I

To był ostatni dzień stycznia, a cały Nowy Jork otulała śnieżna, puchowa otoczka. Miasto wyglądało jak ze świątecznego filmu. Po wilgotnym, błotnistym Bożym Narodzeniu była to miła odmiana, jednak Tommy po stokroć wolał błoto i dodatnie temperatury, niż metrowe zaspy i minus dziesięć stopni przy bezwietrznej pogodzie. Może czasem spadł deszcz i ławki w Central Parku były mokre, więc podczas jednej nocy ześlizgiwał się z nich co najmniej kilka razy, ale przynajmniej nie było choćby najmniejszej szansy zamarznięcia na śmierć.

Dziś już w południe temperatura wyniosła trzynaście stopni poniżej zera i uparcie spadała, aby o dwudziestej osiągnąć dumne minus osiemnaście i pół. Tommy słyszał rozmowy przechodniów, którzy powtarzali opinie synoptyków, że to prawdopodobnie zima stulecia.

Świetnie, kurwa.

Tommy naprawdę bał się, że jeszcze kilka nocy spędzonych w parku i rano po prostu się nie obudzi.

Czasami mógł rozgrzać się kawą, którą kupował razem z zeschniętym pączkiem za drobne wrzucane do czarnego futerału przez nielicznych przechodniów, nagradzających go za grę na sfatygowanej gitarze. Nie byli zbyt hojni, bo od kiedy przyjechał tu w październiku (i skończyły mu się wszystkie pieniądze wzięte z domu i zarobione na trzech chałturach w pubie przy Sto Trzydziestej Wschodniej), w motelach przemieszkał tylko tydzień. I to pięć dni od razu po przyjeździe. Dawało to jeden dzień w grudniu (kiedy ktoś przypadkowo wrzucił mu banknot studolarowy i Tommy uciekł, zanim pechowy darczyńca się zorientował) i jeden w styczniu (kiedy zarobił tyle, że rezygnując z kolacji spędził noc w całkiem przyjemnych – ciepła woda i zero karaluchów! – warunkach).

Błąkające się po Central Parku wolontariuszki namówiły go raz na noc w schronisku dla bezdomnych, ale szybko stamtąd uciekł; niesamowicie depresyjne miejsce, a poza tym Tommy był zbyt dumny, aby tam zostać. Da sobie przecież jakoś radę sam.

W ciągu dnia jeździł na niezliczone przesłuchania do lepszych, gorszych i tych całkiem beznadziejnych zespołów, a po południu wracał do Parku, aby do północy (a czasem dłużej) grać, starając się zarobić chociaż na kolację.

Żałował, że nie śpiewał zbyt dobrze. To by mu bardzo pomogło. Śpiewająca gitarzystka dwie alejki dalej zawsze zarabiała na nocleg, kolację, a często też nawet na śniadanie.

Dziękował Bogu, że miał całkiem niezłą odporność. Inaczej już po kilku tak zimnych nocach złapałby zapalenie płuc i umarł, skulony pod swoją (od połowy listopada nazywał ją już „swoją") ławką.

O dwudziestej trzeciej było już tak zimno, że Tommy postanowił zagrać ostatnią piosenkę i zwinąć się do całodobowej kawiarni, bo wydawało mu się, że na jedną kawę już zarobił. Skulił się, starając ochronić od lodowatego wiatru, zesztywniałymi dłońmi grając kolejne akordy. Nagle opuszczone w dół oczy zarejestrowały zwalniający cień, zaledwie kilka kroków od niego. Nie odważył się unieść wzroku nawet wtedy, gdy tuż naprzeciw niego zatrzymała się para butów w lamparcie cętki. Osobliwy widz nie ruszył się o krok, aż Tommy zagrał ostatnie nuty jednego z utworów Led Zeppelin. Odetchnął głęboko i podniósł głowę.

Zobaczył szeroki, sympatyczny uśmiech i szczerze zaciekawione, promieniście niebieskie oczy. Kosmyki czarnych włosów opadały nonszalancko na czoło, a usiane piegami policzki pokrywał delikatny rumieniec wywołany mroźnym powietrzem.

- Byłeś dobry. Nawet bardzo dobry. – Głos miał ciepły i łagodny.

- Dzięki – mruknął Tommy. Z żalem zauważył, że nieznajomy nie sięgnął nawet po portfel, aby dorzucić kilka dolarów do skromnej sumy zmiętych banknotów leżących w futerale.

- Umiesz też śpiewać?

Tommy pokręcił przecząco głową. – Niestety nie. Przykro mi.

- To zagraj mi coś. Mam ochotę pośpiewać. Umiesz coś Queen?

Spojrzał na bruneta, przeczesując palcami swoje blond kosmyki. Nie dziwił się, że chciał śpiewać Freddiego. Był co najmniej tak samo ekstrawagancki. Krzykliwa, różowa marynarka wystająca spod rozpiętego turkusowego płaszcza. Czarne, skórzane spodnie ciasno opinające szczupłe, długie nogi. Zabawny, wysoki kapelusz magika ozdobiony pawim piórem. No i te buty. Był niczym najbarwniejszy ptak, tak bardzo wyróżniający się wśród i tak kolorowego nowojorskiego tłumu.

Tommy wzruszył ramionami i zagrał I want to break free. Nieznajomy znał się na rzeczy; śpiewał czysto, w rytmie, a głos miał naprawdę niesamowity. Niektóre dźwięki wydobywające się z jego ust sprawiały, że Tommy miał gęsią skórkę. Zdziwiłby się, gdyby brunet nie był profesjonalnym wokalistą lub nie grał na Broadwayu.

Ostatnie słowa umilkły tuż zanim palce Tommy'ego zagrały ostatnie nuty utworu. Tommy podniósł wzrok znad strun gitary na swojego osobliwego widza. Stał teraz bliżej, mniej w cieniu. Zauważył, że oczy nieznajomego ozdobione były mocnym, ciemnym makijażem. Brokat z powiek częściowo spadł na policzki i nos. Z pewnością był artystą. Jak zresztą chyba każdy w tym mieście.

Niebieskooki uśmiechnął się szeroko i nieznacznie skłonił – Adam.

- Tommy – uścisnął krótko wyciągniętą dłoń. Była chłodna, ale bardzo miękka.

- No więc, Tommy – Adam włożył dłonie do kieszeni płaszcza i przekrzywił z zaciekawieniem głowę – W jakim zespole grasz? Chętnie wybrałbym się na koncert.

Blondyn pokręcił głową i przykucnął, aby włożyć zarobione drobne do kieszeni, a gitarę do futerału.

- Na razie w żadnym. – powiedział pod nosem.

Brunet milczał przez kilka sekund, wyraźnie analizując jego odpowiedź, ton głosu, a także fakt zarabiania grą na gitarze w jednej z alejek Central Parku. Tommy wiedział, że nieznajomy połączył wszystkie fakty, na pewno zauważył też podarty rękaw skórzanej kurtki. Niezależnie od jego woli, poczuł na policzkach rumieniec wstydu.

Nie rozumiał jednak sam dlaczego; nie znał go przecież, dlaczego więc przejmował się, co o nim pomyśli?

- Jesteś bardzo zmęczony? Może napijesz się ze mną kawy?

Tommy był wdzięczny, że Adam nie dopytywał. Już samo spanie w parku i nędzne próby zarabiania grą na gitarze uważał za wystarczająco upokarzające. Nie potrzebował, aby nieznajomy poruszał ten temat.

Jednak… Spojrzał na niego zaciekawionym wzrokiem. Nie był uprzedzony, ale to było przecież oczywiste. Nawet idiota przez sekundę nie pomyślałby inaczej.

Jak powinien to powiedzieć?

-Hm… - zwilżył językiem wargi. Czy nie będzie zbyt szorstki? Nie znał go, ale mimo to nie chciałby go urazić. - Ja… cóż, nie umawiam się z facetami.

Adam zamrugał kilka razy, na jego twarzy malowało się zdziwienie. W jednej sekundzie blondyn poczuł się jak totalny idiota. Po kilku sekundach dzwoniącej w uszach Tommy'ego ciszy, brunet uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.

- A kto tu mówi o randce? – zachichotał. – Zapraszam cię na zupełnie niezobowiązującą kawę w ramach podziękowania za ten mały występ. – Zbliżył się i uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu, utrzymując jednak dystans. – Spokojnie, Tommy, żadnej randki. Mój chłopak nie byłby z tego zadowolony.

Tommy poczuł pogłębiający się rumieniec zażenowania. – Przepraszam, ja… O rany, nawet nie wiem, co powiedzieć. – Zawstydzony, opuścił głowę i podrapał się z roztargnieniem po karku. – Cholernie mi głupio, nie powinienem…

Adam machnął ręką. – Daj spokój, nie przejmuj się. – Uśmiechnął się pokrzepiająco do blondyna, który wziął w dłoń futerał i zarzucił na plecy wyglądający na ciężki plecak. – Gotowy?

Tommy pokiwał głową i wraz z całym swoim dobytkiem ruszył alejką w ciemność ramię w ramię z kolorowym nieznajomym.

- Założę się, że często podrywają cię faceci.

Tommy spojrzał z zaciekawieniem na swojego rozmówcę. – A niby czemu?

Brunet wzruszył ramionami. – Nie wiem. Może masz taki typ urody.

Tommy nie odpowiedział. To było dziwne. Nieznajomy był dziwny. Podniósł kubek i wypił dwa łyki ciepłej jeszcze kawy. Z każdą sekundą cisza stawała się oraz bardziej niezręczna.

- Przepraszam, nie powinienem tego mówić.

- Nie przepraszaj, nie masz za co. – Podniósł wzrok znad kubka i przeniósł go na Adama, który w zamyśleniu wodził palcem o krawędzi filiżanki. Brunet uśmiechnął się od nosem. – No więc… Czym się zajmujesz?

Zanim odpowiedział, przyszła do nich kelnerka, proponując dolewkę kawy. Adam pokręcił głową, dziękując grzecznie i obdarzając dziewczynę uroczym uśmiechem. Tommy pomyślał, że pewnie właśnie nim zjednywał sobie ludzi. Nie wiedział na pewno, ale wyobrażał sobie, że z takim podejściem do życia musi mieć duże grono przyjaciół.

- Jestem aktorem. Musicalowym.

Spodziewał się takiej właśnie odpowiedzi. Nie wyobrażał sobie, aby tak barwna postać pracowała jako księgowy czy kierownik kadr. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak Adam wyglądałby w okularach, garniturze i tych lamparcich butach.

- Więc Broadway?

- Głównie. – przytaknął. – Czasem z niektórymi musicalami jeździmy do Europy. Właśnie wróciliśmy z Francji.

- Brzmi świetnie. – uśmiechnął się delikatnie. Jego rozmówca pasował idealnie do szalonych imprez na francuskich riwierach.

Adam obdarzył go tym samym uśmiechem, co kelnerkę. Zdjął marynarkę i odwiesił ją na krzesło obok. Pod nią miał zaskakująco zwyczajną koszulkę, której biel podkreślała niedawno zdobytą opaleniznę. Szczupłe ramiona tak jak policzki i szyja były całe pokryte piegami.

- Masz kalifornijski akcent.

- To pytanie?

Brunet zaśmiał się perliście. – Prawie. Robię do niego podchody. – Nadal uśmiechnięty, pochylił się w jego stronę, patrząc z zainteresowaniem na blondyna. – Skąd przywiało cię do Nowego Jorku, Tommy?

- Burbank, Los Angeles. Choć przez chwilę mieszkałem też w Jacksonville na Florydzie. - nie wiedział, czemu o tym mówił. Nie powinien chyba dzielić się z nieznajomym takimi szczegółami. Jednak coś w spojrzeniu Adama mówiło mu, że mógł mu śmiało zaufać.

- Czego nie robi się dla ukochanej, co?

Tommy przytaknął. Rzeczywiście, pojechał tam za jedną ze swoich byłych dziewczyn. Nie pytał skąd Adam to wiedział. Przez tych kilka godzin spędzonych w jego towarzystwie upewnił się w przekonaniu, że nowy znajomy jeszcze nie raz go zaskoczy. Był prawdziwą indywidualnością.

Siedzieli tak niemal do szóstej. Adam opowiedział mu o musicalach, podróżach, swoim chłopaku (także aktorze), a nawet o ukochanej mamie. Tommy zrewanżował się szczerą opowieścią o podróży do Nowego Jorku i codziennej walce o muzyczny kontrakt. Brunet nie ciągnął go za język. Pozwolił się wygadać, nie wtrącając się zbytnio. Tommy pomyślał, że zrobiłby karierę jako terapeuta.

W końcu Adam powiedział, że musi iść na poranną próbę, a Tommy miał na dziś zaplanowanych kilka przesłuchań. Brunet szybciej wstał od stolika, rzucił na niego kilka dolarów. Ruszył w kierunku drzwi zanim Tommy zdążył coś powiedzieć. Odwrócił się jeszcze raz tuż przed wyjściem i powiedział z uśmiechem:

- Do zobaczenia, Tommy.