Pod kurtynami jasnej opowieści


We were young and full of life

And none of us prepared to die

And I'm not ashamed to say

The roar of guns and cannons

Almost made me cry *(1)


-VVV-


Opowieści, w znacznej mierze, różnią się od rzeczywistości - przekazywane z ust do ust tracą swój pierwotny kształt, nasiąkając półprawdami i nadinterpretacjami. Zapisywane na kartach historii mówią o bohaterach i wielkich czynach, traktują o walce i niepodupadającej nadziei - opowieści kochają temat poświęcenia czy nawrócenia, te dwa przymioty urozmaicają historię, czyniąc ją przystępniejszą dla ucha.

Opowieści mówią o przyjaźni i o zjednoczeniu ludzkości - nigdy nie napominają o samotności czy utraconych nadziejach.

Opowieści krzyczą:

Razem młodzi przyjaciele!

W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele; *(2)

Tymczasem jest tak, że opowieści rządzą się własnymi prawami - opowieści kłamią - zawsze.


-VVV-


W opowieści umierają jedynie ci, co muszą, zawsze w walce, zawsze szlachetną śmiercią pełną poświęcenia. Nigdy nie jest ona przypadkowa, z drugiej strony - zawsze występuje w pojedynkę; masowa śmierć - tego się nie robi dobrym opowieściom.

W opowieści sufit, walący się na głowy wojowników przynosi ze sobą kres podróży tylko jednego bohatera - inni wygrzebują się spod gruzów, okryci pyłem, kurzem i sadzą, ale żywi i oddychający bez przeszkód; musi pozostać grono zdolne do opłakiwania poległego - oczywiście - gdzież zaginąłby dramatyzm sytuacji, gdyby najpierw był gruz, a po nim tylko cisza?

W opowieści kura domowa rzucająca się z w ostatnim zrywie zemsty, pełnej rozpaczy i bezmyślności na wygłodniałą bestię błyszczącą rzędem ostrych kłów wygrywa z owym wilkiem - niczym prosty cywil wyposażony w wiatrówkę unicestwiający wprawnego wojownika.

Kwestia oszczędności litrów przelanej krwi? Tak, być może.


-VVV-


Naprawdę wydarzenia biegły nieco innymi torami.

Tak, to była noc - w dodatku wyjątkowo pogodna, należy przyznać - gwiazdy obsiadły firmament jak wróble zażywające spoczynku na grzędzie - w tym jednym historia pokrywa się z realnością i na tym podobieństwa zaczynają się i kończą zarazem. Bariery ochronne nie utrzymały się nawet przez dziesięć minut - opadły na miałki grunt jak płatki śniegu po jednym zaklęciu Czarnego Pana - w rzeczywistości różdżka, która zawodziła w krążących legendach, była wierna i posłuszna do samego końca. Przewaga liczebna wrogów była ewidentna, a słuszność idei nie figurowała w myślach ludzkich jako droga prowadząca do zwycięstwa - była czynnikiem siejącym strach i niepewność - powoli przesiąkały nimi mury zamków, wraz z lekką bryzą padającą z otwartych na oścież okien. W rzeczywistości zaklęcia sypały się jak kamienie spadające z walących się ścian - ludzie ginęli nieustannie, jakby byli serią losów na loterii, często obrywając rykoszetem klątwą, która nie była dla nich nawet przeznaczona - deszcz świateł w ciemności nocy, która wdarła się do murów przez odłupane fragmenty zadaszenia, był nieskończony, światło rodziło światło, czerwień odpowiadała wezwaniom zieleni, kolorowe smugi roztrzaskiwały się o siebie nawzajem, powodując wybuchy upodabniające się do pokazu sztucznych ogni. W rzeczywistości nie było ani chwili na zaczerpnięcie wdechu, a przed falami zaklęć nie sposób było się ukryć pod peleryną czyniącą niewidzialnym - aby przeżyć, należało na ogień odpowiedzieć ogniem - tak przedstawiała się jedyna droga do przetrwania.

W rzeczywistości nie walczono o życie.

Walczono o honor.


-VVV-


W opowieściach zawsze było ich troje. Obgryzę Was z resztki złudzeń stwierdzeniem, że prawda boli.


-VVV-


Na początku byli razem - sprawny, jednomyślny zespół - ten, którego strategiom nie było równych, umiejący obmyślić plan działania, przez który przemykali się gładko niczym nietykalni, ta, której inteligencja, błyskotliwość i zdolność szybkiego kojarzenia faktów oszczędziła im wiele zachodu i rozwikłała niejeden dylemat na pozór nierozwiązywalny i ten, którego walce nikt nie dotrzymywał tempa, kierujący się instynktem posiadającym zdolność ratowania niejednego życia. Trio zdolne wywinąć się z każdej, najtrudniejszej sytuacji, najniebezpieczniejszej opresji.

Tyle że drzewo potrzebuje korzeni, pnia i korony - jeśli jednego elementu zabraknie, obumiera, nawet jeżeli pozostałe dwa pozostaną bez skazy.

Pamiętam wyraźnie - ten głęboko poruszający, rzewny lament, jakby dźwięki krwawiły.

Tak naprawdę krwawiło ciało, kiedy płaski sztylet przeciął ze świstem powietrze w rezydencji Malfoyów - mózg zespołu umarł - a jeśli mamy zachować ścisłość, należałoby rzec: mózg zespołu umarła i żadna magia nie potrafiła jej przywrócić z zaświatów. Potem był płacz i pękające serca, i cichy pogrzeb (i znajdziemy cię, kiedy to wszystko się skończy - nikt nie pomyślał, że obszar stu dziesięciu kilometrów kwadratowych porośnięty gęsto lasem mieszanym, leżący - cóż, za wisienka na torcie - w znacznej mierze nad rwącą rzeką, nie jest najlepiej przemyślanym miejscem pochówku).

Potem mogło być już tylko gorzej - duchu walki, gdzieżeś odszedł?


-VVV-


Tak naprawdę spod gruzów wygrzebało się tylko dwoje: ten z instynktem samozachowawczym, który zdołał odsunąć się w ostatniej chwili od największego płatu z kamienia i ten strategiczny, któremu udało się przywrzeć do ściany, przy której - czysto statystycznie - spadnie mniejsza ilość gruzu, niż na środek popękanej posadzki.

W tamtym korytarzu nie zginęło dwoje pozostałych - zginęło wielu, których znać mogliśmy jedynie ze słyszenia.


-VVV-


W opowieściach szpieg umiera śmiercią honorową, szpieg, który zwiódł wszystkich i oszukał własne przeznaczenie. Szpieg ten umierał długo - tak długo, w jakim stopniu można umierać honorowo - niczym Roland - malowniczo i opisowo - godnie, trzeba przyznać, w porównaniu ze śmiercią pod tonami kamieni. Szpieg, który zdążył się zrehabilitować przed okrutnym zgonem - wykrwawiający się żywcem, z trucizną pulsującą w żyłach - szpieg, który został bohaterem.

Tyle że nie było żadnego bohaterstwa - a jeśli było, nie zapisał się żaden dowód na konspirację, o jakiej opowieść krąży w szeptanych legendach.

Szpieg ten, przypuszczalnie, zdradził tylko raz, a zdradzie tej towarzyszył rozbłysk oznakowania Sygnaturą Ciemności mieniącą się zielonym światłem nad najwyższą wieżą zamkową, i nigdy nie zawrócił się ze ścieżki, którą wybrał.

Szpieg ten, tuż po wojnie, rozwiał się jak dym - nie wiadomo - osadzony w więzieniu dla kryminalistów, nieszczęśliwie zmieciony z powierzchni ziemi, tak, że ślad po nim nie pozostał, czy też skryty tak doskonale, że nie sposób go było odnaleźć nawet najlepiej wprawionym aurorom - prowadzono wiele spekulacji na temat jego losów - przewidywanie żadne z nich nie posiadały w sobie ni namiastki prawdy.


-VVV-


Śmierć czaiła się na każdym rogu - spoglądała w oczy walczącym spod walących się murów, uśmiechała się rzędem ostro zakończonych zębów, konsumowała swoje zdobycze łakomie i chciwie. Nie znała pojęcia litości.

Nie było także cudownego zmartwychwstania - zmartwychwstanie istniało jedynie symbolicznie - opowieść o chłopcu, gotowym poświęcić się za wszystkich, wierzącym, że to może kogokolwiek jeszcze uratować.

Tyle że chłopiec miał siedemnaście lat i wolę walki tak silną, że nakazywała mu ona wysilać się do ostatniego tchu ze świadomością stawiania gwałtownego oporu - gdyby przyszło mu umierać, umarłby z różdżką w ręku, nie poddając się nawet najpotężniejszym z wrogów.

Chłopiec ten ruszył do boju w pierwszej linii frontu i stawił czoło Największemu Zagrożeniu Tamtej Epoki - i przeżył - prawda tkwi w szczegółach - chłopiec, który przeżył i pokonał mrocznego czarnoksiężnika z kamieniem zamiast serca w długiej, zaciekłej walce, która rozgorzała na zamkowych błoniach.

Mimo iż powieki mu ciążyły, a mięśnie drżały z wyczerpania - nie poddał się - to właśnie w tym tkwiła solidna konstrukcja, która przechyliła szalę w stronę walczącego, młodego mężczyzny i przyczyniła się do zakończenia największej wojny czarodziejów ostatniej dekady.


-VVV-


Opowieści kończą się zgoła podobnie do rzeczywistości - wygraną i ogromnymi pokładami lejącej się z każdej strony ulgi.

Nie ma jednak fanfar - nie istnieją w osiadającym na podłodze kurzu głośne, radosne głosy i las rozpromienionych twarzy. Nie ma ludzi napierających na swego wybawcę ze wszystkich stron, chcących podziękować mu i uściskać, i podać rękę, i poklepać po ramieniu - tego wszystkiego brak w końcowej scenerii.

Zamiast tego jest jeden, spory, doszczętnie przerzedzony tłum zmęczonych głów i podkrążonych oczu. Jest cisza, jakby wszyscy wokół zmówili się, by uczcić nią pamięć poległych, są ludzie opadnięci z sił, zasypiający na długich ławach bądź przy walących się ścianach - wszędzie tam, gdzie jeszcze znajdzie się na to miejsce w niedalekiej odległości od ich położenia w ruinach zamku.

— Niech żyje wolność — mówi ktoś cicho, ale wszyscy myślą jedynie: 'To musi być sen - zaledwie kilkanaście godzin wcześniej nic nie wskazywało na to, że przeżyjemy ten buntowniczy zryw wyzwoleńczy. To, z całą pewnością, musi być sen'.


*(1) ABBA - Fernando

*(2) A. Mickiewicz - Oda do młodości