunoichi i skarżyłam się bratu:
- Jestem beznadziejna, wszyscy inni są lepsi ode mnie. Znają dobre techniki, a ja prawie żadnej, znaczy, tylko te z Akademii... i one są do niczego! Mam niby ten wachlarz, ale potrafię nim tylko odepchnąć lecącego shurikena i na kilka chwil unieść się w powietrze. Inni mają lepszą broń i bez problemu wygrywają - zakończyłam płaczliwie.
Kanzou, ku mojemu zdumieniu i niezadowoleniu, roześmiał się.
- Techniki, broń... to tylko narzędzie. A prawdziwa siła shinobi jest tu - powiedział, targając mnie po głowie. Miałam naburmuszoną minę. Liczyłam od niego na zrozumienie, praktyczne rady, nie kazania! - Posłuchaj, Hime, możesz znać nawet najsilniejsze z technik, a i tak znajdzie się ktoś, kto cię pokona, wcale nie mając ich lepszych, ani nawet przewagi broni. Zapamiętaj, sprytniejszy shinobi wygrywa z silniejszym - zakończył z uśmiechem. - I nigdy o tym nie zapominaj.
- Mógłbyś mnie nauczyć jakiejś techniki! - zawołałam, nie przykładając wtedy wielkiej wagi do tych słów.
Kanzou z uśmiechem pokręcił głową.
- Może coś takiego?
Odwrócił się w stronę leżącego niedaleko głazu, złożył ręce w pieczęć i zaczerpnął powietrza. Po chwili wydmuchnął je, a promieniowało wręcz skumulowaną czakrę i z ogromną siłą uderzyło w kamień, niemal rozcierając je na proch.
- Ooo... - wyrwało mi się z zachwytu. - Super! Też tak chcę, też tak chcę!
- To Atsugai, nasza rodzinna technika. Jak już będziemy w Wodospadzie, nauczę cię. Jeśli chcesz, rzecz jasna!
- No pewnie! Przecież z czymś takim będę najsilniejsza w Wiosce!
Kanzou zaśmiał się głośno.
- Jest mnóstwo silnych ludzi. Technika jest bezużyteczna, jeśli nie potrafisz jej prawidłowo wykorzystać.
- Na pewno sobie poradzę - rzekłam stanowczo, uśmiechając się na myśl, że niedługo i ja będę potrafiła tak zrobić.
Ale Kanzou nigdy mnie jej nie nauczył. Nie zdążył.

***

Minął tydzień od pojedynku z Eizo. Szłam uliczkami Wioski, zmierzając do wyjścia, by wypełnić misję. Zadanie typu "D", nic specjalnego - dostarczenie jakiegoś zwoju, który teraz leżał bezpiecznie w moim plecaku, do Hokage. Nie miałam pojęcia, co w nim jest, ale ponoć "nic szczególnie ważnego, aczkolwiek musi zostać dostarczone".
Przemierzałam pustynię, pokonując dystans dzielący mnie od Wioski Liścia. Słońce prażyło, misja była nudna jak flaki z olejem, ale cóż poradzić. Zadanie to zadanie.
Nagle przystanęłam i mimo gorąca zadrżałam. Na krótką chwilę zdusiły mnie złe przeczucia, pełna paniki rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zobaczyłam. Strach jednak mnie nie opuścił. Mroczne, złe koszmary, które śniły mi się po śmierci Kanzou, kołotały teraz w mojej głowie. Próbując zapanować nad sobą ruszyłam dalej. Nic się nie działo, co mnie trochę uspokoiło.
Po chwili jednak przeczucie powróciło z taką mocą, że nie panując zupełnie nad sobą odskoczyłam gwałtownie do tyłu, czując dzikie bicie serca.
W miejscu, gdzie przed chwilą stałam, z piasku wynurzyła się czyjaś ręka.
Zupełnie sparaliżowana ze strachu stałam w miejscu patrząc, jak z ziemi wynurza się nieznajomy mi chłopak, z brązowymi włosami i opaską Dźwięku na czole. Miałam wrażenie, że się duszę. Spojrzał prosto na mnie, uśmiechając się szeroko i paskudnie.
- Och, no proszę - odezwał się głosem, niemile przypominającym pomruk drapieżnego kota trzymającego w pazurach swoją ofiarę. - Widzę jednak, że będzie z tobą trochę zabawy. Czy może po prostu oddasz mi zwój i skończymy to szybko?
Z trudem przełknęłam ślinę. "To nic szczególnie ważnego..."
Chwyciłam swój wachlarz w drżące dłonie, nie spuszczając z chłopaka wzroku. Nie zamierzałam oddawać zwoju bez walki, ale wiedziałam, że nie wygram. Jak? Ze swoimi trzema akademickimi technikami, które nadawały się tylko do zdania egzaminu na genina? Przeciwko komuś znającemu tak zaawansowaną technikę? Nogi prawie że same się pode mną uginały.
Rzucił w moją stronę dwoma shurikeny. Reagując jak na spowolnionym tempie rozwinęłam wachlarz - nie tak pewnym ruchem jak na wielu treningach - a podmuch wiatru zmienił ich tor. Kiedy tylko broń zatoczyła łuk nagle tuż przede mną zjawił się mój przeciwnik, a potem poczułam ból w okolicy brzucha i pod wpływem ciosu pofrunęłam do tyłu, upadając na piasek. Wachlarz potoczył się w bok. Kaszlnęłam, plując śliną.
- No co tak słabo? Postaraj się trochę, chyba nie chcemy skończyć tego zbyt szybko, prawda?
Przyłożył dłonie do ziemi i poczułam, jak piasek się porusza, oplatając moje nogi. Zaczęłam się w panice szamotać. Ledwie panując nad sobą niezdarnie wykonałam pieczęcie do kawarimi, zamieniając się miejscami z wachlarzem.
- Prosto z Akademii, co? - mruknął shinobi z Dźwięku. - No nie, tyle czekania na taką misję i dostaję studencika...
Serce podchodziło mi do gardła. Co ja mam zrobić? Co zrobić?! Tak... tylko to jedno. Muszę chronić przedmiot misję. Muszę... uciec.
Sprytniejszy shinobi zawsze wygrywa z silniejszym.
Znieruchomiałam, wspominając te słowa. Kanzou... gdybyś tu teraz był... tu, na moim miejscu, co byś zrobił...? Pomóż mi...!

- Wydaje mi się, że to całkiem ciekawa misja.
- Wolałabym pobyć z tobą.
- No, nie dąsaj się. Wykonaj ją i szybko wracaj - uśmiechnął się Kanzou. - Kto wie, może jak wrócisz, zacznę cię wprowadzać w tajniki Atsugai?
Oczy mi się zaświeciły na tę myśl.
- Serio?! Mówisz serio, Kanzou?! - mało nie podskakiwałam z radości.
- No pewnie, ty niecierpliwa małpiatko. Tylko idź grzecznie na misję.
- ...myślisz, że poradzę sobie z taką techniką? - zapytałam poważnie, ale on tylko uśmiechnął się szerzej.
- Natura czakry wiatru przechodzi w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jesteśmy mistrzami w tej dziedzinie, niczym się nie martw, i ty posiadasz ten talent.
Uszczęśliwiona jego słowami ruszyłam do drzwi.
- Zaczekaj.
Znieruchomiałam, słysząc jego głos. Śmiertelnie poważny. Atmosfera w pomieszczeniu natychmiast się zmieniła. Spojrzałam na niego z pewnym lękiem. W jego oczach widziałam lód, ale jakby i obawę.
- Jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć.
- Czy... czy to nie może zaczekać? - spytałam niepewnie.
- Mam przeczucie, że nie. Nigdy nie ignoruję przeczuć, bo niemal zawsze się sprawdzają. Hime... podejdź.
Czując, jak w środku mnie rozlewa się coś zimnego, zbliżyłam się o parę kroków. Kanzou spuścił głowę, nie patrząc mi w oczy.
- Jest pewien... specjalny powód, dla którego cała nasza rodzina nie żyje. Poza nami. - Milczałam, czując coraz głośniejsze bicie serce. Czułam, że to coś bardzo poważnego, co będzie miało wpływ na całe moje życie. - Wioska Wodospadu jest jedną z mniej znaczących. Ma to swoje przyczyny, a nasi rodzice całe życie poświęcili temu, by poprawić jej sytuację. W Wiosce rządzą Starsi i nikt inny nie ma nic do gadania. Starsi włączyli Wodospad w wojnę, przez co Wioska ucierpiała, ale to oni ich zabili. Naszych rodziców. - Stałam jak skamieniała, z oniemieniem słuchając tych słów. W głosie Kanzou brzmiała coraz większa wściekłość i rozpacz. - Bo rozwój Wioski oznaczałby osłabnięcie pozycji Starszych. Rodzice próbowali wprowadzić urząd Kage. Dołączyć nas do pięciu głównych Wiosek shinobi. Starsi wiedzieli, że to oznaczałoby koniec ich rządów... i nasza rodzina nie żyje. - Spojrzał mi w oczy. Lód w jego spojrzeniu nie ustąpił. - Przeżyłem ja, bo byłem młody i zdolny, więc Starsi sądzili, że uda im się mnie przekabacić. I ty, bo sądzili, że zginęłaś w wojnie. Tak się jednak nie stało. - Wstał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Jeszcze nigdy jego dotyk nie był taki ciężki. - A my, jako dzieci naszych rodziców, powinniśmy iść za ich marzeniem. Przeznaczeniem jednego z nas jest... zostać Kage Wodospadu.

Poczułam, jak oczy mnie pieką. Kanzou... wybacz, że się na mnie zawiodłeś... nie nadaję się na Kage!
- Oddaj zwój - powtórzył chłopak, zbliżając się do mnie z kunaiem w ręce.
Chwyciłam wachlarz i rzuciłam go rozłożony w powietrze, wskakując na niego. Ucieknę powietrzem, dostarczę zwój. Wypełnię misję.
Jak tchórz, odezwał się głos wewnątrz mnie.
Więc niech tak będzie, odpowiedziałam w duchu. Najważniejsza jest misja.
Znieruchomiałam. Słowa z koszmarów nocnych natychmiast powróciły.
Lepiej umrzeć, niż nie wypełnić misji.
Lepiej umrzeć, niż z pustymi rękami do Wioski wracać.
Lepiej umrzeć, niż na zrozumienie liczyć.

Miałam wrażenie, że odchodzę od zmysłów. Z przerażającą dokładnością przypominałam sobie każdy najdrobniejszy element koszmarów. Martwy Kanzou. Czarna dziura w jego piersi. Maska o pustych i przerażających oczach.
Wysoka, ciemna postać, trzymająca jego serce.

Dookoła widziałam tylko czerń. Byłam jak zawieszona w powietrzu, leniwie obserwując wszystko dookoła. Nic się nie działo. Panowała cisza.
- Ghr...
Obróciłam się powoli. Kanzou leżał, również zawieszony w nieskończonym mroku. Mrugnął szeroko otwartymi oczami... i znieruchomiał. Na zawsze. Patrzył szklanym wzrokiem tam, gdzie żywi nie sięgają spojrzeniem.
I ta postać obok niego. Błyszczące w ciemności zielone oczy. Wciąż bijące serce w wyciągniętej dłoni. Oplatające je czarne nici, zamykające w klatce ciemności.
- Lepiej umrzeć, niż nie wypełnić misji - rzekły nagle martwe usta Kanzou. Ciało jednak dalej leżało bez życia.
- Niż nie wypełnić misji - powtórzyła postać obok niskim, głębokim głosem.
- Lepiej umrzeć, niż z pustymi rękami do Wioski wracać...
- Niż z pustymi rękami do Wioski wracać - przytaknęło mroczne widmo. W jego drugiej ręce jak znikąd pojawiła się maska Kanzou. Nici oplotły ją, przysuwając ją do serca...
- Lepiej umrzeć, niż na zrozumienie liczyć - szeptały sine wargi mojego martwego brata.
W zielonych oczach wysokiej postaci zamajaczył grymas bólu.
- Niż na zrozumienie liczyć - odezwałam się nagle, bez zastanowienia, idąc za impulsem. I dokładnie w tym samym czasie uczyniła do tamta postać. Patrzyłam na nią. Zielone oczy spojrzały na mnie...
Obraz pękł, odłamki lustra potoczyły się w mrok. To było tylko odbicie. Czyje odbicie? Byliśmy tu tylko Kanzou i... ja...
To ja stałam nad ciałem swojego jedynego brata.
Trzymając w dłoni jego serce.

Chwyciłam się za głowę, czując ogłuszający ból. Rozpacz na nowo wybuchnęła wewnątrz mnie. Wspomnienie koszmaru wypełniło wszystkie moje myśli, czyniąc mnie niezdolną do żadnego ruchu. Kiedy przyśniło mi się to, długo po przebudzeniu nie potrafiłam się uspokoić. Uwierzyć, że to był tylko sen. Ale ta postać... nie widziałam tego we śnie, ale w niepojęty sposób wiedziałam dokładnie, jak wygląda. Obraz zamaskowanej postaci z zielonymi oczami zakodował się w moich myślach, tak że rozpoznałabym ją bez trudu. Ale to... niedorzeczne... nigdy nie się nie dowiedziałam, kto zabił Kanzou. Przeczucie mówiło, że to właśnie postać z moich koszmarów.
W którą zmieniałam się ja sama, mordując własnego brata.
Puste oczy maski Kanzou zdawały się w tych koszmarach śmiać ze mnie szyderczo.
Nieoczekiwanie straciłam grunt spod stóp, spadając znów na piasek. Ziemia kontrolowana przez tamtego chłopaka chwyciła mój wachlarz.
- Nie masz już broni. I co teraz poczniesz?
Zbliżał się do mnie powolnym krokiem. Piasek opadł, a on chwycił moją broń... i rzucił mi pod nogi.
- No dalej. Mówiłem, że nie chciałbym tego kończyć za szybko. I nie próbuj uciekać, bo to bezcelowe.
Co teraz? Nie mogę uciec, nie mogę go pokonać, mogę tylko przegrać i pewnie jeszcze zginać. Sięgnęłam ręką po wachlarz. Jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki ciężki.
Co ja mogę zrobić? Co ja mogę zrobić?!

Wracałam z misji po rozmowie z Kanzou, rozmyślając nad jego słowami. Nie będę ukrywać, że to wszystko mnie przeraziło. Wioska Wodospadu, wcześniej jawiąca mi się jako ojczyzna, teraz stała się czymś mrocznym i wrogim. Niepokoił mnie też ciężar brzemienia, jakie na mnie nałożono. Ja i Kanzou mamy walczyć ze Starszymi... balansować na granicy śmierci, by pomóc Wodospadowi zyskać pozycję.
"Jedne z nas zostanie Kage..." Nie miałam wtedy wątpliwości, że to Kanzou nim się stanie. Pasował idealnie. Silny i odpowiedzialny.
Spojrzałam niechętnie na bramę wejściową. Bałam się spotkania z Kanzou, tym innym Kanzou, oddanym swojemu przeznaczeniu.
W Wiosce jednak nie było ani Kanzou, ani jego oddziału. Udało mi się porozmawiać z Kazekage, by się dowiedzieć, że on i jego oddział razem z kilkoma shinobi Piasku udali się drogą do Konohy, by przekazać ważne informacje. W związku ze ściganym przez Kanzou missing-ninem należało powiadomić Hokage. Mój brat miał osobiście przekazać mu te informacje.
Niepocieszona ruszyłam w stronę swojego domu, gdzie też na czas pobytu w Piasku mieszkał mój brat. Weszłam do środka ze zrezygnowaniem, ale coś mi się rzuciło w oczy.
Katana Kanzou. Zostawił ją tu porzuconą, jakby sądził, że jej nie potrzebuje.
Przez kilka sekund przyglądałam jej się obojętnie. Szkoda, że nie mogłam pójść z nimi...
Zaraz... to jest to! Chwyciłam katanę. Ruszę za nimi i dogonię ich pod pretekstem odniesienia Kanzou jego broni. I pójdziemy razem do Konohy! Tak, to był dobry pomysł. Wyruszyłam go zrealizować.

- No co jest? Nie zaskoczysz mnie żadną techniką? A może niedawno opuściłaś Akademię i nic nowego nie potrafisz? - Uśmiechnął się szerzej.
Miał rację. Co ja mu mogłam zrobić? Znając tylko kawarimi, bunshin i henge? Żadna z nich nie nadawała się do walki z tym chłopakiem władającym ziemnymi technikami. Byłam w ślepym zaułku.
Sprytniejszy shinobi zawsze wygrywa z silniejszym.
Sam powiedz, Kanzou, co mogłabym teraz zrobić?
Spuściłam głowę w geście rezygnacji. Wiatr zawiał lekko, podrywając z ziemi drobinki piasku.
Zaraz... to jest to!...
- Poddajesz się? Cóż, szkoda. - Ruszył biegiem w moją stronę, trzymając kunai i szykując się do ataku.
Zaczęłam machać mocno wachlarzem. Dookoła powstała już kurzawa.
- Te twoje podmuchy nic mi nie zrobią!
- Bo nie o to chodzi - mruknęłam, okręcając się w miejscu. Przez chmurę pyłu przeciwnik całkiem zniknął mi z oczu.
I ja mu też.
Podleciałam na wachlarzu do góry, wyczekując na odpowiedni moment. W dole zamajaczył cień chłopaka.
Parę metrów od niego w piasek wbił się wachlarz. A po chwili, nieco obok, drugi.
Zmarszczył brwi, wpatrując się w dwa identyczne wachlarze.
- Henge, co? Żałosne. Nie myśl sobie, że tak mnie przechytrzysz!
Do drugiej ręki chwycił shurikena i rzucił nim w jedną z broni, sam biegnąc w stronę drugiej z kunaiem. Shuriken odbił się z metalicznym brzdękiem.
- Więc prawdziwy jest...! - krzyknął chłopak, unosząc kunaia do ataku i będąc naprawdę blisko.
Sztylet przeszedł przez wachlarz jak przez masło, który zaraz zresztą zniknął w chmurce dymu.
- ...ten? - wyrwało się shinobiemu Dźwięku ze zdumieniem. Domyślił się, co się stało i odwrócił się. Ale za wolno.
Stałam tuż za nim, trzymając mocno kunaia. Wbitego głęboko w jego plecy.
- ...jak...? - wykrztusił chłopak.
- Akademickie techniki - odparłam sucho. - Nie należy lekceważyć przeciwnika. Machałam wachlarzem nie po to, by zaatakować, tylko by ograniczyć widoczność. Wzleciałam potem w powietrze i stworzyłam swojego klona, by stał plecami do mnie. Zwykły klon umie tylko powtarzać ruchy oryginału, kiedy więc skoczyłam do przodu, on też. A najpierw rzuciłam prawdziwym wachlarzem. Potem wykonałam przemianę w niego... klon to powtórzył. - Splunęłam na piasek. - Żaden z dwóch wachlarzy nie był mną. Prawdziwy z nich spadł pierwszy, byś odwrócił się w jego stronę, dzięki czemu zaszłam cię od tyłu.
Dłoń na kunaiu mi zadrżała. Chciałam go przekręcić, poszerzyć ranę i wyrwać, by spowodować obfite krwawienie, ale... ale nie potrafiłam. Zdrętwiałe palce puściły trzonek. Chłopak upadł na kolana, opierając się łokciami o ziemię. Strużka krwi z pleców spływała na jasny piasek.
Poczułam się słabo. Jeszcze przed chwilą byłam zdecydowana zabić. Teraz... teraz głos zabrały wspomnienia.

Siedziałam w gabinecie Kazekage. Nie było tu nikogo oprócz mnie i Eizo, który dowiedział się już o mojej misji i przyszedł do mnie. Widać było od razu, że jesteś wściekły.
- Czy tobie na mózg padło?!
Wzruszyłam ramionami. Kilkanaście minut temu zdałam Kazekage całą relację z misji, a w pomieszczeniu było jeszcze kilku jouninów. Wszyscy byli zdziwieni, ale tylko Kage zrozumiał moje postępowanie. Następnie polecił na siebie poczekać, by mógł to omówić z innymi shinobi na osobności. Więc siedziałam i czekałam. Aż wpadł tu przez okno Eizo.
- To było głupie! Jesteśmy shinobimi, jak nie potrafisz zabić, to co z ciebie za ninja?!
Nie odpowiedziałam. W gruncie rzeczy też uważałam, że to było głupie. Ale co mogłam zrobić? Ten chłopak wykrwawiał się na piasku, a... a może on też miał siostrę. Której coś obiecał. Może, że nauczy ją nowej techniki? A ona nigdy by jej nie poznała...
Tak jak ja.
- Szlag, to prawda, że ciągnęłaś go aż do Konohy?!
- Mógłbyś przestać krzyczeć? Nie czuję się najlepiej.
Eizo wypuścił z płuc powietrze, niemal zaczerwieniony z oburzenia.
- Zrobiłam to, co zrobiłam, i tyle. A najbliższy szpital był dopiero w Konoha. Poza tym stamtąd nie było już daleko.
- Nie było już daleko? Dobrze się czujesz? Zabić go miałaś, nie do szpitala odnosić! On ciebie próbował zabić! A teraz pewnie jest już bezpieczny w tym swoim Dźwięku i może być później problemem!
- A wypchaj się! Pan-Ja-Bym-Zrobił-Lepiej! - warknęłam, przecierając oczy.
Zapadła cisza. Nie patrzyłam na niego, tylko na swoje stopy.
- Hime... to było bardzo niemądre - powiedział Eizo, już dużo łagodniej. - Jesteśmy dopiero geninami, na samym początku drogi shinobi. Będziemy musieli zabijać, by przeżyć. Nie zawsze się da zakończyć walkę z wrogimi ninja pokojowo.
- Wiem, ośle.
- Nie zachowujesz się tak, jakbyś wiedziała. Poza tym... jest coś, co chyba muszę ci powiedzieć...
Zadrżałam. Tak samo mówił Kanzou przed moim odejściem na misję. I nie widziałam już go żywego.
- Twoja rodzina, to znaczy, twój brat... - mówił niepewnie - przypadkiem wszystkiego się dowiedziałem, bo podsłuchałem rozmowę Kazekage i jouninów. Przepraszam, jeśli jestem niedyskretny, ale... ale oni już wiedzą, kto to zrobił, ale nie chcą ci powiedzieć. Ale uważam, że powinnaś wiedzieć, więc... więc mówię.
Nie podniosłam głowy.
- Wiedzą?
Chyba zaniepokoił się tonem mojego głosu.
- Tak - przyznał. Mogłabym przysiąc, że obserwował mnie z lekką obawą.
Za drzwiami rozległy się przytłumione głosy i do środka wkroczył Kazekage. Zatrzymał się na widok Eizo, Eizo poczerwieniał, a ja wstałam, zimno na niego patrząc.
- Wiecie, kto zabił mojego brata?
Kazekage spojrzał na mnie ze zdziwieniem, potem ze zrozumieniem na Eizo (który jeszcze bardziej poczerwieniał) i westchnął głęboko.
- Himeko, posłuchaj mnie. Wiem, że strata brata to był dla ciebie ogromny cios, ale zemsta niczego nie rozwiąże...
- Nie chcę zemsty - powiedziałam, zanim powstrzymałam język. Kazekage spojrzał na mnie z ukosa. - Ja... ja go prawie nie znałam. Jego śmierć to był dla mnie ból, ale... ale nie byliśmy sobie bliscy - rzekłam, usiłując za wszelką cenę powstrzymać łzy. Chodziło tu już nie tyle o bliskość, ile o niespełnione nadzieje. O światło w tunelu, które zgasło z jego śmiercią.
- To dobrze, Hime. Bo człowiek, który go zabił jest zbyt silny, by większość shinobich była w stanie kiedykolwiek go pokonać. Nie popieram szukania zemsty, ale jeśli... chcesz poznać zebrane przez nas informacje na jego temat, masz prawo to zrobić.
Skinęłam głową.
- Chcę.
Kazekage podszedł do biurka. Dopiero teraz zauważyłam plik dokumentów, które wcześniej trzymał w dłoni, a teraz położył na blacie.
- Proszę - rzekł cicho.
Powoli, z głośno bijącym sercem podeszłam do dokumentów. W duszy prosiłam, żeby to nie był on. Nie postać z moich koszmarów...
Jedyne stare, podniszczone zdjęcie załączone do papierów rozwiało moje nadzieje. Przełknęłam ślinę, ale jego widok nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia, jak za każdym razem w moich snach. Ale czułam na sercu ogromny, lodowaty ciężar.
Potwierdziło się. Jak to możliwe...? Zgadzał się każdy szczegół. Te oczy o szerokich, jasnych źrenicach bez tęczówek, otoczone ciemną barwą reszty gałki ocznej. Płaszcz z wysokim kołnierzem, maska... przekreślony znak Wodospadu.

Była już noc. Przyjemny wiaterek chłodził po dziennym upale. Siedziałam na dachu budynku Kazekage, wpatrując się w dal.
- Hime? - Obok mnie pojawił się Eizo. Nawet na niego nie spojrzałam. Usiadł obok. - Co zamierzasz?
- Co masz na myśli?
- Cóż... on zabił twojego brata.
- Prędzej zdechnę niż będę w stanie go zabić. To zupełnie nie ten poziom. Kanzou... - głos lekko mi się załamał - on i reszta jego oddziału, oininów, najlepszych z najlepszych, polegli w walce z nim jednym. Co mogę zrobić ja? I czy w ogóle chcę coś robić? Chociaż... - zawiesiłam głos.
- Chociaż? - Eizo przypatrywał mi się uważnie.
Spojrzałam w górę, na roziskrzone gwiazdy.
- Mam swoje przeznaczenie. Muszę zostać Kage Wodospadu.

Biegłam z kataną w ślad za Kanzou i resztą jego towarzyszy. Na twarzy tkwił mi uśmiech. Co za przebiegły sposób, by załapać się na wycieczkę do Konohy!
Ale czekała mnie od losu niemiła niespodzianka.
Teren stawał się coraz mniej pustynny, aż w końcu biegłam ścieżką pośrodku lasu.
I wtedy zobaczyłam... ich.
Martwe ciała porozrzucane po całym obszarze. Paru shinobich Piasku. Zakrwawiona maska jednego z oininów Wodospadu.
Serce mi zamarło. Stałam jak oniemiała, wpatrując się w to wszystko.
Kanzou...!!
Ruszyłam biegiem ścieżką. Trupy, trupy, trupy. Oinowie Wodospadu. Pierwszy, drugi, trzeci. O... ten w zielonej masce, on mówił wcześniej do Kanzou, że fajną ma siostrzyczkę. Ten w czerwonej wyglądał tak sympatycznie.
Teraz pozostały tylko puste oczy masek, jakby ktoś zmazał z nich jakikolwiek wyraz.
- Kanzou! - krzyknęłam histerycznie, widząc go w końcu, półleżącego, opartego lekko o drzewo. Na mój głos z trudem odwrócił głowę w moją stronę. Z ust obficie broczyła mu krew. Ale nie to było najgorsze.
Zatrzymałam się czując, że policzki mam całe mokre od łez.
Na piersi, w miejscu serca ziała czarna, pusta dziura.
- Hi... me... - uśmiechnął się słabo. On tak cudownie się uśmiechał...
- Kanzou... - jego imię ledwo przeszło mi przez zaciśnięte gardło. Zrobiłam parę kroków w jego stronę, a potem bez sił opadłam na kolana, tuż obok niego. - Co... wam...
Kanzou odkaszlnął, wypluwając nową porcję krwi, ale wciąż się uśmiechał. Był to uśmiech człowieka świadomego swojej śmierci i pogodzonego z nią. Odwrócił lekko głowę, patrząc w niebo. Miał zamglony, półprzytomny wzrok.
- Wiesz... to cud, że... jeszcze mogę z tobą rozmawiać... - przyłożył dłoń do dziury w piersi. - Ten ostatni... raz...
- Nie mów tak! Zaraz zawołam pomoc, będziesz żył, będziesz żył, Kanzou! Nie zostawiaj mnie!
- Żałuję, że... mieliśmy tak mało czasu... ale, być może tak... właśnie zostało zapisane... - w ogóle mnie nie słuchał, uśmiechając się do czegoś wysoko w powietrzu, czego ja nie widziałam.
- Kanzou! Kanzou!
- Wierzę, że ci się uda... teraz... teraz ty jesteś ostatnia, by spełnić wolę wiatru... wolę naszej rodziny...
- Nie mów tak... przestań... - łzy kapały na jego kurtkę oinina.
- Pamiętaj, że... że dasz radę... jestem taki szczęśliwy... że... że...
- Kanzou...!
- Że się... spotkaliśmy...
Znieruchomiał. Już na zawsze.
- Kanzou...!!!

***

Siedzę na dachu budynku i rozmyślam. Moim przeznaczeniem jest wrócić do Wodospadu. Wierzył w to Kanzou, wierzę i ja.
Tyle się wydarzyło. Tyle...
Ten, który zabił mojego brata... wiem, że kiedyś dojdzie do naszego spotkania. Umacniam się w tym przekonaniu z każdym kolejnym koszmarem.
Jak by powiedział Kanzou...

Tak zostało zapisane.