Od Autora: Oto pierwszy wrzucony na fick mojego autorstwa. Mam nadzieję, że nikt nie umrze w czasie czytania go :P Będę wdzięczna ze wszelkie komentarze i sugestie!
Off you go!
...Dreaming always alone...
rozdział pierwszy
" (...) I can't sleep alone anymore
I need you here with me
Even I know I closed all the doors
There's something holding me
Neverending nightmare
Always there instead of you
Neverending nightmare
No escape this time from you"
Rock MSG, "Neverending Nightmare"
Podniosła się z trudem z klęczek. Oddychała ciężko, a jej oczy wciąż pałały wściekłością. Jednak usta powoli zaczęły wyginać się w uśmiech - uśmiech zwycięzcy.
- Wygrałam!... - ogłosiła najgłośniej, jak potrafiła, stojąc nad zakrwawionym ciałem przeciwnika.
Piąta Hokage podniosła się z miejsca.
- Znakomici joninowie Konoha-Gakure! Chlubo naszej osady! Pozwólcie, że przedstawię wam nową członkinię waszego grona! Oto Kai Nataku!
Uniosła głowę w stronę galerii, na której znajdowali się wszyscy widzowie. Patrzyła nieomal pustymi, przerażającymi zielono-złotymi oczami. Lekko uchylone usta nadawały jej twarzy wyraz okrucieństwa. Większość zebranych poczuła, jak cierpnie im skóra.
Przetarła ręką oczy, pozostawiając cienką szkarłatną smugę na policzkach i nosie. Na arenę wbiegli sanitariusze i włożyli szybko na nosze ciało pokonanego. Ktoś złapał ją za ramię i popchnął w stronę bramy. Zrobiła jeden krok, przy czym z licznych ran na całym ciele krew popłynęła obficiej i zemdlała.
Obudziła się w szpitalu. Obok niej siedział ktoś, kogo znała już wcześniej.
- Panie Iruka... - szepnęła, prawie nie mogąc wydobyć głosu.
- Od dzisiaj mów mi po imieniu. - uśmiechnął się. - Zdałaś ten egzamin w pięknym stylu... Trochę krwawym, ale pięknym.
Kiwnęła głową.
- Ten ostatni krzyk nadwyrężył ci struny głosowe. - powiedział. - Lekarze mówią, że za parę dni odzyskasz głos, ale moim zdaniem - nie powinnaś teraz używać tego, co ci jeszcze pozostało. Piąta bardzo się o ciebie martwiła. Przedstawiasz sobą niezły poziom, chociaż przydałoby się ci jeszcze trochę treningu... Z drugiej strony, wyróżniasz się spośród swoich rówieśników - ale do takiej Anko czy Kakashi'ego jeszcze ci jednak daleko.
Odwróciła głowę, aby spojrzeć w okno. Po chwili podniosła ku niemu rękę.
- Jest chyba około szóstej. Niedługo zacznie zmierzchać.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Na migi pokazała mu odpowiednio: sen i ruch słońca, po czym wskazała z powrotem niknące za horyzontem światło.
- Ach, chodzi ci o to, jak długo spałaś?
Przytaknęła.
- Nie przejmuj się. - Iruka machnął ręką. - Byłaś nieprzytomna tylko przez noc i ponad pół dnia.
W jej oczach odmalowało się zdziwienie. Narysowała w powietrzu piątkę i ruchem dłoni ukazała kapelusz.
- Straciłaś dużo krwi. Dlatego się martwiła. Jesteś zdolna i nie mogłaby odżałować twojej straty po tak brawurowym pojedynku.
Zagryzła wargi.
Wstał i poklepał ją po głowie z uśmiechem na twarzy.
- Ja już pójdę, ale przyniosłem ci coś. Może cię to zaciekawi.
Gdy wychodził, położył na stoliku obok łóżka książkę.
- Pa, mała! - rzucił jeszcze i pomachał jej, zanim zamknął za sobą drzwi.
Podniosła się na rękach i wzięła dość opasły tom.
"To "Eldorado Flirtujących"!!!" - rozdziawiła usta, wpatrując się w okładkę. Wargi zadrgały jej konwulsyjnie od powstrzymywanego śmiechu. "Czy on nie wie, że wszyscy już zdążyli to przeczytać?! Nawet ja..." - zasłoniła dłonią oczy i zaśmiała się bezgłośnie.
Nim nadeszła jednak ósma wieczorem, zdążyła przeczytać już jedną trzecią podarku.
Trzeciego dnia po jej przebudzeniu odwiedziła ją Piąta Hokage.
- Już jest lepiej, prawda? - zapytała od progu.
Skinęła głową.
- To dobrze. Za dwa dni opuścisz szpital. Do tego czasu powinnaś w pełni odzyskać głos. Od razu zaczniesz pełnić obowiązki jonina. Na początku przydzielę ci opiekuna, który będzie nad tobą czuwał i który będzie cię uczył. Tak, uczył - musisz jeszcze wiele ćwiczyć, choć muszę przyznać, że twoja Technika Shinobi Cienia - Taniec Liścia jest zadziwiająca.
Nataku przyjęła pochwałę z niewzruszonym obliczem.
- Mam też nadzieję, że kiedy tylko twoje rany ostatecznie się zagoją, wykonasz kilka zadań. Na początek klasy B, a później zobaczymy... Słyszałam od pana Iruki, że w czasie wykonywania zadania zachowujesz pełną dyskrecję i starasz się nie zwracać na siebie większej uwagi. Och, tak, bardzo cię chwalił. - uśmiechnęła się Piąta.
Kai westchnęła.
- Czcigodna Hokage... To dla mnie niebywały zaszczyt słyszeć pochwały z pani ust... Obawiam się jednak, że nie będę w stanie walczyć z kimkolwiek...
- Na razie ci nie każę. - przerwała jej Hokage. - Chwilowo będziesz uczestniczyła w zadaniach klasy C wraz z kilkoma chuninami. Twój cel jest jednak jasny - nie wdawać się w ŻADNE pojedynki. Masz obserwować. Po wykonaniu złożysz raport Anko Mitarashi.
Joninka skinęła głową.
Zwierzchniczka osady podeszła do łóżka chorej i usiadła na krzesełku, stojącym obok.
- Nie pakuj się w żadne kłopoty, proszę cię. Jesteś jedyną od trzech lat kobietą, która otrzymała stopień jonina. Poza tym, masz w sobie potencjał, który nie może się zmarnować. - wzięła Kai za rękę i uścisnęła ją. - Trzymaj się. Przyniosłam ci coś na pocieszenie. - puściła jej rękę i, wstając, mrugnęła do niej porozumiewawczo. Położyła na stoliku książkę.
Gdy Piąta Hokage wyszła, Nataku przewróciła oczami. "Następna z książką się znalazła..." Jednak wyciągnęła rękę i pochwyciła dość grube tomisko. Źrenice rozszerzyły się ze zdumienia.
- Nowy tom serii "Flirtujący"?!?!?!?!?!?!?! - krzyknęła, zupełnie zapominając o gardle.
Z pokoju obok także dał słyszeć się krzyk.
- Hej, zamknąć się! Ludzie chcą jeszcze spać!!!
Ona wszakże już tego nie usłyszała, zajęta lekturą.
Dwie godziny później, czyli około trzynastej, do jej pokoju wkroczyła cała gromada joninów - z Iruką, Kurenai, Anko i Kakashim na czele. Oni to właśnie wnieśli transparent "Witamy wśród elity! ^^" .
- Hej, Kai! ^^ - krzyknęły razem uśmiechnięte od ucha do ucha Kurenai i Anko. Po głowach krążyły im szaleńczo radosne myśli: "Nareszcie, nareszcie, nareszcie!!!!..."
- Wracasz już do zdrowia, co? - zapytał Iruka, także się uśmiechając.
- Tak... - bąknęła Nataku.
- Cześć. - rzucił krótko Kakashi, będący najwyraźniej nieobecny duchem.
- WITAAAJ!!! - wydarli się joninowie zgodnym chórem, aż zatrzęsły się ściany szpitala.
- CISZEEEJ, DO KURKI NĘDZY!!!!!! - dało się słyszeć ze wszystkich pokoi naokoło.
Przyłożyła ręce do skroni i odetchnęła głęboko, zamykając oczy.
- Dziękuję za miłe powitanie. - odpowiedziała. - Chciałabym jednak o coś zapytać...
- Pytaj, pytaj! I nie musisz być taka oficjalna! - zachęciła ją nadal uśmiechnięta Kurenai.
Przełknęła ślinę, a z jej ust wydobyło się początkowo jakieś nieartykuowane mruknięcie.
- Nie wiecie może, kto... kto będzie moim opiekunem? - zapytała, odwracając głowę w stronę okna tak, żeby nie zauważyli rumieńca, oblewającego jej twarz.
Anko i Iruka zrobili zdziwione miny.
- Opiekuna?...
Potwierdziła ruchem głowy, nadal jej nie odwracając. Nastała głucha cisza, przerywana tylko niezrozumiałym pomrukiwaniem Kakashiego.
- Czołem, wiara! - rozległo się od progu, wybawiąjąc tym samym joninów od odpowiedzi na kłopotliwe pytanie.
Piąta przepchnęła się przez tłum do łóżka Kai.
- A co wy tu z tym transparentem...?...WON NA ZEWNĄTRZ,ALE JUŻ!
Skonsternowana czwórka trzymająca napis popatrzyła po sobie i po chwili rozpłynęła się w obłoczkach dymu.
- Zmiana planów. - rzuciła krótko Hokage, nie zwracając większej uwagi na zebranych za nią joninów. - Wracasz do domu już dzisiaj. Jutro o trzeciej rano masz się stawić na galerii Areny Pojedynków.
Kai złożyła ręce i oparła na nich głowę. Zamknęła oczy.
- Rozumiem, czcigodna Hokage.
- Coś jeszcze. Oto twoja kamizelka. - rzuciła ubranie w nogi łóżka i szybko przepchnęła się z powrotem do wyjścia.
- Przeproszę was w takim razie. - powiedziała i uniosła się na rękach. Skrzywiła się z bólu.
Zawahali się, nie wiedząc, czy wyjść, czy też jej pomóc. Rzuciła im wściekłe spojrzenie.
- Wyjdźcie, proszę.
Spełnili jej prośbę, a nawet zrobili coś więcej i udali się każdy w swoją stronę. Niestety nie poinformowana czwórka pojawiła się w chwilę po tym wydarzeniu w jej pokoju. Nie mogli tego zauważyć, ponieważ wstawała od strony okna, ale z jej oczu płynęły łzy bólu.
- A co tu tak pusto? - zdziwiła się głośno Kurenai, rozglądając się po pomieszczeniu. - Gramy w ciuciubabkę?
- Nie. - odpowiedziała zimno chora. - Kazałam wszystkim wyjść. I was także o to poproszę.
Iruka znał ten ton. Pokazał reszcie na migi, że powinni ją zostawić samą. Wyszli po cichu, nie zwracając na siebie jej uwagi do tego stopnia, że przez następne dziesięć minut bała się odwrócić w razie, gdyby miała zobaczyć ich uśmiechnięte twarze. W końcu jednak wstała, słaniając się nieco na nogach. Odetchnęła głęboko.
- Muszę wziąć się w garść... - szepnęła, trzymając się oparcia łóżka.
Powoli zdjęła z siebie szpitalną koszulę i podeszła do oszklonej szafy. Widok bandaży na nogach, rękach, szyi i czole podziałał jak zimny prysznic. Do tego jej ciało od piersi do podbrzusza było szczelnie obleczone elastycznym opatrunkiem. Przypuszczała już wcześniej, że doznała obrażeń wewnętrznych. Zapragnęła zobaczyć rany. Zaczęła od czoła. Po tym, jak udało jej się pozbyć bandaża, podniosła dłonią kasztanowe włosy do góry i obejrzała głowę. Tuż przy prawej skroni rysowała się zasklepiająca się linia cięcia shurikenem, którym zranił ją przeciwnik. Na obudwu ramionach miała głębokie rany po kunaiach, zachodzące cienką błoną nowego naskórka. Po odbandażowaniu największego osłoniętego przed jej oczami obszaru ciała, nie zobaczyła nic; dopiero, gdy się odwróciła, ujrzała nieomal wyryty na jej plecach znak Konoha. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu - ten, którego pokonała, użył na niej Piętna Konoha?! Miała nadzieję, że to tylko jej wyobraźnia. Podczas używania Techniki Shinobi Cienia - Tańca Liścia na jej plecach, w tym samym miejscu, gdzie teraz widniał znak, pojawiał się płonący czerwienią ognia liść z opasek ninja jej osady - ale jedynie wtedy! Nikt nie mógł o tym wiedzieć! Z jej oczu znów wymknęła się łza. Zrozumiała właśnie, czemu chciano ją ochronić przed tym widokiem. Nie chciała już patrzeć na swoje opatrzone przez sanitariuszy nogi. Tak szybko, jak pozwalało jej na to poranione ciało, owinęła zranione miejsca bandażami. Z wyjątkiem czoła, gdyż to miała zamiar przesłonić opaską.
Wyciągnęła z szafy czarny kostium i ubrała się. Zawiązała przepaskę Konohy i, w końcu, założyła kamizelkę jonina. Teraz już jednak nie była pewna, czy chciałaby brać udział w egzaminie końcowym na ten stopień gdyby wiedziała, co otrzyma w zamian.
Niespodziewanie w drzwiach zjawiła się starsza, doświadczona sanitariuszka.
- Panienka po egzaminie? No tak, mogłam zauważyć wcześniej. - powiedziała "na dzień dobry". Podeszła do Kai. - Proszę złapać mnie pod rękę, pomogę panience dojść do domu. A! Za pamięci. - wyciągnęła z kieszeni fartucha małe puzderko. - To maść. Na rany. Niech panienka wetrze ją dzisiaj o piętnastej, osiemnastej i dwudziestej, a później do dwudziestej pierwszej co piętnaście minut jej używa. Powinna jutro być panienka w pełni sił, ale wieczorem będzie panienka bardzo zmęczona. Radzę nie przemęczać się podczas zadań i treningów. Organizm może nie wytrzymać intensywnego wysiłku po otrzymaniu takich obrażeń, jakich doznała panienka na egzaminie, i może panienka zapaść w śpiączkę. Powinna się panienka z niej wybudzić, ma taki silny organizm, ale nic nie jest pewne.
Schowała pudełeczko do kieszeni spodni i wyłączyła zmysł słuchu, by nie słyszeć dłużej wywodów pielęgniarki. Starała się także nie myśleć o sobie, raczej o tym, że musi jutro stawić się na Arenie Pojedynków. Ni z tego, ni z owego nadeszło pytanie: dlaczego? Starała się je odgonić, odtrącić, lecz nie na wiele się to zdało - natrętna myśl ciągle wracała do jej umysłu.
Walcząc z samą sobą nie poświęcała żadnej uwagi swojemu otoczeniu, w wyniku czego nie była w stanie uniknąć solidnego kuksańca, którego wymierzył jej jakiś przechodzący obok pieszy. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że pielęgniarka, która ją prowadziła, stoi parę kroków dalej i wykłóca się o coś z jakimś joninem. Nie całkiem jeszcze wróciwszy do siebie, została popchnięta przez przebiegające obok dziecko. Upadła na jedno kolano, lecz wstała, zaciskając zęby z bólu. Podnosząc się, zobaczyła zbliżającego się ku niej mężczyznę.
"Kakashi Hatake." - przemknęło jej przez myśl.
- Teraz idziesz ze mną. - powiedział, biorąc ją pod ramię.
Musiał zauważyć jej przerażony wzrok.
- Nie bój się, nie zabieram cię od razu na Arenę. - uśmiechnął się, choć poprzez maskę nie było tego specjalnie widać.
- W takim razie po co, Kakashi-sensei...
- Jesteś jedną z nas, mów mi po imieniu.
- Po co w takim razie przysz...przyszedłeś?...
Z początku nie odpowiedział.
- Wolałbym powiedzieć ci to na osobności. Myślę, że ty też nie chciałabyś, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
"O...o czym!?!?!?!" Przełknęła głośno ślinę. Nie znała Sharingana Kakashiego zbyt dobrze i nie czuła się komfortowo w jego towarzystwie. Bojąc się zadać pytanie, które nagle powstało w jej umyśle, przebiegła spojrzeniem po zabudowaniach Konoha-Gakure, znajdujących się po jej lewej stronie. Nie zauważyła dziecięcej piłki, która potoczyła się pod jej nogi, i potknęła się. Jej towarzysz złapał ją na ręce, uchraniając od niechybnego upadku. Całe jej ciało spięło się w oczekiwaniu na nieunikniony ból. Ten jednak nie nadszedł - stwierdziła, że uchroniły ją przed nim miękkie bandaże.
- Chyba lepiej byłoby cię przenieść do domu, nie uważasz? - znów się uśmiechnął, a ona poczuła, że się czerwieni. Nigdy żaden mężczyzna nie trzymał jej na rękach. Poczuła się zażenowana.
- Proszę mnie puścić...
Ujrzała w jego oku przewrotny błysk.
- Nie ma mowy. Postawię cię na ziemi dopiero przed drzwiami twojego mieszkania.
Musiała więc spokojnie czekać, aż nastąpi ten błogosławiony moment. W miarę, jak zbliżali się do miejsca jej zamieszkania, czuła na sobie wzrok sąsiadów i nieznajomych. Bowiem ona wcale nie była sławna na przedmieściach Konoha-Gakure, za to jej towarzysz - owszem, i to nawet bardzo. Zdawała sobie z tego sprawę i czerwieniła się jeszcze bardziej.
Widziała, jak szeptali między sobą. Kai Nataku nie miała wielu przyjaciół, a żaden mężczyzna nigdy nie spoufalił się z nią tak, jak w tej chwili jonin. Co to może znaczyć? Czyżby zwróciła na siebie jego uwagę? - niemal słyszała każde ich słowo. Dlatego była pewna, że żaden plotkarz nie zauważył jej nowego ubioru.
- Już blisko... możesz mnie postawić? Chcę iść o własnych siłach.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Chcieć możesz, ale to nie ma nic do rzeczy.
Wiedziała. Widziała, że tak będzie. Przeklęty egzamin! Gdyby nie on, uniknęłaby plotek... jednak nie byłaby teraz joninem.
- Po cholerę mi tytuł! - mruknęła do siebie możliwie najciszej.
- Coś mówiłaś?
- Co?... Nie. Musiało ci się wydawać. - odpowiedziała, siląc się na beztroski ton. Znów odwróciła głowę, by nie mógł zobaczyć jej oczu. Mogła kłamać do woli, ale one zawsze ją zdradzały.
Widząc okna swojego mieszkania nagle zmartwiała. Zostawiła wręcz horrendalny bałagan! Jeżeli Sharingan Kakashi tam wejdzie!... Na Pierwszego Hokage, to będzie dopiero wstyd! Gdyby nie ciepło ciała Kakashi'ego, przypominające jej o jego obecności, z pewnością zerwałaby się do biegu o swoją opinię w oczach najbardziej niezwykłego z joninów. Co, jak wiadomo, było zupełnie niemożliwe, więc pozostały jej jedynie bardzo niewesołe myśli, pomieszane z ogólnie złym samopoczuciem i złymi przeczuciami co do następnego dnia.
- Jesteśmy ^^ - powiadomił ją, a jej stopy wreszcie dotknęły ziemi. Tylko że teraz chciałaby po prostu się w nią zapaść.
Wyciągnęła drżącą rękę, aby otworzyć drzwi. W tej jednak chwili przypomniała sobie o braku kluczy.
- Jeju, musiała mieć je ta pielęgniarka! - westchnął ze zrezygnowaniem Kakashi. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zdemolowaniu twojego mieszkania?
Kategorycznie odmówiła zrobienia ze swojego domu rumowiska. W głowie zaświtała jej nagła, radosna myśl...
Tak więc okryty sławą potomek rodu Hatake został zmuszony udać się w podróż powrotną do szpitala, czego nie omieszkał uczynić od razu, znikając w obłoku dymu.
Kai tylko na to czekała. Rozejrzawszy się po korytarzu czy ktoś nie ma właśnie zamiaru perfidnie przechodzić koło jej "apartamentu", schyliła się i modliła się, żeby znaleźć w swoich butach to, co miała zaszyte w materiale "na wszelki wypadek". Taki wypadek właśnie się zdarzył, a ona znalazła spinkę do włosów i otworzyła nią zamek w drzwiach.
Ogarnęła spojrzeniem pokój i aneks kuchenny, widoczny od progu. Na szczęście nie było aż tak źle. Wystarczyło poupychać ubrania leżące w każdym kącie pokoju do dużej szafy wbudowanej w ścianę... Naczynia włożyć do szafek nad zlewem...
Za sobą usłyszała pobrzękiwanie kluczy.
- Widzę, że poradziłaś sobie bez tego.
Posłała Kakashiemu skruszone spojrzenie i pełen trwogi uśmiech. Poczuła przy tym, jak skóra na jej czole naciąga się. Skaleczenie zabolało mocniej, niż na to mogło wyglądać. Skrzywiła się.
- Proszę, siadaj. - zaprosiła go gestem ręki na kanapę.
Odsunął się od otwartych drzwi, a następnie je zamknął. Zanim usiadł, rzucił jej klucze. Zaledwie dotknąwszy ich dłońmi, poczuła kojące zimno metalu. Lekko przygryzła wargę ze zdenerwowania i usiadła naprzeciw niego na podłodze, jako że kanapa była jedynym meblem w jej domu, na którym można było usiąść. Wyciągnęła przed siebie pokaleczone nogi i położyła się na plecach, a głowę oparła na splecionych dłoniach. Jeden z kluczy dotykał jej nagdarstka. Poczuła się nagle taka spokojna...
- Powiedz mi szczerze: - zaczęła. - czy ty jesteś moim opiekunem?
Wydawał się zaskoczony.
- Jakim opiekunem?
- Przecież wspomniałam o tym, kiedy byliście u mnie w szpitalu...
Odpowiedziało jej zdumione spojrzenie.
- To my byliśmy u ciebie?... Nawet nie wiedziałem... - mruknął, potakując wciąż głową.
Jakby cierpliwość płynęła od powoli nagrzewającego się ciepłem jej ciała metalu, zapytała spokojnie:
- Więc po co koniecznie chciałeś do mnie przyjść?
Zauważyła, że na mgnienie oka cały się spiął. Zapanowała nieprzyjemna cisza.
- Wiesz, miałem nadzieję na jakąś herbatkę czy coś w tym rodzaju, a ty tak od razu do consensusu.... Chyba zdajesz sobie sprawę, że to niemiło z twojej strony.
Poczuła, jak włosy jeżą jej się z wściekłości na niego.
- Noszenie mnie na rękach też jest niemiłe, ale jakoś ci to nie przeszkadzało!
- Myślałem, że to kobiece marzenie.
- Nie moje! Jestem samowystarczalna!
Wzruszył ramionami. Kai poczuła, jak wszystko się w niej gotuje.
- Mów, co chciałeś, albo wynoś się. - wysyczała, gwałtownie podnosząc się z podłogi. Znów syknęła - jednak tym razem z bólu. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Otarła je ukradkiem.
Patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem oczu. Pomyślała, że po prostu bez słowa podniesie się i wyjdzie, ale nie. Bardzo, bardzo powoli przesunął się na skraj kanapy i niemal dotykał nosem jej nosa. Wpatrywał się w nią intensywnie.
- Podoba mi się twoja postawa, mała. Kiedy jesteś z joninami z Konoha, nie zapominaj o swojej godności. Ale jeżeli rozmawiasz z kimkolwiek innym, nie zapominaj o cudzej dumie.
Przełknęła ślinę. Brzmiało groźnie... i to spojrzenie...
- Mam dla ciebie wiadomość od Anko. Chciała powiedzieć ci osobiście, ale Piąta wezwała ją do siebie... Jutro o trzeciej rano musisz zjawić się na Arenie Pojedynków.
- Powiedziała mi to sama Hokage. - odparła, odsuwając się i biorąc do ręki pęk kluczy.
- To twoja pierwsza misja jonina.
Wstrzymała oddech. Żadnego opiekuna!? Cieszyła się, że Piąta ma do niej zaufanie i że tak w nią wierzy, ale...
- Jesteś...
- Jestem tego pewien.
- A...
Złapał ją za podbródek i zbliżył jej twarz do swojej tak, że ich oddechy mieszały się.
- Nie kwestionuj poleceń starszych. I nie każ mi żałować, że namówiłem wszystkich joninów wraz z Hokage do tego głupstwa.
Miała ochotę rzucić mu się na szyję. Była w stanie powtarzać tylko bezgłośnie: dziękuję, dziękuję, dziękuję...
- Pomóc ci opatrzyć rany?... - zapytał. Przez jego ciało przebiegł słodko-gorzki dreszcz. Natychmiast jego umysł zalały wyobrażenia o miękkości jej skóry i głębokich ranach, które nosiła na swoim ciele, a może i na duszy. Pomyślał o tym, co zrobiłaby, gdyby jej teraz dotknął...
- Nie. - to chłodne słowo wyrwało go z mętnej toni oceanu zwanego marzeniami. Przytomniejszym wzrokiem obrzucił jej twarz. W jej oczach czaiło się zmieszanie, przerażenie i przycichająca radość, lecz nie było ani cienia tego, czego oczekiwał. Zamyślił się na krótką chwilę; w tych oczach była tylko prawda. Słyszał już od kogoś, że one nie potrafią kłamać. Poczuł, jak następna głęboka rana rozrywa jego poorane cierpieniem serce. Puścił jej podbródek i wstał.
- No, więc żegnam. - powiedział z uśmiechem, który krył jego bolesne rozczarowanie. - Niedługo się zobaczymy. Wyzdrowiej szybko!
Szybkim krokiem opuścił jej mieszkanie, a na podwórzu rozpłynął się w obłoku białego dymu.
Ciąg dalszy nastąpi.
