Aby przetrwać... (Surviving this) – fanfic Solain Rhyo

Jak wcześniej obiecywałam, prezentuję pierwszy rozdział opowiadania utalentowanej pisarki fanfic Solain Rhyo pt. "Surviving this". Osoby znające język angielski zachęcam do zapoznania się z jej opowiadaniami w oryginale. Ja zaś, poprzez swoje wysiłki, pragnę złożyć jej hołd oraz rozpropagować jej opowiadania wśród osób nie operujących zbyt dobrze tym pięknym językiem. (BTW: Solain Rhyo jest Kanadyjką polskiego pochodzenia).

"Surviving this" jest częścią trylogii poświęconej Lex i Scar, składającej się z następujących części: Surviving This (Aby przetrwać), Sacrifice Theory (Teoria poświęcenia) oraz Subtle Threat (Subtelne zagrożenie). W miarę swoich możliwości i wolnego czasu będę publikować tłumaczenia kolejnych rozdziałów.

Jednocześnie będę wdzięczna za wszelkie komentarze dotyczące zarówno strony gramatycznej i merytorycznej tłumaczenia, jak i samej historii.


ROZDZIAŁ I

I tak po prostu, zostałam sama.

Ostatni krzyk Sebastiana wciąż szaleńczo rozbrzmiewał w mojej głowie. Leżąc płasko, znieruchomiała, nad samym brzegiem przepaści z której dopiero co się wydostałam, czekałam, aż szmer mojego oddechu zagłuszy ostatnie nuty jego głosu. Wkrótce jednak stłumione łkanie zaczęło wstrząsać moim ciałem; poczułam ostre pazury paniki wzbierającej w moim gardle, utrudniające oddychanie. Byłam sama, całkiem sama, i im bardziej uświadamiałam sobie tę prawdę tym lepiej rozumiałam w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. Jeden człowiek w samym środku wojny obcych, obcych będących tak niesamowicie wrogo nastawionymi istotami. Wystarczyło przypomnieć sobie niedawną agonię osób z mojej załogi aby pogodzić się z faktem, jak bardzo bezbronna byłam w stosunku do łowców i ich zdobyczy.

Zaczęłam płakać, kiedy ciąg tych strasznych myśli przemykał przez moją głowę – ciepłe łzy spływały strumieniem z moich oczu i wzdłuż policzków. Nie zrobię tego, nie zdołam – jak do diabła mogłabym przetrwać? Wiedziałam, że nawet będąc z Sebastianem miałam szansę bliską zeru aby przeżyć, ale teraz, mogąc polegać tylko na sobie, bez żadnego towarzysza na którym mogłabym się oprzeć...

Nigdy jeszcze nie czułam się tak opuszczona, tak beznadziejnie zagubiona i zgubiona jak wtedy.

Mój płacz niebezpiecznie zbliżył się do granicy histerycznych szlochów, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na załamanie, nie tutaj. Wzięłam kilka głębokich, pełnych drżenia oddechów i zmusiłam się do skupienia uwagi na czymś – czymkolwiek – innym niż te stwory przekradające się gdzieś w mrokach korytarzy. Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale kiedy w końcu moje myśli zaczęły przypominać cienie logicznych struktur, zacisnęłam dłonie w pięści i wzięłam się w garść. Muszę iść, wszak czekanie tutaj równało się śmierci, a ja wciąż rozpaczliwie trzymałam się planu, który przedstawiłam Sebastianowi: znaleźć tę człekopodobną istotę i oddać jej broń.

I modlić się, że kiedy to zrobię, nie zostanę zaszlachtowana jak inni.

Kontynuowałam więc swoją podróż dalej, w rozwartą paszczę korytarza zarysowującego się przede mną, stawiając jeden roztrzęsiony krok za drugim. Mój wzrok nie sięgał więcej niż pół metra przede mną, za to ciemność zalegająca po bokach łatwo mogła kryć to, co tak bardzo bałam się napotkać. Czas przestał mieć znaczenie, ale kiedy w końcu wstąpiłam w kolejną komnatę, znacznie jaśniejszą, uczucie ulgi które mnie ogarnęło prawie zwaliło mnie z nóg.

I wtedy zauważyłam zaschnięte i skurczone zwłoki wciśnięte we wnęki porozrzucane po sali komnatowej – zdałam sobie sprawę, jak naiwna byłam odczuwając ulgę tylko dzięki bardziej rozświetlonemu pomieszczeniu. Gardło znów zacisnęło mi się jak obręcz, zaś oczy zaczęły piec i kłuć; próbując zwalczyć świeżą, wszechogarniającą falę paniki spojrzałam na kompas, w nadziei na dalsze wskazówki. Dźwięk przypominający skrzyżowanie zgorzkniałego śmiechu i pełnego cierpień szlochu wyrwał mi się z piersi: tarcza kompasu była roztrzaskana, zniszczona pewnie w którymś z ostatnich momentów moich katorżniczych przeżyć. Prawie uległam pragnieniu rzucenia się na kolana i błagania Boga o litość. Moje kolana na wpół złamały się pode mną... – i wtedy poczułam szpon strachu powoli przesuwający się po moim kręgosłupie. Intuicja, przeczucie któremu nigdy bezwarunkowo nie zawierzyłam, kazała mi wolno odwrócić się do tyłu.

Zakwiliłam cicho – bowiem przede mną stał jeden z łowców. Kiedy stanęłam twarzą w twarz z tą istotą, łowca z rozmyślną, acz złowrogą powolnością uniósł dłoń trzymającą wyrafinowaną włócznię. Nie mogłam powstrzymać pełnego strachu jęknięcia kiedy jego broń z nagłym świstem rozsunęła się na pełną długość. Łowca warknął: bez wątpienia próbował mnie zastraszyć gotując się do ataku; wtedy rozrzuciłam ramiona w błagalnym, rozpaczliwym geście.

„Poczekaj!" – załkałam. Stwór, o dziwo!, rzeczywiście zatrzymał się, wciąż jednak ściskając dzidę tak jakby chciał mnie na nią nabić. Upadłam na kolana, sięgając dłonią po mój plecak aby wyjąć stamtąd broń, która znaleźliśmy we wnętrzu piramidy. Raz po raz gorączkowo szeptałam przy tym, tak jakbym sama chciała w to uwierzyć: „Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem."

Grzebiąc niezdarnie w pakunku uchwyciłam broń i, pochylając się do przodu na kolanach, popchnęłam ją po kamienistej podłodze w kierunku łowcy. Zatrzymała się u jego stóp, ale on wcale nie miał zamiaru jej podnosić. Zamiast tego uniósł swoją włócznię...

Wtem ruch ponad jego głową przykuł moją uwagę; z zapartym tchem ujrzałam jak jedna z tych obrzydliwych czarnych kreatur spod sklepienia rzuciła się na łowcę. Oboje z ogromną energią potoczyli się pod ścianę; siła uderzenia wyrwała włócznię z uścisku łowcy i rzuciła ją ślizgiem w moją stronę. Miliony głosów jednocześnie zaryczały w mojej głowie, popędzając mnie do ucieczki, jak najdalej stąd, byle dalej na oślep od tych walczących zażarcie potworów. Może gdzie indziej będę miała więcej szczęścia? Ale wszystko co mogłam w tym momencie zrobić to stać jak wrośnięta w ziemię i obserwować, jak zakończy się starcie tych dwóch istot.

Obserwowanie walki obcego było przerażające i fascynujące zarazem – niesamowita szybkość i siła jaką posiadał przekraczały granice ludzkiego pojmowania. Łowca został uwięziony pod ciałem obcego, który w szybko następujących po sobie razach próbował nabić go na swój śmiercionośny ogon. Nagle jednak łowca całkowicie przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść, jednym ruchem zrzucając obcego ze swego ciała i posyłając go z furkotem przez powietrze. Krzyknęłam, kiedy stwór wbił się w ścianę tuż obok mnie, rozkruszając ją i leżąc przez chwilę w całkowitym oszołomieniu. Tymczasem człekopodobna istota, korzystając z przerwy w walce, przytroczyła broń którą jej wcześniej zwróciłam. W momencie kiedy obcy próbował wygrzebać się i z powrotem stanąć na nogi, szybko odsunęłam się, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi.

Z rozdzierającym skrzekiem obcy ponownie rzucił się na łowcę, i ich śmiertelny taniec rozpoczął się od nowa. W morderczym uścisku wściekłe ryki myśliwego mieszały się w chaotycznej kadencji z ostrymi piskami stwora. Uświadomiłam sobie, że jeśli tutaj zostanę to z pewnością umrę. Ledwie poruszając zdrętwiałymi nogami zanurkowałam w stronę leżącej w zapomnieniu włóczni aby ją odzyskać. Posłałam ostatnie spojrzenie w kierunku walczących zajadle istot nie z tego świata...

A następnie odwróciłam się na pięcie i rzuciłam do ucieczki.


Biegłam na oślep jak szalona, co rusz rzucając się we w tę i tamtą stronę, wpadając w korytarze i komnaty, natykając się na ślepe zaułki i kręcąc się w kółko aby znaleźć inną drogę. Bałam się, że jak tylko na chwilę przystanę, zostanę natychmiast otoczona i w mgnieniu oka pożarta, więc ciągnęłam naprzód. Dopiero kiedy płuca zaczęły palić mnie żywym ogniem, obraz zasnuł się plamami a przemęczone mięśnie w agonii zaprotestowały zwolniłam, a w końcu zatrzymałam się omal się nie potykając w samym środku małego zacienionego przedsionka. Przez chwilę zgięta wpół zaczerpywałam powietrza płytkimi szybkimi haustami, ściskając wciąż w jednej ręce swoją włócznię. Kiedy w końcu mogłam się wyprostować nie narażając się na błyskawice bólu przeszywające moje ciało, zaczęłam się ostrożnie rozglądać dookoła. Po kilku sekundach zorientowałam się, że to miejsce wygląda jakby znajomo; było to tym bardziej absurdalne gdy weźmie się pod uwagę fakt, że cała ta świątynia obracała się w równych odstępach czasu całkowicie zmieniając swój kształt.

Moje przeczucie, że to miejsce wygląda znajomo potwierdziło się kiedy zauważyłam kłąb ciała leżący w najbardziej zaciemnionym rogu przedsionka. Łatwo domyśliłam się do kogo ono należało, na podstawie jego masywnej budowy oraz godnej podziwu muskulatury doskonale widocznej nawet w przypadku niedostatku światła. Był to jeden z łowców. Czaszka którą nosił zatkniętą powyżej swoich ramion świadczyła, że był to myśliwy, który tak brutalnie potraktował mnie kopniakiem kiedy próbowałam chwycić swój oskard by rzucić się na pomoc Sebastianowi, i który moment później zakończył swój żywot w makabryczny sposób nadziany na ogon obcego. Musiała być to więc ta sama komnata w której wcześniej się znajdowaliśmy, ale zmieniona i przekształcona z powodu obrotu piramidy. Miałam właśnie zamiar ruszyć dalej, kiedy nagle uprzytomniłam sobie że ten stwór który próbował mnie wcześniej zabić wciąż musi przecież posiadać jakąś broń; a w tej trójstronnej bitwie, która się teraz toczyła będę ją potrzebowała bardziej niż którakolwiek ze stron...

Uklękłam więc obok ciała, położyłam włócznię nieopodal i ostrożnie zaczęłam szturchać zwłoki roztrzęsionym palcem. I chociaż na wpół oczekiwałam, że nagle się poruszy, pozostało nieruchome. Z wysiłkiem przewróciłam je na plecy – było bardzo ciężkie. Przez moment gapiłam się w beznamiętny zwierciadlany wizjer maski, tak bezduszny i przerażający zarazem. Co kryje się pod tą maską? – zastanawiałam się. Już zaczęłam wznosić ręce aby spróbować ją zdjąć, ale w ostatniej chwili uświadomiłam sobie co ja właściwie robię. Natychmiast je opuściłam – może lepiej będzie nie wiedzieć jaką właściwie urodą cieszą się te stworzenia? Zamiast tego przebiegłam oczami wzdłuż ciała łowcy i szybko zlokalizowałam nóż spoczywający w pochwie na jego łydce. Wyciągnęłam go – rozległ się śliski dźwięk ostrej stali. Ostrze przejmowało zgrozą – było wygięte i mocno ząbkowane, i chociaż było stosunkowo niewielkie, to sam jego ciężar dawał poczucie bezpieczeństwa.

Wtem odgłosy dobiegające spoza komnaty wyrwały mnie z zamyślenia i przywróciły świadomość mojej trudnej sytuacji. Podniosłam się szybko, ściskając w jednej ręce nóż, w drugiej zaś oszczep. Jedynym wyjściem z komnaty był mały tunel nieopodal sklepionego przejścia którym się tutaj dostałam – tunel ten napełnił mnie nieokreślonym ciężkim przeczuciem. Jednak dźwięki które dosłyszałam zdawały się dobiegać gdzieś spoza łukowatego przejścia. Stałam niezdecydowana, rozdarta, wpatrując się w to jeden, to drugi korytarz. Lecz nagle wszystkie moje problemy zmalały w stosunku do tego co ujrzałam przed sobą...

Materializując się wprost z powietrza, moim oczom ukazał się łowca któremu ukradłam włócznię – i wcale nie musiałam wysilać się nad interpretacją jego wściekłego warknięcia, żeby wiedzieć że on również nie cieszył się moim widokiem.