To jest fanfiction, które opublikowałam jakiś czas temu. Uznałam, że muszę go trochę zmodyfikować, jednak po namyśle początek zostawiam niezmieniony. (Postacie i zdarzenia, które występują w tej historii należą do J.R.R. Tolkiena i Petera Jacksona. Do mnie należy tylko Irrina i jej historia)
Drogi Frodo...Spytałeś kiedyś, czy opowiedziałem ci wszystko o swoich przygodach. Choć to, co powiedziałem, było prawdą, poznałeś tylko jej część. Zestarzałem się, Frodo. Już nie jestem tym samym hobbitem, co kiedyś. Czas, byś dowiedział się, co tak naprawdę się wydarzyło. Ta historia zaczęła się dawno temu, daleko na wschodzie, w krainie, jakich nie ma już dziś na świecie. W mieście Dal, gdzie był sławny targ, obfitujący we wszelkie dobrodziejstwa. Sielski i dostatni. Dal leżała u stóp najświetniejszego królestwa Śródziemia, Ereboru. Władał nim Thror, Król pod Górą, najpotężniejszy z krasnoludów. Władał pewną ręką, w głębokim przekonaniu, że schedę przejmą po nim jego syn i wnuk. Och, Frodo, Erebor wydrążono głęboko we wnętrzu góry. O pięknie tej twierdzy krążyły legendy. Jej bogactwo kryło się w głębi ziemi. Kamienie szlachetne, wydzierane skałom, oraz żyły złota, spływające po skale, niczym rzeka. Krasnoludy mają niebywałą zdolność wyrabiania pięknych przedmiotów, z diamentów, szmaragdów, rubinów i szafirów. Zaś w najgłębszych czeluściach odkryto najcenniejszy skarb...Serce Góry. Arcyklejnot. Thror nazwał go klejnotem króla. Uznał to za znak boskiego namaszczenia jego rządów. Wszyscy składali mu hołd. Nawet Thranduil, wielki król elfów. Lata pomyślności nie trwały jednak wiecznie. Następowały ponure dni i niespokojne noce. Thror coraz bardziej pożądał złota. Jego umysł zaczęła trawić choroba. Zrodziła się w umyśle, a rozwój choroby zapowiada...nadejście zła. Najpierw usłyszeli huk, podobny do ryku huraganu. Sosny na zboczach góry pękały pod naporem gorącego, suchego wichru. ..Był to ognisty smok z północy. Smaug. Tego dnia Dal została bestialsko zniszczona. Smauga nie obchodziło miasto. Pragnął innej zdobyczy. Smoki przejawiają nieposkromioną i mroczną żądzę złota. Erebor został zdobyty. Smok będzie strzegł swego łupu, póki żyje. Tego dnia elfowie nie przyszli z pomocą, ani żadnego następnego. Thranduil nie zamierzał narażać swoich zastępów w starciu ze smokiem. Pozbawieni ojczyzny, krasnoludowie z Samotnej Góry tułali się wśród pustkowi. Niegdyś potężny lud upadł nisko. Młody krasnoludzki książę podejmował się każdej pracy, lecz często wracał myślami do zasnutego dymem księżyca, ponad ruinami miasta, do drzew płonących niczym pochodnie i smoka ziejącego ogniem, obracającego w proch jego dom. Nigdy nie wybaczył i nigdy nie zapomniał. Tu oto, drogi Frodo, pojawiam się ja. Całkiem przez przypadek, oraz z woli czarodzieja, los włączył mnie do tejże opowieści. Zaczęła się ona tam, gdzie można się spodziewać...
„W pewnej norze w ziemi mieszkał sobie hobbit. Nie jakiejś obskurnej, brudnej, wilgotnej norze, pełnej robactwa i smrodu. Była to nora hobbita, a to oznacza... pyszne jedzenie, ogień w kominku i wszelakie wygody domu".
LATA WCZEŚNIEJ…
Bilbo skończywszy obfite śniadanie usiadł na ławeczce przed swym domem i zapalił fajkę. Shire słynie z fajkowego ziela, które jest podobno najlepsze w całym Śródziemiu… Gdy nagle słońce przysłonił mu jakiś cień. Wysoki, stary mężczyzna w szarym płaszczu i spiczastym kapeluszu przystanął koło płotu naszego hobbita.
- Dzień dobry! - powiedział Bilbo.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Życzysz mi dobrego dnia, czy wmawiasz, że taki jest? – zapytał starzec i dodał - Może dobrze się czujesz tego konkretnego dnia, albo uważasz, że dziś należy być dobrym?
- Chyba wszystko naraz. – odparł zmieszany Baggins - Pomóc w czymś?- zapytał z czystej ciekawości.
- To się dopiero okaże. Szukam towarzysza do wspólnej przygody.
- Przygody? – nie był pewien czy dobrze zrozumiał szarego wędrowca - Wątpię, by ktoś tu był zainteresowany przygodami. Są nieprzyjemne, niepokojące i pozbawione wygód. Można się przez nie spóźnić na kolację.- wstał z ławki i zaczął cofać się w stronę domku - Miłego dnia!
- I pomyśleć, że doczekałem "miłego dnia" od syna Belladonny Tuk. Jakbym był obwoźnym handlarzem guzików! – powiedział oburzony czarodziej.
- Co proszę?
- Zmieniłeś się, choć nie całkiem na lepsze, Bilbo Bagginsie.
- Czy my się znamy?
- Znasz moje imię, choć nie pamiętasz do kogo należy.
- Jestem Gandalf, a Gandalf to...ja.
- Gandalf, wędrowny czarodziej, który stworzył tak cudne ognie sztuczne u starego Tuka podczas przesilenia letniego? Nie wiedziałem, że jeszcze się tym parasz.
- A czymże innym?
- Rad jestem, że coś na mój temat pamiętasz. Choćby tylko fajerwerki. Postanowione zatem. Dobrze ci to zrobi. A mnie czeka zabawa. Przekażę pozostałym.
- Co? Nie, nie. Chwila!
- Nie życzymy sobie żadnych przygód. Dziękuję bardzo, nie dzisiaj, nie... Proponuję spróbować za Wzgórzem albo po drugiej stronie Wody. Miłego dnia!
Bilbo miał nadzieję, że jasno dał do zrozumienia Gandalfowi, że nie godzi się na żadną eskapadę. Jakie było jego zdziwienie, gdy usłyszał dzwonek do drzwi właśnie wtedy, gdy siadał do kolacji. Zaintrygowany podszedł do drzwi, w których stał ….krasnolud.
- Dwalin, do usług.
- Bilbo... Baggins. Nawzajem.- hobbit zawsze pamięta o uprzejmości. - Czy my się znamy?
- Nie.
Bilbo chcąc nie chcąc musiał wpuścić nieoczekiwanego gościa do domu. Hobbici nie mają nic przeciwko gościom, o ile ci się wcześniej zapowiedzą. Baggins patrząc na apetyt krasnoluda zastanawiał się czy zostanie mu na jutro choćby kilka pysznych bułeczek. Kolejny raz zadzwonił dzwonek. Nie spodziewał się kolejnych gości. Poszedł jednak otworzyć.
- Balin, do usług.- w drzwiach stał kolejny krasnolud.
- Dobry wieczór.- powiedział pan Baggins.
Bilbo wpuścił do domu i tego krasnoluda, ale zaczął się powoli irytować. Czy to jakiś głupi żart? Nie zdążył zapytać o to swoich gości, gdy znowu rozległ się dzwonek. W drzwiach stało dwóch krasnoludów. Byli znacznie młodsi od tych w środku.
- Fili. – powiedział krasnolud o blond włosach.
- I Kili - dodał brunet , po czym obaj skłonili się nisko i dodali - do usług.
- Zapewne pan Baggins?- zapytał Kili.
- Nie ma wstępu, pomyłka.- Baggins nie chciał kolejnych krasnoludów w swoim domu.
- Odwołali? – zaczęli się dopytywać - Nikt nas nie uprzedził.
- Nic nie odwołali.- powiedział Bilbo.
- Doskonale.- Kili i Fili weszli do środka korzystając ze zmieszania naszego gospodarza.
Młodzi dołączyli do swoich kompanów, wyglądało na to, że bardzo dobrze się znali. I znowu zadzwonił dzwonek.
-Nikogo nie ma w domu!- zakrzyknął zirytowany Bilbo. Poszedł jednak otworzyć drzwi, a zrobił to tak gwałtownie, że do środka wpadło kilku krasnoludów. Za nimi stał…
- Gandalf!- zakrzyknął hobbit. Wiedział już, że to sprawka czarodzieja.
Bilbo patrzył zrozpaczony jak krasnoludy plądrują mu spiżarnie. Wyjęli całą zastawę, którą Baggins odziedziczył po przodkach, a do której był bardzo przywiązany. Jakie było jego przerażenie kiedy krasnoludy zaczęły podawać sobie talerze do zmywania.
- Ostrożnie, to zastawa po mamie.- biedny hobbit prosił i ostrzegał, ale na próżno - Tak nie wolno, sztućce się wygną.
- Słyszeliście, chłopcy? Boi się, że stępimy noże.- zawołał Bofur, krasnolud w śmiesznej czapce.
Tępić noże, giąć łyżeczki!
Rozbić gąsior, korek w ogień!
Tłuc kieliszki i miseczki!
Bilbo łapie się za głowę
Drzeć obrusy, tłuścić plamy!
Mleko chlust na próg spiżarki!
Kości rzucić na dywany
Drzwi spryskane winem z czarki!
Bęc skorupy w garnek mały
Na proch utrzeć, dobrodzieje;
Jaki talerz jeszcze cały,
toczyć go aż po wierzeje!
Bilba zaraz krew zaleje!
Krasnoludy śpiewały tak, żeby zdenerwować Bagginsa, ale w końcu wszystkie miseczki i łyżeczki były czyste. Nic się nie potłukło ani nie stępiło. Ogólną wesołość przerwało pukanie do drzwi.
- Przyszedł.- powiedział Gandalf.
- Gandalfie! Mówiłeś, że łatwo znaleźć to miejsce. Dwa razy pobłądziłem. Nie znalazłbym go, gdyby nie znak na drzwiach.- powiedział przybyły krasnolud.
- Nie ma żadnego znaku. Dopiero co było malowane. – zaprzeczył hobbit.
- Jest, sam go tam umieściłem.- opowiedział czarodziej zwracając się do hobbita - Bilbo Baggins. Pozwól, że ci przedstawię przywódcę naszej kompanii, Thorina Dębową Tarczę.
- A więc to ten hobbit?- Bagginsowi nie podobało się spojrzenie Thorina - Zna się pan na wojaczce, panie Baggins? Woli pan topór czy miecz?
- Nieźle miotam kasztanami, jeśli musi pan wiedzieć, choć nie wiem, czemu to pana interesuje.
Bilbo nie polubił nowo przybyłego krasnoluda. Dębowa Tarcza był wyniosły i lekceważąco odnosił się do gospodarza. Pozostałe krasnoludy również uważały, że Baggins nie nadaje się na włamywacza.
Daleko za chłód Mglistych Gór
W głąb lochów i jaskiń dziur
Musimy ruszyć, nim wstanie świt
Odnaleźć złoty kruszec swój
Sosen szum huczał znad skał
Wicher po nocach gorzko łkał
Czerwony żar niósł się hen w dal
Koronami drzew płonęły zbocza.
Następnego dnia Bilbo Baggins dołączył jednak do kompanii Thorina Dębowej Tarczy.
Niespodziewana pomoc
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ…
- Panie Gandalfie?- zapytał Dori pociągając nosem-Poradzi pan coś na ten potop?
- To tylko deszcz, mości krasnoludzie. Ustanie, gdy będzie miał dość.
Mieli przeprawić się właśnie przez strumyk, który podczas deszczu stał się rwącą rzeką. Pierwszy poszedł Kili, a zanim Fili. W tej chwili napłynęła ogromna fala i zmiotła z kuca biednego krasnoluda.
- Fili! – krzyczały krasnoludy nie wiedząc, co robić. Kili pognał swojego kucyka w dół strumienia, jednak ziemia była rozmoknięta i nie dało się szybko jechać.
Nastały chwile grozy. Gandalf wysunął się naprzód na swoim koniu, ale ktoś inny był szybszy. Za kolejnym zakrętem strumień tworzył rozlewisko i na drugim brzegu dostrzegli jeźdźca i biednego krasnoluda. Fili właśnie wypluwał resztę wody, którą połknął. Jeździec natomiast podtrzymywał mu głowę.
Kompania przeprawiła się na drugą stronę, otoczyli Filiego i nieznajomego jeźdźca. Pierwszy odezwał się Kili.
- Dziękuję za uratowanie mojego brata, niech Mahal ma cię w opiece.
Nieznajomy podniósł się z klęczek i wtedy kompani dostrzegli, że mają przed sobą kobietę. Co prawda była równie przemoczona jak oni i na dokładkę ubrudzona błotem, to jednak nie ulegało wątpliwości, że to kobieta.
- To jest moja praca, mości krasnoludzie. – powiedziała z uśmiechem – jestem Irrina, do waszych usług. – skłoniła się nisko. I spojrzała na kompanię. – Ach, Mithrandirze, znowu się spotykamy. Co tym razem cię tutaj sprowadza?
- Nic co by było twoją sprawą, kobieto.- usłyszała za sobą zimny głos. Odwróciła się i spojrzała na krasnoluda stojącego trochę na uboczu. Był dość wysoki jak na krasnoluda, miał czarne włosy poprzetykane w kilku miejscach siwymi pasmami oraz ciemnoniebieskie oczy, które teraz zrobiły się prawie granatowe ze złości. Ubrany w gruby płaszcz z futrzanym kołnierzem. Pod spodem miał skórzany kaftan nabijany metalowymi łuskami. W ręku trzymał topór.
- Tak mi dziękujesz za uratowanie twojego siostrzeńca, Thorinie Dębowa Tarczo?- król zamarł na chwilę. Skąd znała jego imię? Dziewczyna nie poświęciła mu jednak więcej uwagi. Odwróciła się do Gandalfa.
- Mithrandirze, niedaleko stąd jest jaskinia, Dunedainowie korzystają z niej podczas patrolów. Możemy tam przeczekać deszcz i nabrać sił.
- Prowadź Irrino. – czarodziej musiał ukryć uśmiech. W końcu komuś udało się zawstydzić krasnoludzkiego króla.
Irrina znalazła bardzo szybko jaskinię, było tam drewno na ognisko i trochę skór na posłanie. Hobbit obserwował kobietę, wydawała się nie przejmować Thorinem, który sztyletował ją wzrokiem. Zauważył, że przeszła do drugiej pieczary i tam przebrała się w suche rzeczy. Teraz przy blasku ognia można było zobaczyć jak wygląda. Miała długie złoto blond włosy i szczupłą sylwetkę, chociaż hobbit uważał, że musiała być silna, skoro udało jej się uratować Filiego. Ubrana w proste oliwkowozielone bryczesy i brązową tunikę nie pasowała do towarzystwa. Młodzi książęta również przyglądali się Irrinie. Obydwaj uznali, że jest naprawdę piękna, chociaż była tylko człowiekiem. Pozostali odnosili się do niej z szacunkiem, skoczyła przecież do rwącej rzeki, żeby ratować ich kompana. No, może oprócz Thorina, któremu upokorzenie nie pozwoliło przyznać, że Irrina uratowała życie następcy tronu.
Przebrani w suche rzeczy i najedzeni do syta, powoli układali się do snu. Irrina wyczekiwała momentu, żeby porozmawiać z Gandalfem na osobności. Kiedy już wszyscy pozostali zapadli w sen skinęła na czarodzieja, który zapatrzony w ognisko, palił fajkę. Wyjęła z torby zwitek listów.
- Mithrandirze, nie podoba mi się ta wyprawa. – powiedziała szeptem opierając się o skałę w drugiej pieczarze- Nigdy przedtem na Gościńcu nie było tylu rozbójników. – podała mu listy, Gandalf nie był zdumiony – A więc widziałeś już takie?
- Tak.
- Co zamierzasz z tym zrobić? Moim obowiązkiem jest chronić podróżnych, a nie pilnować głowy niewdzięcznego krasnoludzkiego króla.
- Nieźle sobie radziłaś. – powiedział z wesołymi błyskami w oku.
- To nie jest śmieszne Mithrandirze.- powiedziała z wyrzutem.- Zapominasz co jestem winna Elrondowi i Galadrieli.
- Odsłużyłaś już swoje. Należy ci się trochę wolnego. Może dołączysz do naszej wyprawy?
- I ty będziesz się dobrze bawił, patrząc jak skaczemy sobie z Thorinem do gardeł? Nic z tego.
- I tak będziesz musiała zdać raport Elrondowi, więc przez jakiś czas będziesz na nas zdana.
Westchnęła i przytaknęła czarodziejowi.
- Niech ci będzie.
Wrócili do głównej pieczary i usiedli w milczeniu. Po północy Irrina obudziła Dwalina, żeby przejął wartę.
Dawno nie spała tak dobrze. Nie musiała czuwać przez sen, żeby nic nie podeszło do jej obozu.
Rankiem obudziło ją delikatne potrząśnięcie i cichy głos.
- Pani Irrino, proszę się obudzić. Śniadanie gotowe. Musi pani zjeść zanim krasnoludy wyczyszczą wszystkie miski.- głos należał do Bilba, który zapałał sympatią do wędrowca, z tego powodu, że teraz gniew Thorina rozłożył się na dwie osoby.
Irrina wybuchła śmiechem. Hobbit był przezabawny. Wstała jednak i posiliła się zgodnie z sugestią Bagginsa. Jedzenie było dobre. Krasnoludy znały się na gotowaniu, nie to co ona. Zazwyczaj jej posiłki były albo niedogotowane albo spalone. Wyruszyli w godzinę po śniadaniu. Po deszczu zostały tylko ogromne kałuże i rozmoknięta ziemia. Irrina widziała więcej – roślinność nabrała intensywnej zielonej barwy, a powietrze przesycone było rześkością. Jej humor poprawił się także. Teraz jechała na końcu razem z Bilbem, Kilim i Filim, słuchając ich wesołych opowieści. Thorin jechał z przodu, na tyle daleko, żeby nie irytować jej swoją osobą.
Po południu zatrzymali się na krótki popas. Irrina stwierdziła, że jeśli będzie tak często jeść stanie się podobna do swoich towarzyszy. Z wesołymi błyskami popatrzyła na hobbita, który próbował podebrać Bomburowi jeszcze kawałek pieczonego królika. Uznała też, że jeśli trzymać się z daleka od Thorina, to podróż do Imladris będzie całkiem zabawna.
