Prolog

Kiedyś było inaczej. Podobno, bo ja urodziłam się już w innym świecie. Nowym. Ale czy lepszym? Na strychu znalazłam starą książkę. Przekazywaną z pokolenia na pokolenie historię dawnego świata. Przed katastrofą. Aż po współczesność. Wynika z niej, że nie było kolorowo, wiele wojen, przestępstw... A później uderzył meteoryt. Fala na oceanie była tak ogromna, że zalała większą część lądów świata. Stary porządek zniknął. Nikt nie wiedział, co się stanie, czy kiedykolwiek uda się odbudować jedyną znaną rzeczywistość. Wielu ludzi zginęło, a ci, którzy przeżyli byli zagubieni i zrozpaczeni. Przez długi czas panowała anarchia, później zrobiło się spokojniej. Znalazł się człowiek, który przed całym północnoamerykańskim ludem ogłosił swoją gotowość do objęcia władzy i chęć stworzenia nowego państwa: Panem. Ralf Charling. Obywatele, tak spragnieni kogoś, kto ich poprowadzi nie stawiali oporu, kiedy terytorium podzielono na czternaście części: trzynaście dystryktów i elitarny Kapitol - stolicę. Tak łatwo dali się owinąć wokół palca, że kiedy zauważyli nieprawidłowości w funkcjonowaniu kraju, było już za późno, by odebrać Charlingowi władzę. Kolejne pokolenia miały coraz cięższe życie z jego następcami, spragnionymi władzy i podziwu, egoistycznymi karierowiczami.

Zirytowała mnie historia naszego kraju. Nie uczyli jej w szkole, na lekcjach mówiono tylko o tym, że Ralf Charling uratował obywateli przed "zdziczeniem" bez przywódcy. Może znalazłby się inny człowiek, który chciałby dobra ludzi? A może nie. Czasami sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ważne jest to, że książka jest tajna. Każde kolejne pokolnenie mojej rodziny dopisuje rozdziały, ważne wydarzenia, choć w ostatnich latach żadne takie nie miały miejsca. Właściwie nie powinnam trzymać jej pod łóżkiem, ale mam wrażenie, że rodzice kompletnie nie pamiętają. Nie rozumieją, że to może być kiedyś jedyne wiarygodne źródło wiedzy o naszym życiu. Niesfałszowane i z pierwszej ręki. Więc właściwie codziennie czytam kawałek. Chcę dobrze ją zapamiętać, bo mam niejasne przeczucie, że kiedyś nadarzy się okazja, by wyciągnąć wnioski z postępowania moich przodków. Nie teraz, ale na przykład za kilkadziesiąt lat. Może ktoś obali chory system rządów, ale kiedy spaceruję po trzynastym dystrykcie, nie widzę osób, które byłyby do tego zdolne. Mam tylko nadzieję, że kiedyś się takie znajdą.