WARN - ŚMIERĆ BOHATERÓW (tak, w liczbie /bardzo/ mnogiej).
Zmienny punkt widzenia - Lucy, Natsu, poboczne. Jeden PW na jeden rozdział.
Cóż, zaczynamy z tym koksem od nowa! :D Tym razem skończę, obiecuję. :3 Napisane ponad 6 rozdziałów, 7 w trakcie tworzenia. Nie wiem tylko co ile publikować. XD
Póki co jestem w trakcie publikacji starych, nieco poprawionych rozdziałów które wcześniej ukazały się na moim blogu. Cel: Redukcja Mary-sue'owatości Lucka i przypomnienie Wam o co chodziło! :'D
Indżoj ;3
ACALYPHA, 8 VI X778
PW Lucy
Było... chłodno.
Spojrzałam w lustro.
Gdyby Natsu mnie teraz zobaczył, pewnie by mnie nie poznał... Nie było we mnie nic ze starej Luce, jak to on zwykł mnie nazywać. Nic, oprócz oczu. Chociaż i one były teraz jakby matowe.
Właśnie. Natsu. Ciekawe jak sobie radzi. I czy już wrócił. Czy już widział się z Lisanną...
Tęskniłam za nim. Odszedł zostawiając karteczkę. Wciąż nosiłam ją w medaliku, tuż obok zdjęcia rodziców, naprzeciw którego znalazła się mała fotografia mnie, Graya i Erzy - mojej drużyny, chociaż niepełnej. Nie bez niego i Happy'ego.
Karteczka była jego jedynym znakiem życia od trzech lat.
Trzech durnych lat, podczas których zmieniło się dosłownie wszystko.
Strząsnęłam głową, odganiając od siebie te myśli.
- Lucy, musisz być silna. Teraz nie jest czas na rozmyślanie o tych trzech latach - wyszeptałam do swojego odbicia, mrugając, żeby odgonić łzy, które same napłynęły do moich oczu. Jak zawsze z resztą, kiedy tylko wróciłam pamięcią do tego czasu. Najgorszego w moim życiu... I nie tylko moim, tak naprawdę.
Chwyciłam rzemyk i związałam nim krótkie włosy w kitkę.
Ścięcie ich było dobrą decyzją. Kiedy od pół roku pracowałam jako pomoc domowa, razem z moimi duchami, długie włosy i spódniczki stały się przeszkodą. Nie wspomnę już o tym, że spódniczek raczej nosić nie miałam już zamiaru - odsłaniały zbyt wiele blizn, których siatką pokryły się wtedy moje nogi...
Tęskniłam za Fairy Tail. Za Erzą, Grayem, Happy'm, Mirą, Viscą, Alzackiem, Friedem, Bixlowem, Mistrzem, Maxem, Warrenem, a nawet Lisanną. Za wszystkimi starymi i nowymi członkami.
Większości nie widziałam w końcu od kilku miesięcy... No, oprócz Graya i Erzy, którzy - kiedy czas im na to pozwalał - przyjeżdżali do mnie dotrzymać towarzystwa choć przez kilka dni.
Ale i oni ostatnio byli w Acalypha ponad miesiąc temu.
Usłyszałam niepokojący kaszel, i od razu wypadłam z łazienki. Pognałam ile sił w nogach do pokoju mojego ojca.
Zamarłam, stając w drzwiach. Cała jego pościel była czerwona od krwi, którą się krztusił.
- D... DOKTORZE! - wrzasnęłam ile sił w płucach, dopadając łóżka i ściskając dłoń mężczyzny. Po kilkunastu sekundach usłyszałam zbieganie po schodach. Do pokoju wpadł pan Tanaka, imigrant ze wschodu i znamienity lekarz, który - w zamian za pomoc w pielęgnowaniu domu i kliniki - utrzymywał mnie i ojca. Był też jego lekarzem domowym.
O chorobie taty dowiedziałam się rok temu. Na początku odwiedzałam go tylko co tydzień i pomagałam opłacić pielęgniarkę - sam nie był w stanie wykonywać lepiej płatnej pracy, więc musiał zdać się na mnie. Jako że miałam odłożoną sporą sumę - odkąd wykupiłam własne mieszkanie w Magnolii nagle zabrakło mi wydatków, więc pieniądze trzymałam na czarną godzinę - nie sprawiało mi to większego problemu. Po dwóch miesiącach jednak stan zdrowia taty drastycznie się pogorszył, więc trochę się zmieniło - zamieszkałam u niego w mieszkaniu, i to Magnolię odwiedzałam co tydzień. Miesiąc później jednak, zostałam uziemiona. Lekarz zaoferował mi pomoc... Za pomoc.
Jego dom był ogromny, zbudował go dla własnej rodziny. Jednak wkrótce po tym, jak się sprowadzili, zaraza opanowała miasto.
I został sam. Dlatego pacjentów zaczął przyjmować u siebie. Pracowało u niego kilka osób, ale ostatnimi czasy ja zajmowałam się większością spraw - dzięki Aries zapewniłam zapas pościeli na kilka lat, Virgo i Libra - duch, którego klucz zdobyłam całkiem niedawno - pomagały w oporządzaniu chorych, Taurus zajął się zapasami opału - przy okazji wycinając trochę dużą część lasu, ale za to akurat otrzymaliśmy zapłatę, bo gildia ojca chciała poszerzyć siedzibę na tamten obszar. Oprócz tego Plue zabawiał chore dzieci, Horologium pomagał nieprzytomnym, Lyra umilała czas wszystkim pacjentom...
I nawet nie zauważyłam, kiedy nauczyłam się utrzymywać tu zdecydowaną większość moich duchów całymi dniami, nie odczuwając ubytku własnej magii.
- Panie Heartfilia, spokojnie... - Usłyszałam odległy głos pana Tanaki. Starał się położyć mojego ojca, ale ten wciąż wił się, ściskając moją dłoń i kaszląc krwią.
- Lu... Cy... Khem! - Spojrzałam na niego i łzy napłynęły mi do oczu. Żeby się upewnić zerknęłam na lekarza. W jego spojrzeniu potwierdziły się moje obawy.
Tata właśnie umierał.
- Ciii, nic nie mów. - Przygarnęłam go do siebie, połykając łzy. - Jestem tu.
- Żeg... naj... - wykrztusił między atakami kaszlu. Zacisnęłam oczy i mimowolnie przytuliłam go mocniej.
- Ucałuj mamę i powiedz, że za nią tęsknię. Do zobaczenia, tato. Kocham cię. - wyszeptałam. Drżenie powoli ustało.
Po chwili zamknął oczy, opadając na poduszki i wydając z siebie ostatni dech.
Poczułam męskie perfumy, gdy para dobrze umięśnionych ramion owinęła się wokół mojej talii, przyciskając torsu swojego właściciela.
Wtuliłam się w Lokiego, który to ostatnimi czasy zapewniał mi odrobinę ciepła i bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowałam. Objął mnie mocniej, i zaczął przeczesywać moje włosy.
Wszelkie bariery puściły. Łzy zaczęły cieknąć po moich policzkach, a z gardła sam wydobył się szloch.
Mama, Natsu, wszyscy, którzy zginęli w Edolas, w wojnach z Grimoire Heart, Zerefem, Raven Tail, i ostatniej, najbardziej tragicznej, z Tartaros. A teraz jeszcze ojciec.
Poczucie straty przytłoczyło mnie, gdy Lew zaczął szeptać uspokajająco wprost do mojego ucha. Wziął mnie na ręce i przeniósł gdzieś, gdy lekarz z Virgo i Aries zaczęli oporządzać zwłoki taty.
Nie wiem, ile to wszystko trwało.
Byłam już zmęczona.
I było mi coraz zimniej.
W następnej części:
"Jak zwykle przerażająca, kobieta z długimi, szkarłatnymi włosami wstała i ruszyła w moim kierunku, mierząc mnie złowrogim spojrzeniem. Kiedy szła, rozlegał się dziwny szczęk. Skuliłem się, oczekując na cios, jednak zamiast niego zostałem przyciśnięty do jej piersi - o dziwo nie chronionych zbroją, tylko zwykłą, bawełnianą koszulką.
Poczułem zapach słonawych łez, z których kilka po chwili zmoczyło mój bark.
- T... Ty żyjesz... - Jej szept odbił się echem w mojej głowie.
Miałem coraz gorsze przeczucia co do tej pustki i zachowania wszystkich."
R&R. :)
