Zafra I

Obudziły ją, jak codziennie, bolesne uderzenia laski Staruchy. Podobny los spotkał Xandę, letniaczkę o skórze czarnej niczym smoła, z którą dzieliła wiązkę siana i przykrótki, cienki koc. Noce stawały się coraz zimniejsze, zasypiały więc w swoich ramionach, chcąc zyskać choćby odrobinę ciepła. Niektóre niewolnice spały pod skórami; był to jednak szczególny przywilej, rozdzielany przez Staruchę, rządzącą ich namiotem. Jak dotąd doświadczały go jedynie Dothraczki, nie Ifaq – obce, takie jak ona i Xanda.

Starucha uderzyła jeszcze raz, mocniej, a po chwili ściągnęła jej koc. Podniosła się tak szybko, jak mogła, nie chcąc wystawiać cierpliwość swojej zwierzchniczki na dalszą próbę. Wiedziała, że i bez tego ma wśród Dothraczek opinie głupiej i leniwej niewolnicy. Starała się jak mogła, ale nikt jej wcześniej nie nauczył ciężkiej pracy, którą teraz musiała wykonywać.

Wy – wiekowa nadzorczyni namiotu wskazała palcem na nią i Xandę, po czym drugą rękę zwróciła ku stojącym w rogu namiotu dwóm wiadrom, i otworzyła bezzębne usta w czymś będącym parodią uśmiechu.

- Gówno – wycedziła.

Wiedziały o co chodzi. Starucha rzadko mówiła do nich pełnymi zdaniami, być może nie dowierzając ich znajomości mowy Dothraków.

- Ai! – rzuciły obydwie, dając tym krótkim słowem do zrozumienia, że pojmują i wykonają polecenie. Szacunek dla tych z wyższą pozycją był niezmiernie ważny wśród Dothraków. Przez pierwsze tygodnie niewoli dziwiło ją, że wielcy wojownicy – o ile byli akurat w dobrym nastroju – potrafili udać, że nie zauważają drobnych błędów lub nieudolności niewolników, podczas gdy kobiety, niewolni nadzorcy czy wolna biedota, którą nie stać było nawet na konia wręcz szukali pretekstów do użycia bata. Zaczęła to rozumieć, gdy poznała bliżej Staruchę. Nosi na szyi metalową obrożę tak jak my wszystkie, ale wyżywając się na innych, może na chwilę o tym zapomnieć.

- Chodźmy już – popędziła ją Xanda. Ostrożnie ujęły przeznaczone sobie wiadra.

Na szczęście nie musiały daleko iść – namioty niewolników położone były na skraju obozu. Od granicy obozu przeszły może z pięćset kroków, zanim uznały, że są już dostatecznie daleko, by pozbyć się cuchnącej zawartości niesionych kubłów. Przy okazji załatwiły swoje potrzeby. Dothrakowie będąc w drodze ubierali się prosto, a swoich niewolników jeszcze prościej. To ułatwiało sprawę.

Gdy wróciły, mieszkanki ich namiotu zabierały się do śniadania. W wielkim kotle przy ognisku gotowała się strawa – warzywa, jadalne korzenie, kilka kawałków koniny. Resztki ze stołu Khala. Kto miał zezwolenie Staruchy, mógł sięgnąć do kotła i umieścić trochę strawy na przygotowanych wcześniej podpłomykach. Niewolnice znajdujące się w niełasce lub te, które wcześniej popisały się zbytnim łakomstwem, musiały dusić głód przeżuwając powoli te ostatnie.

Patrząc na jedzących, czuła pustkę w brzuchu i ślinę w ustach. Nic nie jadła od wczorajszego popołudnia i nawet jeden podpłomyk przyjęłaby z radością, ale nawet to nie było jej dane.

– Wy. Ifaq, woda – rozkazała Starucha, wciskając im w ręce kije, do których krańców przywiązano skórzane worki. Potem zwróciła się do grupy jedzących.

– Miri, Ziganni, idźcie z nimi – rzuciła. Widocznie musiały wcześniej czymś podpaść.

– Pani, nic nie jadłyśmy, czy możemy chociaż… – Xanda podjęła próbę, ale starucha tylko prychnęła i uniosła groźnie laskę.

- Już idziemy – zarządziła najstarsza z całej czwórki Ziganni, przejmując rolę przywódczyni grupy i zapobiegając być może awanturze.

Rzeka znajdowała się po przeciwnej stronie od miejsca, w którym wyrzucały wcześniej nieczystości. Aby się do niej dostać, trzeba było przejść przez cały obóz. Szły szybko, ze wzorkiem wbitym w ziemie, starając się nie zwracać uwagi wolnych Dothraków. Zdarzało się, że zaczepiały ich dzieci, obsypując je wyzwiskami, ciągnąć za włosy lub wyrywając noszone przedmioty. Wiedziały, że są bezkarne, bo niewolnik, który ośmieliłby się je dotknąć w najlepszym razie kończył pod pręgierzem. Dzieci były tylko uciążliwe; gorzej, gdy niewolnica wpadła w oku pijanemu lub rozochoconemu wojownikowi. Jeśli nie była oficjalnie przypisana innemu, musiała mu się oddać i brana była na miejscu, na oczach wszystkich. Takich był los tych, którzy nosili obrożę. I ona nie uniknęła tego losu. Mogła tylko dziękować bogom, że wojownik, który szczególnie ją sobie upodobał szybko znalazł śmierć, spadając z konia i łamiąc sobie kark. Od tego czasu zaczęły krążyć plotki, że jest cudzoziemską wiedźmą, która przynosi nieszczęście i rzuca uroki na tych, którzy z nią obcują. Dzięki temu zostawiano ją zazwyczaj w spokoju.

Tym razem ich pochód przebiegał bez incydentu. Obóz zresztą był tego dnia prawie pusty. Wkrótce opuściły jego granice i mogły poczuć się swobodniej.

- Wojownicy wyruszyli jeszcze przed wschodem słońca. Pewnie za tą karawaną, o której gadali dwa dni temu – podzieliła się z nimi wiedzą Ziganni, postawna Dotraczka w średnim wieku o przeoranej zmarszczkami twarzy.

- Ci kupcy albo dadzą prezenty, albo Jhokko sam je sobie weźmie – kontynuowała – tak czy siak, będziemy mieli w obozie kolejne księżniczki.

- Co masz na myśli? – przerwała jej bez zastanowienia. Trzy pary oczu spojrzały na nią z lekkim zdziwieniem.

- Każda cudzoziemska kurwa, którą dają w prezencie khalowi to księżniczka srająca złotem, wedle tego co się jej pozbywa – wyjaśniła Ziganni.

- Wszyscy to wiedzą – dodała Miri, która do ich namiotu trafiła, gdy jej ojciec zginął hańbiąc się w walce. Była wśród nich najmłodsza i najdrobniejsza. A także najbardziej skłonna do pomagania innym, co teraz udowodniła wyciągając spod sukni dwa podpłomyki.

- Dla was, ifaq. Podebrałam starej jak nie patrzyła.

Razem z Xandą z radością odebrały podarunek, starając się nie zauważać złego spojrzenia, które rzuciła im Ziganni.

- Głupia jest – zwróciła się do Miri – jak już masz kraść, to kradnij dla siebie. Sama skóra i kości, padniesz w drodze i cię dobiją, żebyś nie przeszkadzała w marszu.

Na chwilę zapadła cisza, którą być może uznałaby za niewygodną, gdyby nie była zajęta jedzeniem. Podpłomyk smakował jak potrawa godna królów.

- A wiecie, że Starucha była kiedyś Khaleesi? – Miri uznała, że najlepiej będzie zmienić temat – Podobno w młodości była piękna. Ale potem khal znalazł sobie inną, młodszą i ładniejszą, cudzoziemkę. A z niej zrobił niewolnicę. Dlatego teraz nienawidzi wszystkie ifaq.

- Znowu pleciesz głupoty – pokręciła głową Ziganni – żadna tam z niej Khaleesi. Khaleesi, jak przestają być potrzebna, wysyłane są do Vaes Dothrak – przerwała na chwilę, by splunąć na ziemię – albo na tamten świat. To zwykła nałożnica była, niewolnica jak my wszystkie, ale żyjąca w przepychu u boku khala Arakho.

- Arakho? – zapytała Miri.

- Był taki, przed twoim czasem, i moim zresztą też. Wiesz przecież, że ona ma ze sto lat – odpowiedziała Ziganni.

- Wszyscy to wiedzą – mruknęła Miri.

Nie kontynuowały rozmowy, bo przed nimi widać już było rzekę.

- Do pracy – rozkazała Ziganni.

Zdjęły worki i weszły do wody, aby je napełnić. Stanęła przy brzegu. Woda była zimna, poza tym nie chciała zamoczyć dothrackiej sukni, swojej jedynej sztuki ubrania. Popatrzyła przed siebie. Rzeka ciągnęła się aż po horyzont.

- Ziganni, czy ta rzeka dokądś prowadzi? Do morza, albo do jakiegoś miasta?

Dothraczka spojrzała na nią dziwnie.

- Pewnie gdzieś musi prowadzić, ale skąd i po miałabym to wiedzieć? Tobie też to na nic nie potrzebne. Lepiej patrz, czy jakieś ryby nie pływają obok. Choć raz mogłybyśmy zjeść porządnie.

Odruchowo pochyliła się nad wodą. Żadnej ryby nie zobaczyła, dostrzegła natomiast własne oblicze. Wyglądała żałośnie. Brudna, wychudzona twarz. Krótkie, zmatowiałe i skołtunione włosy. A na szyi – obroża z brązu, świadectwo bycia czyjąś własnością.

Zafra. Niewolnica. To był teraz jej jedyny tytuł. A przecież kiedyś miała ich tak wiele: Daenerys Targaryen, Zrodzona z Burzy, Matka Smoków, Mhysa.

Wyzwolicielka z okowów, która sama dała zakuć się w kajdany, pomyślała z goryczą. Czy kiedykolwiek uda mi się z nich wyzwolić?

W oddali usłyszała tętent koni.