PRAWDA
Otworzyłam oczy; niesamowita biel oślepiła mnie na ułamek sekundy. Zacisnęłam mocno powieki. Przez chwilę myślałam, że nie żyję i jestem w niebie, po czym zaczęły mi powoli wracać zmysły. Słyszałam pikanie po mojej lewej stronie i jakiś odległy szum; mój nos zaczął pieścić zapach kwiatów, a potem poczułam coś ciężkiego na stopach. Znowu podniosłam powieki. Obraz z Oka wyostrzył się dosyć szybko.
W nogach szpitalnego łóżka, na którym leżałam w idealnie wyprasowanej pościeli, spała zwinięta w kłębek Alex. Ze swoimi brudnymi glanami na czystym prześcieradle! Poczułam wzruszenie.
Rozejrzałam się. Pokój był bardzo nowoczesny; duże okno przesłaniały błękitne rolety, wpuszczając ciepłe promienie słońca. Obok łóżka stały różne maszyny, w tym komputer, do którego byłam podłączona. Czyli przeżyłam i byłam pod opieką Lekarza. Zerknęłam na róże stojące w wazonie na stoliku obok. Mój drugi bukiet w życiu.
Ostrożnie wysunęłam nogi spod mojej przyjaciółki. Działały. Odkryłam się i przesunęłam dłonią po bandażu na żebrach. Wzięłam głębszy oddech tylko po co, żeby przekonać się, jak bardzo mnie zaboli. Zagryzłam wargi, obejmując się w pasie. Nagle Oko zgasło. Po chwili jednak zobaczyłam przed nim drewniane drzwi i moją dłoń sięgającą do klamki. Otworzyłam je i znieruchomiałam. Niemal krzyknęłam, widząc Damiena. Wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Chciałam się uchylić przed jego ciosem, ale nie udało mi się. Zamknęłam Oko, zakrywając twarz rękami. Serce biło mi jak szalone. Mózg tymczasem nie przestawał wciąż i wciąż wracać do tego wspomnienia. Wyrwałam kabel z głowy. Nie pomogło; ciągle widziałam Damiena.
INICJACJA SKANOWANIA. BŁĄD. BRAK DOSTĘPU.
- Cholera – szepnęłam, obejmując głowę ramionami. Zacisnęłam mocno powieki. Mózg nawalał.
- Nie udało mi się usunąć wirusa. – Usłyszałam i podniosłam oczy.
Lekarz stał w progu. Wysoki, umięśniony mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. Wbił ręce w kieszenie i przeszedł pokój do okna. Śledziłam go uważnym wzrokiem. Alex poruszyła się przez sen.
- Dziękuję za uratowanie życia – powiedziałam, marszcząc brwi.
Spojrzał na mnie, mrużąc oczy, a potem rozluźnił krawat.
- Nie udało mi się usunąć wirusa – powtórzył. – Nie ja cię operowałem. Nie ja wyjąłem kulę. Ja tylko znalazłem ci wolny pokój, w miejscu, gdzie nikt o nic nie pyta i zapewniłem ci odpowiednią opiekę.
UWAGA! WYKRYTO WIRUSA! UWAGA! WYKRYTO WIRUSA!
- Fuck – syknęłam, znowu obejmując głowę. – Ile tutaj jestem?
- Trzy dni. – Podszedł do bukietu róż, zerwał płatek i zaczął się nim bawić między palcami. – Powinnaś zostać tutaj przynamniej drugie tyle.
- Dziękuję za radę – mruknęłam – ale ty już mi nie pomożesz.
- A kto ci pomoże, Williams?
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Zaczął bawić się rękawem, odkrywając raz po raz kawałek kodu kreskowego. Milczał. Wreszcie skrzyżował ramiona na piersiach.
- Zostań tutaj, jak długo chcesz – powiedział.
- Dzięki, ale nie będę się narzucała. – Odkrywałam nogi do końca i ostrożnie stanęłam na podłodze, a potem wstałam. Tym sukcesem cieszyłam się tylko kilka sekund, bo oto moje kolano zgięło się samo i poleciałam prosto na stolik, przewracając go. Upadłam na ziemię; wazon spadł obok mnie, rozbijając się na drobne kawałeczki. Róże wypadły na białe płytki podłogi, a woda wylała się dookoła. Żebra eksplodowały bólem.
Hałas obudził Alex; zerwała się na równe nogi.
- Erica! – krzyknęła i po chwili była już obok, próbując mnie podnieść.
- Zostaw – szepnęłam, zbierając róże. Lekarz nie poruszył się; już nie był mi nic winny.
Moja przyjaciółka dźwignęła mnie z ziemi i pomogła usiąść na posłaniu, a potem przytuliła mnie do siebie, głaszcząc łagodnie po włosach. Odwzajemniłam uścisk, nadal z kwiatami w dłoni. Alex zaczęła szlochać.
- Żegnam. – Usłyszałam i spojrzałem nad ramieniem mojej przyjaciółki na mężczyznę. Skinęłam mu głową. Wyszedł, poprawiając garnitur.
Zanim Alex się uspokoiła, minęło sporo czasu. Milczałyśmy. Wreszcie puściła mnie i zerknąwszy na róże, wstała, wycierając oczy rękawem.
- Przyniosę jakiś wazon – szepnęła.
- Nie, Alex, wynosimy się stąd. – Spojrzałam na nią twardo. – Zapytaj pielęgniarkę o moje rzeczy.
Pomogła mi się ubrać.
- Zawsze chciałam mieć taką dużą, śliczną lalkę – powiedziała, uśmiechając się.
Posłałam jej blady, sztuczny uśmiech. Nie przejęła się, pomagając mi wyjść z pokoju.
Położyła mnie na moim łóżku, idąc po laptopa. Usiadłam, ostrożnie wkładając pod kark poduszki.
- Jest wszędzie – szepnęła Alex; jej palce przebiegały szybko po klawiszach.
- Zrób coś – powiedziałam słabo.
- Bardzo bym chciała. – Poczułam ciepłą dłoń na ramieniu; dotknęłam jej swoją.
Nie wiem, jak długo siedziałyśmy razem, kiedy wreszcie odłączyła mój kabel.
- Poddałam kilka plików kwarantannie, nic więcej nie zrobię. Przydałby się Gabe.
Pokiwałam głową. Odłożyła laptop na podłogę i ułożyła się obok mnie.
- John opowiedział mi wszystko. Był bardzo dzielny. Ty też. – Mówiąc to, pogłaskała mnie po zabandażowanym boku. – Najważniejsze, że żyjecie. Oboje.
- Jak zobaczyłam Damiena... – zaczęłam, ale szybko umilkłam. – Ja go już nie zobaczę, prawda?
- Co chcesz, żebym ci odpowiedziała?
- Nie wiem. Już nic nie wiem. Mam w głowie chaos. Dlaczego wszystko nie może być piękne i proste?
- Bo życie to nie bajka – szepnęła mi Alex, nadal głaszcząc mnie po żebrach.
- Zamknął mnie w klatce z jedną kratą, ale nie mogłam się z niej wydostać. Dał mi Theo, żeby mnie pilnował. A potem... wepchnął mnie w ramiona własnego brata, bo czuł, że jest mu coś winny. Czy w ogóle pomyślał o moich uczuciach? Czy w ogóle myślał o mnie?...
- Cały czas o tobie myślał, dlatego zrobił, co zrobił.
- Ile razy powiedziałam mu, że go kocham?... – Mój głos się załamał. – A on robił sobie ze mnie żarty i wysyłał do Johna. Jakbym była blaszakiem, któremu można ciągle rozkazywać. Wolałabym, żeby... żebyśmy się nie spotkali po raz ostatni, żeby mi nic nie powiedział!... Nienawidzę go, Alex.
- Nie mów tak, kotek. Nie mów tak, proszę. To nieprawda.
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić.
- Już nawet nie wiem, którego z nich kochałam... kocham.
- Powiedziałaś Johnowi, że go kochasz. A ja go w tym upewniłam. Przemyśl to.
- On mnie potrzebuje, prawda?
- Jak my wszyscy, skarbie.
***
Ściągnęłam spodnie i usiadłam na skraju metalowej ławki. Czułam ścisk w żołądku. Bałam się. Właśnie czekała mnie najtrudniejsza misja w życiu. Miałam zostać przeniesiona w czasie. Byłam przygotowana, ale czułam, że o czymś zapomniałam. Przeczesałam włosy palcami; nadal były bardzo krótkie.
Nagle skrzypnęły ciężkie drzwi. Jeśli John po raz setny chce zapytać, czy jestem pewna, powiem mu, że tak, na bank. Ale do pomieszczenia wszedł Damien. Wpatrywałam się w niego zdumiona.
- Powiedział, że nie przy... – zaczęłam, ale chłopak nagle znalazł się przy mnie, klękając na podłodze. Ujął moją twarz w dłonie i pocałował. Tego się nie spodziewałam; nie zamknęłam nawet oczu.
- Erica – szepnął, patrząc mi prosto w twarz. – Kocham cię.
Przeszedł mnie dreszcz. Uderzyła mnie siła jego spojrzenia. Objął mnie mocno, przytulając głowę do mojej piersi. Moje dłonie spoczęły na jego ramionach. Przypomniałam sobie każdą chwilę, kiedy to ja przychodziłam do niego i mówiłam, że go kocham. Zawsze się śmiał i pytał, czy naprawdę tak źle mi było z Johnem w nocy. Ja nie potrafiłabym teraz naigrywać się z niego. Po prostu jego bliskość była jakaś intensywniejsza niż zwykle; chyba dlatego, że tym razem on chciał być blisko.
- Kocham cię i zawsze cię kochałem. Ja biorę cię taką, jaka jesteś, pamiętasz? To byłem ja. To zawsze byłem ja – powiedział z uchem tuż przy moim sercu, musiał więc usłyszeć zmianę w jego rytmie.
- Słucham? – wyszeptałam.
Cofnął się i wyciągnął łańcuszek spod koszuli. Na jego końcu wisiał mój kolczyk.
- To zawsze byłem ja, Erica. Ja wysłałem do ciebie Theo, żeby cię chronił, bo sam nie mogłem. Ja wyciągnąłem cię wtedy z wody. Ja załatwiłem tego cyborga w magazynie, kiedy skończył ci się magazynek.
Słuchałam go, a wspomnienia wracały same. Wszystko nagle nabrało sensu.
- Nie jestem chory, nie umieram na raka. Okłamałem cię, bo chciałem, żebyś była z Johnem. To przeze mnie straciliśmy mamę. Chciałem, żeby znowu przypomniał sobie, dlaczego warto poświęcić wszystko dla dobra ludzkości. Chciałem, żeby miał ciebie. Kobietę. Drugiego człowieka.
Poczułam łzy w oku. Szybko ujął moje dłonie.
- Przepraszam. Wybacz mi, proszę. To wszystko... ja... z miłości do ciebie. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Wtedy i ja byłbym szczęśliwy. Byłem szczęśliwy, choć nigdy nie miałem cię tylko dla siebie, Erico.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Znowu mnie pocałował. Objęłam go mocno.
- Kapitan Williams, już czas. – Usłyszałam z progu.
Wstaliśmy z podłogi, nie przestając się całować. Dopiero na korytarzu wziął mnie za rękę. Miałam chaos w głowie, a moje serce biło jak szalone.
Wszystko było gotowe. Damien pociągnął mnie w stronę wehikułu. Spojrzałam na Johna; niech mnie znowu zapyta, czy jestem pewna! Błagam! Ale on stał milczący, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
Zatrzymałam się i znowu objęłam Damiena, całując go. Wszystkie spojrzenia zatrzymały się na nas.
- Już czas – powiedział chłopak, wreszcie mnie puszczając. Ściągnął mi z szyi nieśmiertelniki. – Zaopiekuj się nami, dobrze?
- Nie... – wyszeptałam. – Nie chcę...
Objął mnie znowu. Wyładowania elektryczne uruchomionej za nami machiny przyśpieszyły.
Wszystko działo się tak szybko!
- Jesteśmy gotowi. – Usłyszałam głos Gabriela i wtedy Damien pchnął mnie lekko do tyłu. Nie sądziłam, że staliśmy tak blisko wehikułu. Zanim pochłonęła mnie światłość, dojrzałam jeszcze twarz młodszego Connora. Uśmiechał się przez łzy. Jego usta poruszyły się. Wybacz mi.
- Wybaczam! – krzyknęłam, ale wątpiłam, czy usłyszał, bo nagle zobaczyłam swoje nagie kolana, uderzające mocno w zieloną murawę. Rozpłakałam się w głos, myśląc o tym, jak bardzo mnie okłamał, jak bardzo mnie skrzywdził, odpychając od siebie. Jak bardzo skrzywdził samego siebie. Zwinęłam się w kłębek na trawie; to, że nie miałam na sobie żadnego ubrania, było naprawdę nieistotne w tym momencie.
Leżałam i płakałam. Miałam ich obu, a teraz nie miałam nikogo. Byłam sama. Znowu.
***
