PART 1

Niebo zaczynało z wolna szarzeć, jednak miasto jeszcze spało. Pierwsi maruderzy zaczynali dopiero wstawać z łóżek i jeszcze trochę czasu minie, nim wyjdą na ulicę pospiesznie zmierzając do pracy i swoich obowiązków. Gdy to nastąpi, światła lamp już zgasną, a wszystko wyłoni się z mroków nocy.

Satsuki była jedną z naprawdę nielicznych osób, która o tej godzinie była na nogach. W każdym razie jeszcze. Czując nieznośne napięcie pleców wjechała na parking w pobliżu szarych bloków szukając wolnego miejsca, gdzie mogła by pozostawić samochód. Oczy niemal same jej się zamykały, a za gałkami ocznymi kumulował się uporczywy ból spowodowany godzinami wpatrywania się w ekrany komputerów.

Zaparkowawszy auto, zgasiła silnik i z westchnieniem oparła się na fotelu. Mimo swoich zdolności analitycznych, praca, którą się zajmowała coraz bardziej ją męczyła. A do tego z dnia na dzień niepokoiła. Jednak nie była kimś, kogo łatwo dało się wystraszyć.

Spojrzała na leżącą obok niej torebkę, z której wystawała biała, papierowa teczka. To, co owa teczka zawierała, wstrząsnęłoby opinią publiczną i nie jednym zakładem. Jej pracodawca nigdy nie zlecał łatwych robót. Ile tak naprawdę o nim wiedziała? Czuła, że mimo wszystko niewiele. Ile on wiedział o niej? To było już bardziej problematycznie.

Odganiając ponure myśli chwyciła torebkę i wysiadła z samochodu. Tak właściwie zdążyła nacisnąć tylko pilot zatrzaskujący zamki auta. Napastnik pojawił się znikąd, a jej próby wyswobodzenia się były na nic.

- Wracamy do domu, hęęę? – Leniwy, znajomy głos wstrząsnął ciałem Momoi. A jednak…

- Puść mnie – wydyszała z trudem. Ręka mężczyzny błyskawicznie znalazła się na jej ustach. Napastnik pochylił się nad jej uchem, dłońmi obejmując jej głowę.

- Dostałem inne polecenie – powiedział cicho spokojnym tonem i przymykając oczy szarpnął rękami. Suchy trzask skręcanych kości był szybki i cichy. Ciało kobiety bezwładnie zawisło w jego ramionach. Podniósł z ziemi pilot od samochodu i otwierając drzwi, posadził kobietę na przednim siedzeniu. Wziąwszy białą teczkę, rzucił torebkę na kolana swojej ofiary i zatrzasnął drzwi. Rzucił pilot na ziemię i rozdeptał go obcasem buta. Naciągając kaptur na głowę i wkładając teczkę pod pachę, wolno ruszył w stronę wyjścia z parkingu. Uliczne lampy bledły we wstającym poranku a pierwsi ludzie zaczynali pojawiać się na ulicach.


Imayoshi Soichi zastukał palcami o blat biurka ze zmarszczonymi brwiami przypatrując się leżącemu przed nim raportowi. Czytał go już kilka razy od kiedy z samego rana wylądował w jego gabinecie. Teraz było południe, zbliżała się pora lunchu, a on czuł, że cokolwiek by zjadł, przyprawiłoby go tylko o niestrawność.

- Co za kłopotliwa sytuacja – mruknął pod nosem, mrużąc skryte za okularami oczy.

- Cholerne gówno, chciałeś powiedzieć – warknął napastliwie stojący koło okna Wakamatsu, sprawiając tym samym, że robiący kawę Sakurai upuścił kubek.

- Przepraszam… - mruknął zdenerwowany chłopak, pospiesznie podnosząc naczynie, na co kompletnie nikt nie zwrócił uwagi.

- Czemu to zawsze przytrafia się właśnie nam – westchnął ze znużeniem Imayoshi.

- Bo jesteśmy jebanymi kamikadze, którzy lubią najgorszą robotę? – parsknął ironicznie Wakamatsu, marszcząc groźnie brwi. – Pieprzona robota, znowu same trupy. Powinniśmy przestać się godzić na odwalanie największego gówna.

- Mówisz, jakbyś tego nie lubił – rzucił lekko Soichi, przekładając bez celu kartki raportu.

- Lubię! Ale cholera jasna, zero spokoju, tylko wiecznie trupy, przekręty, strzelaniny, pierdolone świry! Za stary się na to robię.

- Oi, doprawdy? A skoro mowa o świrach… Czy nasz świr już wie? – Zerknął w stronę Sakuraia, zalewającego kawy wrzątkiem. Ryou podskoczył nerwowo i pokręcił pospiesznie głową.

- Jeszcze nie przyszedł.

- Jebany leber – warknął Wakamatsu, zanim Imayshi zdążył choćby westchnąć. – Po cholerę my go w ogóle trzymamy?

- Bo jest najlepszy – mruknął Imayoshi ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się zdjęciom z miejsca morderstwa. Źle to wygląda, cholernie źle, jak się dowie…

- GDZIE SĄ, KURWA, WSZYSCY?!

- Ach, zdaje, że się dowiedział – stwierdził Imayoshi, podnosząc głowę i poprawiając okulary. Nie minęła chwila, a drzwi jego gabinetu otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę. Aomine powiódł rozwścieczonym wzrokiem po pomieszczeniu i przypuściła szarżę na szefa. Posłał miażdżące spojrzenie Wakamatsu, który stanął mu na drodze.

- Suń się, bo rozpierdole ci łeb – warknął, odpychając go gwałtownie. Podszedł do biurka i uderzył dłońmi w blat. – Czemu nikt mnie nie poinformował? – wywarczał z wściekłością.

Imayoshi odchylił się w tył, opierając wygodnie w fotelu. Twarz Aomine wykrzywiona była w czystej, niezmąconej furii, która niemal wprawiała w obłęd jego oczy. Ale Imayoshi widywał go już w gorszym stanie, to co teraz widział tak właściwie nie robiło na nim specjalnego wrażenie. Pracował z Aomine nie od dziś i poznał już dość z jego porąbanych humorków i odchyłów.

- Czemu przychodzisz do pracy dopiero teraz? – spytał lekkim, konwersacyjnym tonem, a Daiki wydał z siebie głośne warknięcie, zrzucając dłonią telefon z biurka, który z trzaskiem upadł na podłogę.

- Czemu nie wykonałeś jednego, pierdolonego telefonu do mnie? – wysyczał, mrużąc oczy.

- Nie było takiej potrzeby, w końcu i tak przyszedłeś. – Na usta mężczyzny wypłynął delikatny uśmieszek.

Aomine chciał za pewne zrobić coś gorszego, niż zrzucenie telefonu, na przykład udusić tego cholernego skurwiela i zmazać mu ten pieprzony uśmieszek z mordy, lecz jego wzrok padł na leżące na biurku dokumenty. Drżącą dłonią wziął zdjęcie i przez chwilę przyglądał trupiobladej twarzy, która wyglądała, jakby kobieta po prostu spała, gdyby nie sine wargi i dziwny, nienaturalny skręt szyi.

- Kto to zrobił? – spytał, a w jego głosie nie było nic z poprzedniego gwałtownego gniewu. Imayoshi zerknął czujnie na mężczyznę. Jego twarz była spokojna, a oczy nieczytelne i lodowato chłodne. I to było stanowczo dużo groźniejsze.

- Nie wiemy, badamy dopiero sprawę…

- Przydzielisz mnie do niej – oświadczył, prostując się i odkładając zdjęcie na biurko.

- Hola, hola, kto powiedział, że możesz sobie brać robotę, na którą masz ochotę? – warknął Wakamatsu.

Aomine spojrzał na niego, a usta rozciągnął w leniwym, ironicznym uśmiechu.

- Próbujesz mi czegoś zabronić? Jesteś tego pewien? Ostrzegam, nie mam dziś nastroju na klepanie cię po tyłku, po prostu odstrzelę ci łeb. – uśmiechając się szeroko wycelował pistolet w Wakamatsu, który już sięgał po własną broń, lecz zatrzymał go głos kapitana.

- Oi, oi i po co te nerwy? Jesteście policjantami czy bawimy się w gangsterów? Aomine, schowaj pistolet. Już cię przydzieliłem do tej roboty. Wakamatsu, idź sprawdź, czy przyszły papiery z sekcji. Sakurai, zrób jeszcze jedną kawę. Nie, czekaj, zrób dwie. – Zerknął na zegarek. – Zaraz będziemy mieć gości. Aomine, ty zostajesz.

- Bo co?

- Bo dostajesz robotę, więc posadź swój tyłek na krześle i czekaj.

- Nie jestem tresowanym pieskiem i nie będę aportował na zawołanie – warknął, wyrywając z rąk Ryou kubek z kawą.

- Jak chcesz mieć tę robotę to przestań się ciskać. Dostaniesz partnera…

- Pracuję sam, do diabła!

- Nie tym razem. – Zmierzył go chłodnym spojrzeniem. – Mamy ciężki orzech do zgryzienia, ale już posłałem po kogoś, kto będzie nam niezbędny. Będziesz z nim pracował, wasze raporty będą lądować tylko i wyłącznie na moim biurku, jasne? Sprawa jest śmierdząca, tym razem wdepnęliśmy w naprawdę niezłe gówno.

- To znaczy? – mruknął, dopijając kawę do dna i oddając kubek Ryou.

- Dowiesz się za chwilę, zdaje się, że już idą.

Drzwi otwarły się i do gabinetu wszedł Susa prowadząc za sobą gościa.

- Jesteśmy już, coś mnie ominęło? – mruknął mężczyzna.

- Nic specjalnego, tylko mała rodzinna przepychanka. – Imayoshi uśmiechnął się szeroko, przyglądając się, jak dwaj zaskoczeni mężczyźni mierzą się wzrokiem.

- Po moim, kurwa, trupie! – wywarczał wściekle przybyły rudzielec, ciskając w Daikiego gromy..

- Kapitanie – zamruczał w tym samym czasie Aomine z szerokim, szelmowskim uśmiechem – czyżbym miał urodziny?