Jak już pewnie zauważyliście, jest to historia Klausa i Caroline. Jest jednak obsadzona w całkowicie innym świecie, bez niczego nadnaturalnego. Niektórych bohaterów ujęłam w innym świetle. Także Caroline, Elena oraz Bonnie są sobie nieco bliższe. Wersja tej historii jest także dodana po angielsku i na początku nie chciałam jej publikować po polsku, jednak wiem, że gdzieś tam są także polscy fani Klaroline, więc mam nadzieje, że wam się spodoba. Miłego czytania :)
Rozdział 1
Jadłam już swoją drugą czekoladę, zajadając ją chipsami paprykowymi. Uwielbiałam słodki smak przeplatany czymś słonym. Jednak nie pogardziłabym czymś gazowanym. Cola. Och, przydałaby się.
Jednak skulona na wygodnym i wysłużonym fotelu taty, otulona starym kocem, który pamiętał lepsze lata, nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się nigdzie.
Nie przejmowałam się tym, że z kuchni dobiegały krzyki. Bardziej martwiłabym się, gdyby przez pięć minut było tutaj cicho. Chyba podejrzewałabym, że mama już nie wytrzymała i zamordowała Stefana rurą od odkurzacza, tak jak obiecywała tysiące razy.
- Stefan! Zostaw ją w spokoju!
Krzyk mamy nie powstrzymał mojego ukochanego braciszka i już po chwili na moim lewym poliku wylądował siarczysty cmok. Otworzyłam oczy, obdarzając go gardzącym spojrzeniem. Niebieskie i zielone oczy patrzyły na siebie z wrogością, aby po chwili roześmiać się radośnie.
Przyznaję, mój brat był popieprzony na sto sposobów, a jedną z jego największych wad było nadmierne okazywanie swoich uczuć wobec… wszystkich. Ale nadal był moim bratem i nie mogłam być na niego obrażona dłużej niż minutę.
- Jak tam Elena? – Spytał, obdarzając mnie tym spojrzeniem. Przewróciłam oczyma.
- Nie było mnie w domu przez miesiąc, a to jest twoje pierwsze pytanie, które postanawiasz mi zadać?
Na jego twarzy zawitał leniwy uśmiech, który współgrał z błyskiem w oczach. Wzruszył ramionami, sadowiąc się na kanapie obok.
- No wiesz, wyrosła na niezłą laskę.
- Laskę to masz w przedpokoju. – Odparowałam szybko.
- No dobrze, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to pomówmy o tym, że się pasiesz. – Prychnęłam na jego słowa. Byłam już do tego przyzwyczajona, więc wyciągnęłam rękę po kolejny kawałek czekolady, uśmiechając się przy tym słodko. Nagannie pokręcił głową. – A potem narzekacie, że jesteście grube.
- Mów za siebie.
- No właśnie. Schudłaś. – Podniosłam brwi do góry.
- Wcale nie. – Mruknęłam, uśmiechając się w duchu. Pod kocem, niepostrzeżenie, jedną ręką złapałam za swoje udo.
Czy ja wiem? Od kiedy pamiętam nie byłam tym typem dziewczyny, której mantrą jest „ Najem się, kiedy umrę." Wolałam nie odmawiać sobie słodyczy, jednak nie byłam też gruba. Po prostu, zaokrąglałam się tam gdzie potrzeba, jednak uda zawsze były moją zmorą, chociaż każdy mi powtarzał, że z nimi wszystko okej.
Dobra, dobra. Ja swoje wiem. I właśnie, dlatego, chociaż chciałam skakać z radości z tego małego spostrzeżenia, którego dokonał mój 29- letni braciszek, wzruszyłam nonszalancko ramionami i zjadłam kolejnego chipsa.
- A ty?
- Co ja? - Spytał powoli, jakby moje pytanie było podchwytliwe.
Machnęłam ręką.
- Nadal nie masz zamiaru pracować na etacie? Jak ty to mawiasz? - Przerwałam, robiąc teatralną ciszę. - Ach, tak, wegetacja.
Uśmiechnął się tym wiecznie chłopięcym uśmiechem, tym, który tak bardzo irytował mamę.
Wstał, nachylił się nade mną i mruknął:
- Coś ci powiem, Caro. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
I w tej samej sekundzie zerwał ze mnie koc. Pisnęłam, kiedy powiew chłodnego powietrza uderzył w moje nogi. Boże, czy on kiedyś wydorośleje?
- Co tam się dzieje? Ojciec, idź tam do nich!
Uśmiechnęłam się z nostalgią, kiedy usłyszałam sfrustrowany głos mamy. Miałam 26 lat, jednak zawsze sprawiała, że czułam się, jak nieodpowiedzialna nastolatka.
Tata wyszedł z kuchni i stanął na środku pokoju. Obserwował mnie i Davida ze zmarszczonymi brwiami. Przez moment udawał poważnego, ale sekundę później zachichotał głośno. Zacierając ręce, usiadł na kanapie, zabierając mi pilot od telewizora.
Roześmiałam się, choć nie miałam z czego, ale właśnie to sprawiała jego obecność. Sprawiał, że wszystko było łatwiejsze i weselsze.
- OJCIEC!
Krzyk mamy poniósł się echem po całym domu. A mama to już była inna kwestia. Nie zwracając na nią uwagi, nadal z ciekawością oglądał skoki narciarskie.
- I jak tam, córcia? Schudłaś.
Och. Mój dzień naprawdę stawał się coraz lepszy.
- Miałam z czego.
Wykonał jakiś niekontrolowany ruch ręką; na pewno to po nim odziedziczyłam.
- Przestań. Jedz, jedz.
Kochany tatuś. Zawsze widzący we mnie to, co najlepsze.
- A co z pracą?
Mój braciszek wyprzedził mnie z odpowiedzią.
- Tak, jak na każdym innym etacie, tato. Wegetacja. - Ojciec obrzucił go gniewnym spojrzeniem, choć mu trochę nie wyszło. Tata nie potrafił udawać sfrustrowanego człowieka.
- Jestem prawnikiem, Stefanie. Uwierz mi, lubię ten zawód. - Powiedziałam, nie mogąc nie zauważyć dumnego wyrazu twarzy taty.
- Pogadamy za 10 lat. - Mruknął Stefan.
Mama pojawiła się w drzwiach od salonu z rękoma założonymi na biodrach.
- Ile mam na ciebie czekać? - Syknęła po chwili do taty.
- Nie teraz, skoki są. - Roześmiałam się. Wymówka, którą obdarzał ją, od kiedy pamiętam.
Oczywiście, w odpowiedzi mama rzuciła go ścierką. Potem skupiła swoją uwagę na Stefanie.
- A ty znowu z tym swoim nędznym życiem? Do pracy, leniu! - I z uśmiechem anioła spojrzała na mnie. - A ty odpoczywaj, dziecko.
Odwróciła się na pięcie, mamrocząc coś niemiłego pod nosem, tymczasem na twarzy Stefana pojawił się krzywy uśmiech.
Tata na chwilę oderwał się od telewizora, marszcząc brwi.
- To jej sposób okazywania miłości.
Skrzywiłam się, kiedy jego głos poniósł się po całym domu. Już zdążyłam zapomnieć jak głośny potrafi być. Kiwnęłam głową. Mieliśmy różne charaktery. Mama była nadopiekuńcza, szybko się złościła i była samotnikiem. Tata uwielbiał towarzystwo i zabawę, za to Stefan był irytujący pod każdym względem, lecz był zarazem moim przyjacielem, któremu się zwierzałam. Kłóciliśmy się przy każdej okazji, śmialiśmy z głupich żartów i oglądaliśmy mecze, tak bardzo znienawidzone przez mamę, które jednak były rodzinną tradycją.
I był to dom.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
- Obiecałaś przyjeżdżać częściej.
Niebieskie oczy mamy patrzyły na mnie z naganą. Tata, stojąc w drzwiach, przystępował z nogi na nogę.
- Mam dużo spraw. Jest ciężko.
- Tym bardziej przyjeżdżaj.
Nie było sensu się kłócić. Z mamą nie wygrasz. Uśmiechnęłam się uspokajająco.
- Ach! A co z tym twoim Tylerem?
Przewróciłam oczyma, a tata przestał obserwować sąsiadów z naprzeciwka. Zaalarmowany podniósł brwi i spojrzał na mnie wyczekująco.
- On nie jest mój. - Sapnęłam z frustracją. Nigdy więcej jej nic nie powiem. Zawsze tak jest.
- Ja też tak mówiłam dwadzieścia dziewięć lat temu. - Szepnęła konspiracyjnie zerkając na tatę.
- Liz, daj jej spokój. Dziewczyna zajmuje się pracą. Chłop jej do szczęścia niepotrzebny.
- A ty znowuż jesteś zazdrosny. Na miłość boską, skończy, jako stara panna. Mój brat miał rację, kiedy mówił, aby nie siadała na rogu stołu.
Wypuściłam powietrze z głośnym syknięciem. Stałam w drzwiach naszego domu, żegnając się z rodzicami i jak zwykle jedna minuta zmieniała się w dziesięć. Szczerze mówiąc, zaczynało mi się robić chłodno, miałam tylko bluzę na sobie, a w tym roku listopad był nadzwyczaj zimny.
- Halo! Ja tu jestem!
Spojrzeli na mnie jak na ufoludka. Piwne oczy taty i błękitne mamy. Tak bardzo odmienni. Mama blada, z malutkim nosem i blond włosami, a tata z karnacją typową dla Włochów, dużym, prostym nosem i czarnymi włosami. W sercu poczułam ukłucie. Znów od nich wyjeżdżałam. Od tych szalonych ludzi, których zazwyczaj miałam dosyć, jednak kochałam ich za to, jacy są. Gdyby nie oni, kto wie, byłabym zupełnie inną osobą.
- Tato, uwierz mi, nie mam zamiaru wychodzić za mąż, a nawet, jeśli, to wesela nie będzie. Z tobą byłby to zbyt duży wstyd. – Mama uśmiechnęła się szeroko, kiedy patrzyła na zszokowanego tatę. - Mamo, Tyler nie jest mój i nigdy nie będzie. Teraz stawiam na karierę.
Jej uśmiech zniknął i jak to miała w zwyczaju, kiedy coś nie szło po jej myśli, napuszyła się.
- Dzięki za obiad. Było przepysznie, jak zawsze. - Przytuliłam ją, kiedy mruczała pod nosem, że jestem jedyną osobą, która ją chwali. Potem wyściskałam tatę, mówiąc mu, aby nie palił. Posłał mi oczko. No cóż, przynajmniej próbowałam.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do swojego starego forda mustanga. Kiedy odpalałam samochód, zdążyłam usłyszeć jak mama woła tatę, a ten odpowiada jej z irytacją:
- Czego chcesz, kobieto?!
Nie wiedzieć czemu, uśmiechnęłam się pod nosem.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX XX
Wykończona dwugodzinną jazdą z obrzeża Nowego Jorku, aż do centrum tego miasta, praktycznie na czworaka wchodziłam po schodach na trzecie piętro do mojego mieszkania, które wynajmowałam wraz z dwoma przyjaciółkami. Winda znów była zepsuta, zazwyczaj jej nie używałam, nie byłam aż tak leniwa, jednak dzisiaj nie pogardziłabym nią.
Drzwi były otwarte i po raz pierwszy nie wkurzyłam się z tego powodu. Szukanie kluczy w mojej torbie po tym, jak mama dała mi wałówę na następny miesiąc byłoby koszmarem.
Z ulgą kładąc ciężar na podłodze w przedpokoju, bez mrugnięcia okiem ruszyłam do salonu.
Kremowe ściany dodawały ciepła, a fioletowe akcenty sprawiały, że nie było tu tak nudno. Salon, łączony z kuchnią był moim niebem. Uwielbiałam przesiadywać na kanapie, oglądać horrory, zajadając się kanapkami z majonezem wraz z dziewczynami. Bonnie wieczorami zawsze pichciła, uwielbiała eksperymentować, ale na szczęście dla mnie i Elenie, te eksperymenty zazwyczaj jej się udawały. Czego nie można powiedzieć o mnie i Elenie. Jesteśmy mistrzyniami w pieczeniu ciast i przeróżnych babeczek, bo trudno nam się obyć bez cukru w naszym życiu, jednak przyrządzić spaghetti? Powiem tak: ja nawet nie wiem jak się gotuje makaron. A skoro Bonnie uwielbiała gotować to, po co miałyśmy się uczyć czegoś, co na razie kompletnie nie było nam potrzebne? Druga rzecz jest taka, że po prostu nam się nie chcę.
Dzisiejszy wieczór był taki sam, jak zazwyczaj. Bonnie krzątała się po kuchni w swojej pidżamie, przygotowując kolacje, a Elena w swoich spranych dresach oglądała powtórkę jakiegoś serialu, czekając z marsem na twarzy na jedzenie.
Głodne nie byłyśmy sobą.
Ściągnęłam z nóg adidasy, rzuciłam je gdzieś w stronę holu i oklapłam na kanapę obok Eleny. Zauważyłam, że ogląda Gotowe na Wszystko. Znów. Zerknęłam na nią. Kiedy dowiedziała się, że serial się kończy wpadła w swoistą depresję. I nie żartuję. Wzięła urlop w swojej gazecie, gdzie jest dziennikarką i przez tydzień nie wychodząc z mieszkania oglądała cały serial od początku. Skończyło się to tak, że depresja udzieliła się i nam.
Rozumiałam Elenę. Wychowałyśmy się na tym serialu. Doskonale pamiętałam te beztroskie chwile w collegu, kiedy siadywałyśmy przez telewizorami z zainteresowaniem, czując się tak, jakby świat stał przed nami otworem. Chyba dla Eleny było to symboliczne pożegnanie studenckiego życia.
- Nie patrz tak na mnie, Caroline. - Och, byłam Caroline. Czyli nie była w zbyt dobrym humorze. - Nie zapominaj, że mam nagranie, kiedy to wyłaś z płaczu, kiedy Mike Delfino zginął.
Otworzyłam szeroko buzię. Przekomarzała się ze mną, jednak... to był cios poniżej pasa. Uwielbiałam Mike'a Delfino.
- To jest groźba. - Mruknęłam. - Groźby są karalne.
Elena cmoknęła poirytowana.
- Cholera, czasami żałuje, że poszłaś na prawo.
Z kuchni dobiegł nas śmiech Bonnie.
- Boże, Elena, po prostu jej to powiedz.
Znałam ten ton głosu Bonnie zbyt dobrze. Lekko znudzony, poirytowany a zarazem zmartwiony. Spojrzałam na Elene po raz drugi, tym razem skrupulatnie chłonąc szczegóły.
Burze ciemnych włosów, zawiązała w kitek. Były niewyprostowane, co było dosyć dziwne. W jej piwnych oczach, widziałam tylko... smutek. Rozgoryczenie, żal i smutek. Zmarszczone czoło, usta zaciśnięte w cienką kreskę i okrągłe policzki. Zazwyczaj tryskała optymizmem, wręcz miała ADHD, co zawsze jej powtarzałam ze śmiechem. Przesunęłam się do niej bliżej.
Nie musiałam jej pytać, aby wiedzieć, znałam ją przecież od podstawówki
- Co znowu zrobił ci ten dupek? - Spytałam bez ogródek.
Elena westchnęła w odpowiedzi. Wraz z tą czynnością, całe napięcie zeszło z niej. Usta znów miała pełne, czoło gładkie a ramiona opadnięte. Spojrzała na mnie pytająco.
- Co we mnie jest nie tak? Zawsze, wszystko kończy się źle!
Przegryzłam wargę.
- Po prostu jesteś dla nich zbyt dobra. Szybko się przerażają, zaczynając rozumieć, że spotkali ideał. A, że oni sami nim nie są, więc uciekają gdzie pieprz rośnie.
Elena z błąkającym się lekkim uśmiechem na twarzy, walnęła mnie lekko w żebra.
- Wiem, że to nieprawda, ale dzięki.
- Od tego są przyjaciółki, nie? - Mruknęłam. Roześmiała się, choć w jej oczach nadal widziałam zranienie.
- Terry był naprawdę miły. - Szepnęła.
- I miał piękne oczy. - Dorzuciłam szybko, uśmiechając się z rozkoszą.
- I miał piękne oczy. - Powtórzyła, jak echo.
Skrzywiłam się na pewną myśl.
- Ale miał okropne imię. Terry kojarzy mi się ze staruchem z brzuchem piwnym i złotym zębem.
Elena zachichotała.
- Masz rację. Och, wyobraź sobie mnie za czterdzieści lat z takim facetem. Ugh.
Przez nasze twarze przebiegł dreszcz obrzydzenia.
- Elena, jeśli tylko coś powiesz, to my chętnie z Bonnie pójdziemy do niego i przeprowadzimy z nim kulturalną rozmowę, jak na cywilizowanych ludzi przystało.
Elena posłała mi pobłażliwy uśmiech.
- Inaczej mówiąc: powiesisz go za jaja.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Coś w tym stylu. - Mruknęłam, mrugając okiem.
- Pomyślę nad tym, chociaż szczerze powiedziawszy wolałabym osobiście mieć tę przyjemność.
- Jeeeeeedzeeeeeenieeeeee!
Zerknęłam w stronę kuchni. Za każdym razem, kiedy tak krzyczała, czułam się, jak w domu.
Elena była w lepszym humorze. Pewnie jutro znów będzie nieznośna z tym swoim optymizmem i zarażającym uśmiechem. Wyczułam zapach kurczaka unoszący się w salonie. Pychota.
Z przedziwną, nową siłą, którą myślałam, że w sobie już dziś nie znajdę, wstałam z kanapy i pociągnąwszy Elene za sobą ruszyłam do kuchni, a tam w trójkę usiadłyśmy przy stole.
Spojrzałam na kurczaka przede mną. Czułam, jak zaczynam się ślinić. Boże, czy ja kiedykolwiek nie będę głodna?
- Dziewczyny, czy ten kurczak też się do was uśmiecha?
