Witam w moim nowym i dość luźnym tekście. Na początek ostrzeżenia
UWAGA!: Wulgaryzmy(całkiem sporo)
I to chyba tyle
ZAPRASZAM.
NADZIEJA MATKĄ GŁUPCÓW
— Praca aurora nie może być taka zła, prawda?
Cóż, jeśli spojrzeć na to z perspektywy czasu, to praca aurora była jedyną prawdziwą rzeczą w jego życiu. Ale jak zawsze, nie chodziło o samą pracę. Nie chodziło o wypełnianie papierkowej roboty i rozmowy z współpracownikami. W pracy aurora chodziło o coś więcej, o coś, co jest cenniejsze niż pieniądze.
Gdy auror wyrusza na misję, nigdy nie może być pewny tego, co zastanie na miejscu. Czasami najprostsze rzeczy są tymi trudniejszymi, a te trudne, są łatwe. Czasami obie te rzeczy wykluczają siebie nawzajem. W tych fachu już na samym początku człowiek dowiaduje się jednego: Nic nie jest takie, jak się wydaje. Może to życiowa prawda, może zwykłe pieprzenie, ale fakt pozostaje faktem. Każdy ma swoje tajemnice.
Jako auror można zobaczyć wiele i jeszcze więcej, zwłaszcza w tak niebezpiecznych czasach ja te. Ale wiele z tych rzeczy nikt chyba nie chciałby widzieć.
...
12.03.2004
...
— Harry Potter!
Imię jak każde inne, ale chyba jedyne tak rozpoznawalne. Słyszeliście kiedyś o Jarleyu Knorenalortonie? Nie? Z pewnością większość ludzi nawet nie potrafi wymówić tego głupiego nazwiska. To nowy minister magii - objął stanowisko po śmierci Kingsleya Shacklebolt'a. Szczerze to jego śmierć była całkowicie niepotrzebna. Tylko kretyni poświęcają się w tych czasach dla dobra innych.
Harry Potter odczekał, aż ludzie w końcu przestana robić zaskoczone miny i wstał ze swojego krzesła. Był teraz w ministerstwie, na(chyba) najważniejszej uroczystości, jaka może się odbyć i zarazem jednej, która dawno temu straciła sens. Spojrzał na wszystkich ludzi, którzy patrzyli na niego z podziwem i obdarzył ich pogardliwym spojrzeniem, które ostatnio było bardzo bliskie morderczemu spojrzeniu Voldemorta, które pamiętał do dziś.
Przybrał poważny i wściekły wyraz twarzy, po czym spojrzał na mężczyznę w białej, pięknie zdobionej szacie. Każda koronka dosłownie świdrowała w powietrzu zataczając kółka, kręcąc się na boki i rażąc w oczy. A każda falbanka wyglądała jak płynąca bez przerwy fala oceanu. Potter zmierzył go obrzydzonym spojrzeniem i podszedł do niego.
Dobrze wiedział, że jest obserwowany przez całą widownię i śmietankę czarodziejskiego świata. Jak powiedziałaby jego przyjaciółka, Hermiona Granger ,,Zachowuj się, Harry". Ale nie miał najmniejszego zamiaru się zachowywać. Miał zamiar każdemu pokazać dzisiaj swoje niezadowolenie, że musi być właśnie tutaj.
Na wręczaniu Orderu Merlina.
— Harry Potterze - powiedział z mocą mężczyzna, a jego głos poniósł się przez całą salę - za zasługi dla magicznego świata i dokonania, którym nikt inny by nie podołał, mam zaszczyt wręczyć ci… - Widownia przerwała mu klaszcząc gromko, a gdy ucichli, postanowił kontynuować. - Mam zaszczyt wręczyć ci Order Merlina Pierwszej Klasy!
Brawa rozległy się ponownie. Jeszcze głośniejsze i potężniejsze, jeśli przysłuchać się bardziej, można by usłyszeć gwizdy, krzyki, wiwaty i najróżniejsze dźwięki, ale Potter nie chciał się przysłuchiwać. Stał wyprostowany i przyglądał się jak przypinają mu do piersi złoty medal obwinięty zieloną wstążką. Który to raz? Drugi? Westchnął głośno i z widoczną irytacją, co zostało natychmiast zauważone i źle zinterpretowane.
Podsunięto mu mikrofon niemal pod nos, a oklaski ucichły. Wszyscy czekali w napięciu, ale on milczał.
— Panie Potter - zaczął ponownie facet w ładnej szacie - czy chciałby pan coś powiedzieć?
— Och tak - potwierdził i uśmiechnął się z wyższością. Spojrzał na wszystkich widzów i zrozumiał, że wszystko, co osiągnął było niczym. Pokonanie Voldemorta? Dajmy mu order i przyjmijmy do pracy, zasługi przypiszemy ministerstwu. Udana misja aurorska? Oczywiście, że to nasza zasługa. Pan Potter jest tylko pionkiem, który pokona jakiegoś czarnoksiężnika, wygłosi sobie mowę i pójdzie w siną dal.
A ci wszyscy ludzie? Oczywiście sława Złotego Chłopca, Bohatera i Wybrańca musi zostać stale podtrzymywana, bo to idealny biznes. Zwłaszcza dla gazet, bo ludzie zawsze zechcą czytać pierdoły o jego życiu i o tym, czy dzisiejszą noc spędził w domu, czy u kochanki. Tak to już jest z tym światem.
I miał już tego kompletnie dosyć.
Chrząknięcie wyrwało go z zamyślania.
— Jasne, już mówię - rzucił lekceważąco i wyciągnął karteczkę z wewnętrznej kieszeni szaty, zaczynając czytać. - Ludzie, mam wam tyle do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Na początku chyba podziękuję za wsparcie. Nie byłoby mnie tutaj, gdybyście we mnie nie wierzyli… - przerwał i spojrzał na nich wszystkich z większą pogardą niż kiedykolwiek. Nie byłoby go tutaj, gdyby nie oni? - Pieprzenie - warknął do mikrofonu, co spotkało się z zaskoczonymi spojrzeniami, szeptami i ogólnym niezadowoleniem. - Kto napisał tę idiotyczną mowę? - spytał retorycznie. - Cóż, ale to chyba logiczne. Idiotyczna mowa dla idiotów, bo inaczej byście jej nie zrozumieli. Wiecie co, ludzie? Ja, wasz wielki Harry Potter, mam was wszystkich w dupie. Pieprzę was. Naprawdę, gówno mnie obchodzicie.
— Panie Potter! - usłyszał oburzony głos faceta od orderów i zrozumiał, że ostatnie jego słowo usłyszeli tylko ci, którzy są najbliżej, bo odłączono mu mikrofon. - Proszę sobie nie żartować.
— Nie żartuję - warknął głośnio i wyciągnął różdżkę, którą wzmocnił sobie głos, a mikrofon bezceremonialnie odrzucił pod nogi jakimś dwóm dryblasom, których w każdej chwili gotów był spetryfikować. - Och nadal tu jesteście?! - Wszyscy wyglądali na ,,lekko" zszokowanych. - Czuję się jakbym gadał do ściany, więc powtórzę, tak jakbym mówił do ściany. Pieprzę was wszystkich. Pieprzę ordery Merlina, bo gówno mnie one obchodzą. Pieprzę ten świat, magię i wszystkich was. Odpieprzcie się ode mnie, albo ja odpieprzę się od was. Nie mam nic więcej do powiedzenia.
I wtedy flesze aparatów rozświetliły salę jakby narodziło się tu nowe słońce.
...
ROK WCZEŚNIEJ
...
— Harry?! - usłyszał krzyk i błyskawicznie wstał z łóżka, co spowodowało mały zawrót głowy, który posłał go na nie z powrotem.
— Tak, Ginny? - zapytał odruchowo. Odpowiedział mu cichy, kobiecy chichot, na którego dźwięk przeszły go miłe dreszcze.
W pokoju jakby znikąd pojawiła się piękna, dość skąpo ubrana kobieta, która z pewnością nie miała na imię Ginny. Miała długie, połyskujące w lekkim świetle czarne włosy. Miała odmienną urodę i od razu można było poznać, że przeważają u niej geny matki, która była Chinką, niż ojca Anglika. Spojrzał w jej czarne, błyszczące oczy, a później jego wzrok zaczął schodzić na dół. Najpierw na małe, czerwone jak krew usta, później na smukłą szyję, ramiona, obojczyki, piersi i tak w dół. Po raz kolejny uznał, że była przerażająco piękna.
— Kiedy w końcu zapamiętasz moje imię? - zapytała słodkim głosem i ruszyła w jego stronę, by usiąść mu na kolanach i dłońmi objąć jego szyję.
— Przepraszam, Cho. Przyzwyczajenie - powiedział cicho, a ona westchnęła i wstała. Odwróciła się tyłem i zaczęła zakładać spodnie, kręcąc mu przed nosem biodrami. A on obserwował.
— A może - podjęła po dłuższej chwili, zapinając guziki koszuli. - Powiesz jej o nas i ci przejdzie? Wiesz, głupio to wygląda jak sypiasz ze mną, a nad ranem wspominasz swoją narzeczoną.
Harry pokiwał głową i przyznał jej rację. Mogło to głupio wyglądać, ale nie głupiej jak cała ta popieprzona sytuacja. Z pewnością wiele osób w tym momencie zapytałoby: Dlaczego? Dlaczego zdradzasz Ginny, ty nieczuły draniu?
Cóż, jego związek z płomiennowłosą nie układa się już od prawie roku i Harry nie sądził, że coś z tego wyjdzie, chociaż z początku miał bardzo pozytywne nastawienie. Nawet się oświadczył, ale dalej nic nie poszło. Pani Weasley zrobiła wielką imprezę z tego powodu, zwołała połowę rodziny rudzielców, a jeszcze tego samego wieczoru gazety opisywały wszystko. Szczęście, że jeszcze żaden paparazzi nie dowiedział się o jego seksownej kochance.
Rozejrzał się za jakimiś spodniami i po chwili wynalazł czarne jeansy. Wskoczył w nie, później założył szatę i zegarek, który był jego starą pamiątką, którą dostał na szesnaste urodziny. Teraz jednak nie miał czasu rozczulać się nad pamiątkami, bo godzina była zbyt późna.
— Jestem spóźniony - powiedział z niedowierzaniem. - Cho! - krzyknął ze złością. - Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej?!
— Co? Nie dało się ciebie obudzić, Harry. Próbowałam nawet zaklęć łaskoczących, ale ty spałeś jak zabity. Obudziłeś się dopiero jak się rozebrałam.
— Aha - szepnął i przyjął to tłumaczenie. Ginny nie raz mówiła podobnie ,,Śpisz jak zabity! Wstawaj!" I takie tam. - Muszę iść - rzucił i zbiegł do salonu, ale zatrzymał się instynktownie, słysząc odgłos teleportacji tuż za sobą. Za chwilę smukłe, kobiece dłonie oplotły go i powstrzymał chęć przerzucenia właścicielki tych rąk przez ramię i zrobienie z nią, co by tylko zamarzył.
— Cho - jęknął słabo i spojrzał na kominek.
— Przyjdziesz dzisiaj? - szepnęła, po czym ugryzła go leciutko w ucho. Harry'ego ponownie przeszedł miły dreszcz, bo uwielbiał, gdy to robiła, ale za nic jej tego nie powie. Wystarczy, że i tak już chyba o tym wie.
— Nie wiem - odparł. - Praca. Ostatnio sporo się dzieje. Wiesz, te problemy z czarnoksiężnikami.
— Tak, wiem. Przyślij sowę. Chcę cię jak najszybciej w mojej sypialni.
— Jesteś bardzo konkretna - zauważył i zaklęciem przywołał proszek fiuu. To chyba ostatnio najłatwiejszy środek komunikacji.
— Jak chcesz, możemy znowu mieć po siedemnaście lat i bawić się we wstydliwe, i nieśmiałe dzieciaki.
— Zostańmy tak, jak teraz jesteśmy. Nie chce mi się szukać zmieniaczy czasu - powiedział i zbierając całą siłę woli wyrwał się z jej objęć. Nie spojrzał nawet na nią, bo wiedział, że będzie go kusić i podszedł do kominka. Wrzucił garść proszku i wtedy poczuł, jak jego pasek od spodni odpina się i odlatuje.
— A może jeszcze chwilkę możesz się spóźnić? - usłyszał seksowny głos i po chwili zamruczała mu do ucha. Nienawidził jej za to.
— Może jeszcze chwilkę mogę się spóźnić.
...
Ministerstwo
...
W ministerstwie pojawił się spóźniony, co było bardzo naciągniętym określeniem. Biegiem ruszył w stronę windy, jakby te kilka sekund miało go zabawić, a później wyszedł w departamencie przestrzegania prawa. Skierował się do działu aurorów, mając wielką nadzieją, że nikt nie zauważy jego obecności. Ale jak to mówią?
Nadzieja matką głupich.
— POTTER! - I tego krzyku obawiał się najbardziej. Odwrócił się i ujrzał naprawdę nieczęsty widok. Tuż na niego szedł bardzo zdenerwowany Kingsley, którego można było porównywać do wściekłego byka, zwłaszcza, gdy zobaczy się ten połyskujący kolczyk w uchu. Harry często zastanawiał się, czy Kingsley zrobił to dobrowolnie, czy przegrał jakiś głupi zakład.
— Och! Miło pana widzieć! - powiedział miłym głosem i ukłonił się z udawanym szacunkiem. - Co u pana, panie ministrze? Zdrówko dopisuje?
— Nie żartuj sobie, Potter - powiedział ostro i Harry zrozumiał, że żarty powoli się kończą. - To już twoje ósme spóźnienie w tym miesiącu. Rozumiem raz, albo dwa, ale nie osiem! I do tego w jednym tygodniu, co wydaje się niemożliwe!
— Jak to mówią? Jeśli coś jest niemożliwe, wołaj Pottera, on to zrobi - powiedział z szerokim uśmiechem.
Następne chwile potoczyły się tak, jak zwykle się toczyły. Dla pokazu i pogadania ,,King" pociągnął Pottera za ucho do swojego gabinetu, zawołał szefa biura aurorów i Harry znowu poczuł się jak w szkole. Brakowało tylko starych łajnobomb, którymi mógłby wywinąć się z sytuacji.
Zrobił minę zbitego psa i spojrzał na swojego szefa - Alistaira Pinckensa. Harry od zawsze uważał Alistair'a za spoko gościa, bo jako jeden z nielicznych miał do siebie dystans i można było z nim normalnie porozmawiać. Mimo, że był szefem biura, to był też człowiekiem. Często wspominał ich rozmówki o nowych rekrutach, akcjach i innych sprawach przy kieliszeczku whiskey. Alistair w pewnych kręgach słynął z tego, że nie jest zbyt gadatliwych, ale wystarczy podsunąć mu odpowiedni trunek, w odpowiednim momencie i jest jak otwarta książka. Potrafił się rozgadywać na bardzo długo, a czasami nawet na godziny i chyba przez to miał nieco piskliwy i zachrypnięty głos.
— Czy to naprawdę konieczne, szefie? - zapytał szeptem, a ten tylko wzruszył ramionami i westchnął cicho.
— Tak, Potter - odpowiedział mu Kingsley. - To JEST konieczne. Nie chcemy, żeby ludzie myśleli, że cię faworyzujemy, co, cholera jasna, ma miejsce. Ale daję słowo: jeszcze jeden taki wybryk i zostaniesz zawieszony w wykonywaniu obowiązków aurora.
Harry słyszał nutkę w jego głosie, która podpowiadała mu, że to nie jeden z tych żartów ,,Harry, masz tego nie robić". On mówił całkiem serio. Ale tak serio, serio.
— Masz dwadzieścia trzy lata, a zachowujesz się jak piętnastolatek.
— Bo ja chyba nigdy nie dorosłem, profesorze - zażartował i zrobił skruszoną minę, ledwo powstrzymując się od śmiechu. King wyglądał na lekko wyprowadzonego z równowagi, a zawsze był przecież zrównoważonym gościem. Harry jednak gratulował sobie w myślach, że on potrafi wkurzyć każdego. Jak to Huncwot!
— Harry, zrozum mnie. Wszyscy doceniamy to, co zrobiłeś dla nas pięć lat temu. Gdyby nie ty, Voldemort mógłby nadal rządzić, a nasze społeczeństwo ległoby w gruzach. Ale do cholery jasnej, przesadzasz! - prawie krzyknął i wziął uspokajający oddech. - Od dzisiaj kończy się faworyzacja ciebie.
— Tak, tak, tak. Mogę już iść? Mam ostatnio dużo pracy, panie ministrze. Wiesz, papierkowa robota i ten, Johny Klatter, ten od nielegalnej czarnej magii. - wyjaśnił i wstał. Alistair również wstał, co oznaczało, że rozmowa dobiegła końca i wychodzą.
Teraz Harry przypomniał sobie, że w sumie to Johny'ego miał złapać we wczorajszy wieczór, ale cała akcja wzięła w łeb. Cholera, nie ma to jak przygotować akcję, opracować każdy szczegół, spóźnić się na nią i nie wpaść na pole walki, tylko na jakieś głupie pustkowie. Oczywiście okazało się, że najlepszy przyjaciel Wybrańca - Ronald Weasley - otrzymał informacje z lewego źródła i Johny zyskał chwilę na poćwiczenie swoich umiejętności na jakiejś mugolskiej rodzinie. A później nagłówki o nieudolności aurorów. Norma.
Gdy Harry i Alistair byli ponownie na piętrze działu aurorów odetchnęli z ulgą. Była to taka Argentyna, do której minister Kingsley Shacklebolt nie ma pozwolenia wstępu w godzinach 11:00 - 22:00, a była właśnie 11:02.
— Spóźniłeś się - odezwał się Alistair, otwierając drzwi swojego gabinetu i wpuszczając do środka swojego ulubionego pracownika.
— Tylko chwilkę - odpowiedział lekceważąco i usiadł.
— Spóźniłeś się o trzy godziny, wczoraj uciekł ci czarnoksiężnik, który zamordował mugolską rodzinę, a twój przyjaciel w ogóle nie pojawił się w pracy. Zaniedbujesz swoje obowiązki, a on bierze z ciebie przykład.
— Ron?! - zdziwił się. - Nie, musiałeś pomylić go z innym rudzielcem. Ron jest przykładnym aurorem. Pewnie zaraz sowa zastuka ci w okno i zobaczysz zwolnienie od lekarza ze św. Munga.
Alistair zrobił krzywą minę. Widocznie nie był w humorze na żarty i Harry sam powoli tracił ten humorek.
— Tak w ogóle, Ginny cię szukała. - I teraz pan Potter stracił humorek zupełnie. - Kazała ci to przekazać. - Wręczył mu liścik.
,,O 21 wracaj do domu. Ginny," I tyle, nic więcej. Harry uznał, że bardzo się rozpisała, ale to i może lepiej.
...
Następne kilka godzin spędził na pracowaniu. W gruncie nic ciekawego. Pełno papierkowej roboty, formularzy... To mu przypominało chwile, gdy Kingsley proponował mu posadę szefa. SZEFA! Harry rozumiał, że był Kimś, ale żeby od razu po kursach zostać szefem? Ani trochę mu się to nie podobało, ale fakt, że miałby pod sobą w cholerę ludzi, którymi mógłby się wysługiwać był na plus. Jednak nie chciał. Za dużo papierkowej roboty, za mało akcji. A on urodził się, żeby walczyć.
Natrafił na jakieś wzmianki o magicznych wypadkach, nowych zatwierdzonych zaklęciach, innych odrzuconych i skutkach. Z okazji pięciominutowej przerwy postanowił je przejrzeć i jedno było porównywalne do sectumsempry, którą Harry kochał uraczać czarnoksiężników. Severus Snape byłby dumny.
Kolejne wzmianki o czarnoksiężnikach i o Johnym Klatterze. Jakieś przedawnione sprawy, jeszcze z 1995/1996. Zdziwił się, bo wcześniej tego nie widział. Jeśli ten Johny od tego czasu bawi się w czarną magię, to możliwe, że ma już na koncie więcej niż pięć ofiar. Zaczął przeglądać dalej. 1997? Wcześniej. 1994/1992.
— Kurwa mać! - warknął pod nosem i rozejrzał się. Usłyszała go tylko dziewczyna, która dopiero skończyła szkolenie. Uśmiechnął się do niej leciutko i wrócił do papierów. Okazało się, że jego cel ma sprawy na grubo sprzed tego, co otrzymali. Tylko, dlaczego wcześniej tego nie widział? Przecież śledzi tę sprawę od trzech miesięcy! Cóż, musi to skonsultować z Ronem.
Wstał i ruszył w kierunku jego biurka, ale to było puste. No tak, przypomniał sobie. Pickens chyba mówił, że Ron się nie pojawił. Ale to dziwne. Wczoraj była akcja, dzisiaj nie ma Weasleya. Nowe papiery w aktach i zdenerwowany Kingsley. Dodatkowo Alistair też nie wygląda na szczęśliwego.
Jakiś paranoiczny głosik w jego głowie podpowiadał mu, że coś jest na rzeczy.
...
Postanowił skontaktować się z Hermioną, ale ta jeszcze nie odpowiedziała, więc wysłał list do Rona. Ten również postanowił go zignorować. Chyba się obraził za spaloną akcję, ale każdemu może się zdarzyć zasiedzieć z chrześniakiem. Mały Teddy był cholernie zajmujący.
Spojrzał za zegarek. Zbliżała się dwudziesta. Jeśli chce zajść do Rona, Hermiony, Teddy'ego i Ginny, to musi wychodzić już teraz. Na razie nie skontaktuje się z Cho, bo i tak ma sporo na głowie. Właśnie. Przyjemności na później.
— Hej, Any! - krzyknął, a zaraz ujrzał szczupłą blondynę o niebieskich oczach. - Powiesz szefowi, że wyszedłem? Mam nowe informacje o naszym Johnym i muszę znaleźć Rona.
— Jasne, przekażę mu - obiecała, a Harry z ulgą odszedł od biurka i ruszył w kierunku głównego holu.
...
Nie minęło dwadzieścia minut, a już stał pod drzwiami Rona z teczką dokumentów w dłoniach. Ron znalazł sobie fajne, malutkie mieszkanko, całkiem niedaleko ministerstwa, więc Harry przeszedł się na nogach. Tylko, czy Ron siedzi w tym mieszkanku? Zawsze mógł być w norze lub u Hermiony, a we własnym domu bywał dość rzadko. Chyba nigdy nie przyzwyczaił się do zmiany zakwaterowania.
Zapukał jeszcze raz i gdy nikt nie otworzył, postanowił się włamać. Niestety ostatnimi czasy nauczył przyjaciela dość mocnych zaklęć chroniących, więc wykorzystał nieco czasu na ich sklasyfikowanie i użycie odpowiednich do otwarcia drzwi.
Gdy wszedł do środka zastał totalny bałagan. Wszystko było do góry nogami, jakby nikt nie zaglądał tutaj od miesiąca, albo dłużej. Przejrzał jeden, drugi pokój, kuchnie, salon i sypialnie, po czym stwierdził, że rudzielec jest z pewnością w norze.
Już miał wyjść, gdy jego wzrok przykuła gazeta. Niby zwykła, ale zwykłe gazety nie są kolorowe, a ta miała bardzo krwisty, czerwony kolor. I to świeży.
Harry zaklął w myślach i rozejrzał się jeszcze raz, wywracając wszystko jeszcze bardziej. Rona tu nie było i doskonale o tym wiedział, ale myśl, że jego przyjaciel jest ranny kazała mu sprawdzić. Bez chwili dalszej zwłoki teleportował się do Nory. Tam uderzył lekko w drzwi i wbiegł do środka.
— Och, Harry! - krzyknęła pani Weasley. - Widziałeś gdzieś Rona?
— To nie było go tutaj? - zapytał i wybiegł. Nie było sensu czekać na odpowiedź. Ostatnim miejscem gdzie mógł być to dom Hermiony.
Hermiona mieszkała w mugolskim mieście, w mugolskiej dzielnicy. Harry pojawił się tuż przed drzwiami i zapukał mocno. Drzwi otworzyły się po chwili i stanęła w nich Hermiona.
— Cześć, Harry - powiedziała chłodno.
— Jest tutaj Ron? - zapytał natychmiast, ale ona pokręciła przecząco głową. Harry teraz wystraszył się nie na żarty. Rona nie było w jego domu, w Norze i u Hermiony też nie. Więc gdzie jest? Dlaczego znalazł u niego gazetę, na której jest krew?! Miał złe przeczucie.
Przez godzinę latał po mieście, po klubach, barach, był nawet w Hogwarcie, ale nigdzie go nie znalazł. Ron musiał się gdzieś zaszyć, albo został porwany. A biorąc pod uwagę jego umiejętności, to drugie jest mało prawdopodobne.
...
Harry spojrzał na zegarek. Była 21:20. Ginny pewnie się wścieknie, że się spóźnił, ale co mu tam, ma wytłumaczenie. Przynajmniej nie musi szukać wymówek, a Ron sam się jakoś odnajdzie. Jutro poszuka go znowu.
Zmęczony teleportował się do doliny Godryka i ruszył w stronę swojego domu. Minął swój stary dom, w którym pokonał Voldemorta i spojrzał na nowy. Kupił go trzy lata temu, gdy zastanawiał się, co zrobić z całym majątkiem Potterów i Blacków, a dom był naprawdę drogi. Drogi i wielki.
Otworzył furtkę i potarł skronie. Miał ochotę pójść spać i tak miał zamiar zrobić. Ale ciekawiło go też, co takiego przygotowała mu Ginny. Wyciągnął kluczyk spod wycieraczki i po mugolsku otworzył drzwi. Pchnął je lekko i wszedł do środka. Na pozór nic nowego, ale ślady błota z męskich butów zdradzały, że ktoś jednak tutaj jest. Chwycił różdżkę i powoli wszedł w głąb mieszkania.
Ślady prowadziły do salonu. Czuł jak serce mu przyspiesza, bo nie wiedział, czego się spodziewać. Kto mógłby tu wejść i tak napaskudzić?
Otworzył drzwi i wycelował różdżką w - jak się spodziewał - swojego przyjaciela, Rona. Ten siedział rozwalony na kanapie i wcinał jakieś orzeszki.
— Harry! Już jesteś! - krzyknął.
— No, jestem.
— To świetnie! Słuchaj, znalazłem nowe informacje o Johnym. Po wczorajszej akcji nie chciałem wracać, wiem, że zjebałem. Dlatego zacząłem czegoś szukać, żeby dorwać tego skurwysyna, i spójrz na to. - Harry spojrzał na papiery od swojego przyjaciela. Pokazywały one jakiś dziwny dom, wyglądający na staroświecki.
— No. Co to jest?
— To jest dom jego matki. - Harry wybałuszył oczy. Z akt wyczytał, że rodzice poszukiwanego zmarli dawno temu. - Okazuje się, że ona żyje i mieszka sobie w tym domu. Spokojnie, to są informacje zdobyte tylko i wyłącznie przeze mnie. Prześledziłem jej życie i zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się życie matki Johny'ego. I to nie jest jeden ze zbiegów okoliczności. Na całą okolice nałożone są dziwne zaklęcia. Nie rozpoznaję ich.
— Świetnie, Ron! - wypalił Harry. Po tak ciężkim dniu to były naprawdę cudowne informacje. Możliwe, że uda im się załatwić tego drania. - Ja też coś mam. - I pokazał mu swoje odkrycie. Ponad 12 lat aktywności czarnoksiężnika. Ron był w niemałym szoku, gdy to zobaczył i zabrał papiery ze sobą.
— Spotkamy się w pracy - rzucił na odchodne i wyszedł. Harry uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę kuchni.
Miał dość dzisiejszego dnia. Za dużo się martwi o wszystko, nawet, jeśli próbuje tego nie okazywać. Wiele spraw też ignoruje, do większości podchodzi z dystansem i lekceważeniem. Ale nie potrafi się nie martwić. Otworzył lodówkę i zrozumiał, że nic dzisiaj nie jadł, poza lunchem w biurze. Zaburczało mu brzuchu i szybkim zaklęciem odgrzał sobie kotlety. Wyszły nieco spalone, ale to zawsze lepsze niż głodówka.
Siedząc w kuchni i pałaszując kotlety czuł, że przysypia. Przetarł oczy, wziął ostatniego gryza i skierował się do sypialni. Gdy tylko rzucił się na łóżko, zauważył, że nie ma Ginny. Szybkim lumos oświetlił pomieszczenie i rozejrzał się. Nie było jej. Była za to karteczka z małym napisem.
Czekałam na Ciebie, dupku! Dzisiaj śpię u Hermiony! Spierdalaj!
No pięknie, pomyślał i zamknął oczy. Ginny widocznie była bardzo, bardzo zła.
...
Następnego dnia postanowił nie spóźnić się do pracy i dla odmiany przyszedł wcześniej. Informacje, które znalazł Ron były ciekawe i sam postanowił to sprawdzić, ale nie wyszło mu za dobrze. Dowiedział się tylko, że matka Johny'ego umarła 12 września 1991 roku. I to chyba właśnie wtedy jej synalek zaczął bawić się w czarnoksiężnika. Był to też rok, gdy Harry uratował Kamień Filozoficzny, ale nie uśmiechnął się na to wspomnienie. Z biegiem czasu zrozumiał, że to było prowokowanie Voldemorta i pozwolenie dzieciom na pójście, na śmierć. Tak to mniej więcej teraz wyglądało, ale nie o tym chciał myśleć.
— Jak ty to znalazłeś? - zapytał, patrząc na Rona. - Jego matkę - sprecyzował.
— Przypadkiem, stary. Sprawdzałem jego ofiary i znalazłem w aktach z 2002 roku kobietę, która trafiła do tego domu. Później przyjrzałem się bliżej i okazało się, że był na nią przypisany już kilkanaście lat, a dokładnie od czasu, gdy umarła matka Johny'ego. To pogmatwane, stary.
Harry uśmiechnął się słabo w odpowiedzi. Faktycznie - to pogmatwane. Więc jak Ron do tego doszedł? Chyba naprawdę musiał wytężyć szare komórki. Albo pomogła mu Hermiona.
...
Wieczorem skończył pracę i mimo, że nie ruszył się z ministerstwa na krok, to odnalazł sporo śladów Johny'ego i czuł, jakby coraz bardziej się do niego zbliżał. Ale nie tak jak drapieżnik do ofiary. Czuł się tak jakby prześwietlał cały jego życiorys i układał puzzle. Cały czas brakowało wiele kawałków, a te kawałki to są jego: motywacje, intencje, kryjówki, wspólnicy i tajemnice. A Harry zapragnął odnaleźć je wszystkie, a najlepiej zacząć od odwiedzenia jego matki.
Nie stanął jeszcze z nim oko w oko, ale wiedział, że może spokojnie porównać go do najlepszego ze śmierciożerców. Ten facet to pierwsza liga i musi to uszanować. Nie warto ignorować przeciwnika, a zagłębiając się w jego życie i czując z nim jakąkolwiek mentalną więź, utwierdzał się w tym stwierdzeniu.
— Harry?
— Tak, Ginny? - zapytał i spojrzał na rudowłosą. Ta uśmiechnęła się niepewnie i przysunęła, opierając głowę o jego ramię. Harry uśmiechnął się podobnie. Jego narzeczona postanowiła, że chce obejrzeć film. Jakieś romansidło, czyli flaki z olejem. Idealna okazja na pomyślenie o wszystkim i o niczym.
Harry spojrzał na swoją narzeczoną i objął ją ramieniem. Była równie piękna jak Cho. Nie wiedział, czemu, ale nie czuł się źle. Zdradzał ją, ale nie miał wyrzutów sumienia. Czu to świadczy o tym, że jest skończonym dupkiem? Nie miał pojęcia i nie chciał wiedzieć.
— O czym myślisz? - zapytała cicho.
— O nas - skłamał gładko. Często to robił i stawało się to jakby łatwiejsze. A może nadal jest tak samo trudne, ale się przyzwyczaił? Kolejne pytania bez odpowiedzi.
— Zastanawia cię, co się z nami stało? Oddalamy się od siebie, Harry - powiedziała cichym, smutnym głosem. Zacisnął zęby i starał się nie spinać.
Doskonale to wiedział i teraz klął w myślach. Nie chciał o tym rozmawiać, nie może się rozpraszać przed akcją. Możliwe, że za 24 godziny będzie walczył z czarnoksiężnikiem, a ona teraz chce rozmawiać o ich związku? Przy jakimś smętnym filmie, którego nawet nie rozumiał? Może puściła akurat romans, bo chce mu coś przekazać? Kobiety mają chyba takie zapędy, ale nie był do końca pewny.
Spojrzał na nią i lekko ucałował w czoło. Chwilę potem, pojawiły się napisy i film się skończył. Ginny wstała i przeciągnęła się.
— Idę spać - oświadczyła. - Jestem zmęczona.
— Jasne, ja posiedzę jeszcze nad papierami - odpowiedział i ruszył w stronę kuchni, gdy były wszystkie dokumenty.
— Dobranoc! - krzyknęła, wchodząc po schodach, a on zaparzył kawę i zaczął czytać o ofiarach w latach 1994/1995.
Czytał i czytał w poszukiwaniu informacji, ale nie znalazł nic nowego. Rozmasował sobie ramię i zauważył, jaki jest spięty. Przydałoby mu się rozluźnienie, a Ginny pewnie śpi.
Uśmiechnął się do siebie, założył szatę i wyszedł. Po chwili już nie było go w dolinie Godryka.
...
Pojawił się przed mieszkaniem Cho, które było porównywalne do jego własnego domu. Tylko nieco mniejsze. Przekroczył próg i światło w salonie od razu się zapaliło. Już wiedział, że musiał ją zawiadomić, że przyszedł. Musi kiedyś sprawdzić, jakie ma tutaj bariery.
Drzwi stanęły otworem i Harry wbiegł do środka, zrzucając w korytarzu szatę i buty. Wszedł do salonu i ujrzał Cho, stojącą w samej bieliźnie.
— Cześć, Harry - powiedziała i zrobiła obrażoną minę. - Miałeś wpaść wcześniej.
— Nie mogłem - odparł i zaczął pozbywać się koszuli. - Praca.
Później, nim spostrzegli, byli już w swoich objęciach i obsypywali się namiętnymi i zachłannymi pocałunkami. Harry pierwszy raz przestał myśleć o wszystkim.
Tej nocy byli tylko oni.
C.D.N
Dzięki za przeczytanie
