Dobry początek
- Doktorze… jesteś wyższy.
Wyższy. Wyyyyy-ższy. Wyższy. To dobrze. A może nie?
Charlie Chaplin był niski. I zabawny. I ostatnio ukradł mu szelki. Chyba mu się przydały. Kiedy to było? W przyszłym tygodniu, a może trzysta lat temu? Chwileczkę. Ta kobieta. Ta kobieta w jego TARDIS, jej ciemne kędziory, bystre, brązowe oczy i trochę skrzywione usta. Jakby czaił się w nich pocałunek. Stop. Żadnych pocałunków. Tak na dobry początek. Jej imię? Martha. Martha Jones. Martha Jones i kolorowe żelki.
Kolorowe żelki i Grace Holloway, Nowy York – a może Nowy Nowy York, piętnaście razy Nowy York i zapach trawy cytrynowej, wiatr i śmiech i przygoda i lekkość życia. Wcześniej – a może później? – Sarah Jane Smith i blaszany pies, K9, ostatnim razem basen i szkoła, stare i nowe, bardziej nowe i mniej stare, chronologia nie działa, kiedy ma się ponad tysiąc lat.
- Doktorze, co się stało?...
No właśnie, co się stało, Amy Pond?
Wróć, Amy Pond była wcześniej, wstęgi rudych włosów, kiedy skakała z wieżowca obejmując Rory'ego, kraciasta koszula i za długi nos. Ta jedna strata za dużo. Pandorica. Dwa tysiące lat i muzeum pod niebem bez gwiazd. Jak może nie być gwiazd, skoro są wieczne?
Wieczne jak imperium rzymskie.
Amy – chodź ze mną, Pond! – i Rory Rzymianin. Dinozaury na statku kosmicznym. Huk w głowie i metaliczny posmak w ustach. Krew? Nie, krew była wcześniej, mogłaby być, był wybuch i białe światło, całe ciało mrowi go, zdrętwiałe, komórki macierzyste próbują się ułożyć w sensowną całość. Paskudne uczucie.
Jakby kiedyś był w tym jakikolwiek sens.
Gdyby była tu Donna – tęskni za Donną, bardziej niż chciałby to przyznać, chociaż chyba ona jedna spotkała szczęśliwe zakończenie, niech wszyscy Asgardczycy mają tego biednego mężczyznę w opiece! – kazałaby mu wstać. Teraz. Natychmiast. Więc wstaje. Odruchowo szuka wzrokiem zielonkawych oczu Donny, zanim sobie przypomina.
Donna Noble. Płomień, który roztopił lód i o którym do dziś śpiewają Oodowie. Najważniejsza kobieta we wszechświecie. Jak dawno temu słyszał tę pieśń? Nie pamięta. Dawno. Nie chce pamiętać. Za bardzo boli.
Wstaje, kobieta w jego TARDIS patrzy na niego z ożywieniem. Pamięć tętni tysiącem imion.
- Rose?
Prawda, Rose została wcześniej, zatrzymała się w biegu i dalej pędził samotnie, pochmurne niebo, mokry piasek i morze rozbijające się o klify. I sól, nie wie, czy w powietrzu czy na jej policzkach. Rose została z człowiekiem, który nosi jego twarz jak maskę – cóż, jedną z jego twarzy. Nie poznałaby go na ulicy. A już na pewno nie teraz. Brunetka marszczy kwaśno nos. Coś w jej twarzy przypomina mu surową nauczycielkę, ale nie do końca, tak jakby za moment miała się rozchmurzyć i wybuchnąć perlistym śmiechem.
- Clara, Doktorze. I jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałabym wiedzieć, o co tu chodzi.
Clara Oswin Oswald. Chodzący paradoks. Dziewczyna od sufletów. Dalek o ludzkim obliczu. Cygańska tancerka w burzy śniegowych płatków. Trochę bardziej wyjątkowa.
Ból głowy powoli ustawał. Co za ulga.
Wyciągnął przed siebie obie ręce – krótsze palce, szersze dłonie i przeciągnął językiem po zębach, licząc je dokładnie. Chyba w porządku.
Co dokładnie się wydarzyło?
- Byliśmy… - zaczął, głos w krtani utknął mu w połowie drogi, zbyt chrypliwy i ostry.
- W czarnej dziurze, Doktorze! W samym środku! I to ty nas tam wpakowałeś! Najpierw obiecujesz mi herbatkę u cesarza Napoleona, a potem lądujemy gdzieś w środku kosmosu, ścigani przez niebieskie małpy w statku kosmicznym…
- Polliturian, to nie były niebieskie małpy, Claro, zapewniam cię…
- … TARDIS ma zamiar eksplodować, a ty mówisz mi, żebym zamknęła oczy i chwilę potem widzę cię trzy cale wyższego i… i z nową twarzą. – Dokończyła Clara niepewnie.
- Ach, tak. Regeneracja.
- Słucham?
- To dłuższa historia, i jak cię znam, będziesz miała wiele pytań.
- Nawet sobie nie wyobrażaj, że będzie inaczej!
- Postaw więc wodę na herbatę… proszę – dodał, widząc surowe spojrzenie Clary. Czy w szkołach dla guwernantek uczą jak zabijać wzrokiem? Lubię herbatę, podpowiedziała mu podświadomość. Ciekawe.
- I jeszcze jedno, najważniejsze pytanie.
- Słucham.
- Jestem rudy?
- Nie. Raczej czarniawy.
Doktor westchnął ukradkiem z rezygnacją.
- No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Kwadratowa szczęka, grubo ciosane rysy twarzy. Usta zaciśnięte w wąską linijkę. Zielone oczy – już dawno marzył o zielonych oczach, minęło trochę czasu od ostatniego razu… mogło być gorzej. Otworzył drzwi garderoby, z ochotą pozbywając się sztruksowej marynarki i przykrótkich spodni. Porwanej koszuli pozbył się od razu, wysyłając ją przez lufcik – dość dosłownie – na orbitę.
I muszka. Och, muszki zdecydowanie nie są cool. Co on sobie myślał?
Kiedy wszedł do kuchni, Clara zerknęła na niego osądzająco.
- Dobry smak został ci w poprzednim życiu, tak?
TARDIS mruknęła przytakująco w tym samym momencie. Zdrajczyni.
- Krawat w truskawki, Doktorze? Naprawdę?
- Lubię truskawki – odburknął. Clara uniosła z rozbawieniem brwi. Lubię herbatę I truskawki, odezwała się podświadomość, kiedy ugryzł leżącą na stole gruszkę. Ale gruszek nienawidzę, nic się nie zmieniło.
- Wiem, że trochę przesadziłem, miałem do wyboru tylko truskawki i jeże, ale ta kamizelka! Dostałem ją od Oscara Wilde'a, wiesz? Spodnie są trochę za duże, muszę je skrócić, wystarczy przejechać sonicznym śrubokrętem i będzie w porządku… Gdzie jest mój…
Po jego minie Clara poznała, że sobie przypomniał.
- Zniszczony. No tak. – Zasępił się na chwilę. – To nic. Będzie nowy. – Machnięcie ręką. Czyżbym był beztroski…?
- Nie chcę ci psuć zabawy, ale coś wystaje ci z kieszeni.
CZEŚĆ SKARBIE, głosiła karteczka z odciskiem rubinowych ust, PREZENT NA DOBRY POCZĄTEK.
Po włączeniu śrubokręt zalśnił fluorescencyjnym różem. Doktor jęknął, a Clara nie potrafiła stłumić śmiechu.
- Więc jak będzie? – zapytała Clara, kiedy w końcu usiedli przy stole, a złocista herbata kreśliła parą fantazyjne wzory.
- Z czym?
- Z opowieścią o regeneracji. Chcę wiedzieć wszystko, znasz mnie.
- A co z cesarzem Napoleonem?
Oczy Clary zabłysły, domagając się nowej przygody.
- Możesz opowiadać, prowadząc – zezwoliła łaskawie, przenosząc kubki do pomieszczenia z konsolą. Doktor uśmiechnął się promiennie, ciemne włosy opadły mu na czoło. Szczęknęła dźwignia, zaświstały pokrętła.
- A więc się trzymaj! Acharai!*
* Acharai! (hebr.) – Za mną!
