autor: kirke, czyli euphoria
tytuł: Przenikanie
ostrzeżenia: napisałam toto dawno i zamieszczam, ponieważ zamierzam ukończyć ten tekst w końcu, a potrzebna mi do tego beta ;) proszę także nie czekać na niespodzianki, ponieważ to były okropne czasy, gdy Edward miał być tylko i wyłącznie z Bellą :P
oto sam tekst...
i moja wspaniała nieoceniona beta : dredzio
Otworzyła oczy i zamrugała zaskoczona promieniem słońca. Próbowała osłonić twarz ręką, ale drobne palce nie dawały ochrony przed światłem.
Wstała i poczęła obserwować wszystko wokół. Gdzie znajduje się teraz? Gdzie zesłał ją Los?
Ból istnienia był jej obcy... Była jedną z Pierwszych. Choć nie spotkała nikogo takiego jak ona. Była o tym przekonana.
Rozprostowała i przygładziła lekko skrzydła cienkie jak pajęcza sieć. (Może były tylko pajęczyną?)
Przy każdym ruchu, srebrzysty pył zapełniał poranne powietrze.
Przyczesała niesforne kosmyki, które mimo usilnych prób nie chciały się poddać. Nie zdążyła dokończyć porannego rytuału. Chwilę później coś zasłoniło ciepłe promyki, a ona musiała walczyć o życie...
Bella za wszelką ceną próbowała odnaleźć swoją brązową bluzkę z długim rękawem. „Za wszelką cenę" oznaczało młodą niewysoką kobietę wyrzucającą w popłochu wszystkie swoje rzeczy z przepastnych szaf. Podłoga pokoju zaścielona była nie tylko puszystym dywanem w niebiesko-zielone wzory, ale także stertami ubrań w pastelowych kolorach. Gdzieniegdzie utworzyły się większe wyspy, które straszyły różnorodnością materiałów bardziej nie rozpoznawalnych kształtów. Właścicielki to nie wzruszało.
- Cholera – powiedziała, nerwowo wysuwając szufladę z komody.
Kolejna partia odzieży wylądowała na podłodze, ale sadząc po minie dziewczyny, nie odnalazła zguby.
- Bella, uspokój się – znów przemówiła sama do siebie.
Po chwili przyglądała się strefie bitwy, którą najwyraźniej przegrała. Powoli podeszła do ostatniej nieprzeszukanej jeszcze szafy. Krok po kroku, z wahaniem i pewną rezygnacją otworzyła drzwiczki, które zaskrzypiały w jedynym proteście, na jaki było je stać. Już miała dokonać profanacji i tego miejsca, gdy kątem oka dostrzegła brązowy kawałek materiału. Najspokojniej w świecie, brunatna bluzka zajmowała kawałek podłogi pod oknem.
Mina dziewczyny zmieniła się momentalnie. Rezygnacja przeszła w zdumienie i niedowierzanie, które już po kilku sekundach ustąpiło miejsca niewiarygodnemu szczęściu, które tryskało z lekko zaczerwienionych z wysiłku policzków. Starała się nie potknąć o sterty ubrań rozrzuconych wcześniej, gdy próbowała się przedostać do znaleziska. Brązowa spódnica i szpilki nie ułatwiały jej tego zadania.
Podeszła do rozszczelnionego okna. Pojedynczy podmuch wywołał u niej gęsią skórkę. Tym szybciej podniosła bluzkę i pobiegła do łazienki.
Do wyjścia zostało jej dziesięć minut. Jeśli miała zdążyć, musiała się pospieszyć...
…Walczyła zaciekle z nieznanym przeciwnikiem. Mrok wciąż nie pozwalał na określenie drapieżnika. Powietrza wystarczało jej tylko na kilka sekund. Pod wpływem ogromnego wysiłku, traciła cenny tlen. Mięśnie powoli odmawiały jej posłuszeństwa, lecz mimo to próbowała wyrwać się z morderczych objęć.
Znów musiała stłumić chęć zaczerpnięcia powietrza, by ostatnie jego hausty nie uciekły z płuc. Pomimo otaczających ciemności wiedziała, że zaczynają pojawiać się jej mroczki przed oczami. Czarne plamy rozprzestrzeniały się aż po kres…
Czy Los ze mnie zakpił? Zesłał mnie tu bym zginęła? - Myśli podążały jedna za drugą.
Nagle nastała cisza. Życiodajne powietrze napłynęło z taką siłą do małych płuc, że przez chwilę krztusiła się zaskoczona. Słońce znów raziło ją w oczy. Nie próbowała jednak zakryć twarzy dłonią. Nie teraz i już nigdy...
Mężczyzna narzekał przez chwilę na dźwięk budzika, ale w ostatecznym rozrachunku postanowił się poddać. Usiadł na łóżku przecierając zaspane oczy. Mimowolnie przejechał dłonią po kwadratowej szczęce pokrytej jednodniowym zarostem.
- Golić się, czy się nie golić, oto jest pytanie... - sparafrazował hamletowskie pytanie w kierunku pustego mieszkania.
Westchnął i wstał z legowiska. Prawie półtorametrowe lustro powieszone na ścianie ukazywało obraz nędzy i rozpaczy. Co prawda brązowe włosy lśniły w słońcu mieniąc się lekko rudawo, ale były także niesfornie skołtunione. Spodnie od dresu, w których sypiał zsunęły się trochę, pokazując kości miednicy i skrawek niebieskich bokserek. Powyżej centymetr po centymetrze, ukazywało się nagie, umięśnione ciało dwudziestodwulatka.
- „Sex is back..." - usłyszał głos Justina Timberlake...
Zabiję Emmetta - pomyślał, szybko odgadując, że to jego brat ustawił tę melodię w komórce.
- Co Em? - powiedział odbierając.
- Nie śpisz? - bezsensowność pytań brata zabijała go, ilekroć ze sobą rozmawiali.
- Śpię! - ryknął właściciel telefonu rozłączając się.
Rzucił telefonem w bliżej nieokreślonym kierunku, będąc pewnym, że i tak go odnajdzie.
Mężczyzna szybko się ubrał i jednak ogolił. Kolejna wizyta przed lustrem utwierdziła go w przekonaniu, że dżinsy i biały T-shirt to genialne zestawienie, które jednocześnie nie wymaga od niego zbytniej inwencji twórczej.
Mężczyzna wykorzystywał swoje ogromne lustro w innych, dość zabawnych celach, teraz jednak nie pozwolił swoim myślom na zbyt dalekie wędrówki.
Telefon znowu wydawał z siebie dźwięki rodem z MTV, zdradzając swoje położenie i jednocześnie dzwoniącego. Edward podniósł czarną komórkę i odebrał.
- Hę?! - wydobył z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, dając tym samym upust swojej irytacji.
- Masz czas? – Emmett postanowił dla odmiany zapytać o coś sensownego, co po trosze zaniepokoiło jego młodszego brata.
- Teraz? Teraz wychodzę do redakcji – powiedział Edward. – A o co chodzi? – dodał po chwili.
- Chcę ci kogoś przedstawić…
- …nie ma mowy! Mam dość twoich randek! – Krzyk zaskoczył nawet jego samego, ale był już zmęczony swataniem na siłę.
- Eddie… to będzie niespodzianka… - Emmett zawiesił głos. – Zaufaj mi.
- Em, jest rano, a ty już próbujesz coś ode mnie wyłudzić… - nie zamierzał kapitulować.
Wiedział, że tylko przeciąga tę chwilę. Jeśli miał się spotkać z następną biuściastą brunetką, wolał zrobić to na neutralnym gruncie, a nie tak jak ostatnio w redakcji. Szef Edwarda miał już po dziurki w nosie takich wizyt, które serwował mu Emmett. Tak, jego brat łatwo nie odpuszczał.
- Zależy mi bardzo… - Emmett znów zawiesił głos - …żebyś poznał tę młodą damę.
Szósty, „antyemowy" zmysł Edwarda, podpowiadał mu ucieczkę, co było akurat całkiem normalne, ale brat nie byłby bratem, gdyby czasem nie ustępował. Może jednak Edward robił to za często.
Powoli znów doprowadziła się do ładu. Dalej nie mogła uspokoić oddechu. Nagły atak wyprowadził ją z równowagi. Nie była przyzwyczajona do takich niebezpieczeństw. Nie potrafiła się bronić. Nie po to ją stworzono.
Teraz patrząc na pomiętą sukienkę pluła sobie w brodę, że nie uważała bardziej. Przecież świat pełen jest nieznanych niebezpieczeństw, a ona miała zadanie do wykonania.
Wstała powoli, badając czy nie ma widocznych stłuczeń czy ran. Srebrny pył z jej skrzydełek mienił się przepięknie. Choć widywała to codziennie od setek lat, nadal ten widok zapierał jej dech w piersiach.
Poczuła chłodny powiew, który wzmagał się w zastraszającym tempie. Coraz trudniej było jej utrzymać równowagę. Już po kilku chwilach i zachwianiach, próbowała uchwycić się czegoś. Wiatr jednak zepchnął ją w nieznanym kierunku…
Bella wybiegła boso z łazienki, porywając po drodze swoją torebkę i buty. Rzuciła okiem w lustro wiszące nad drewnianą szafką w korytarzu. Delikatny odcień błyszczyku podkreślał naturalną barwę jej ust. Oczy sprawiały wrażenie ciemniejszych i wyraźniejszych, dzięki kredce i tuszowi. Włosy… pal licho włosy – ich jeszcze nigdy nie udało jej się poskromić.
Założyła brązowe buty na niskim obcasie, opierając się jedną ręką o szafkę i otworzyła drzwi. Wpuściła do mieszkania kilka podmuchów chłodnego powietrza. Nerwowo spojrzała na srebrny zegarek. Zostało jej dwadzieścia minut do spotkania. Powinna zdążyć.
Wiatr stracił na sile, a ona przestała koziołkować i uchwyciła się kapy zwisającej z łóżka.
Usłyszała trzask zamykanych drzwi i zgrzyt przekręcanego klucza w zamku. Zmęczona zmaganiami z żywiołem miękko opadła na puszysty dywan. Zawiodła. Cel podążył w bliżej nieokreślonym kierunku, a ona sama nie miała siły by wstać.
Popatrzyła na swoje dłonie, zaczerwienione od zmagań tego dnia i zapłakała…
Bella niemal biegła, nie chcąc spóźnić się na spotkanie. Umawiała się już kilkakrotnie na tę rozmowę, ale druga strona wciąż nie miała dla niej czasu.
- Taxi! – Podniosła rękę i krzyknęła w stronę żółtego pojazdu.
Samochód z piskiem opon zatrzymał się niemal w miejscu. Dziewczyna chwyciła mocno klamkę i już po chwili siedziała na brązowym, kiedyś skórzanym siedzeniu pasażera. Obrzuciła niechętnym wzrokiem niechlujnego taksówkarza i podała nazwę ulicy. Ruszyli z piskiem opon – to chyba ulubiony dźwięk kierowcy.
Jednocześnie do jej nozdrzy dotarł zapach przypalonych opon, dymu papierosowego i potu mężczyzny. Sama nie była pewna co jest gorsze i nie zamierzała komentować tego na głos.
Wbrew jej wcześniejszym obawom, taksówkarz nie prowadził jak wariat. Mimo porannych korków była nawet przed czasem, co bardzo ją ucieszyło. Co prawda nie była przesadnie pedantyczna, ale nie cierpiała się spóźniać; od zawsze. Na dodatek to było bardzo ważne dla niej spotkanie, na które czekała już od tygodnia.
Zapłaciła żądaną kwotę z odpowiednim napiwkiem. Wysiadła z największą gracją na jaką było ją stać i poprawiła brązową spódnicę. Chwilę w bezruchu, przyglądała się swojemu odbiciu w witrynie najbliższego sklepu. Wszystko wydawało się jej w jak najlepszym porządku, toteż nabrała kilka głębokich wdechów i już pewnym krokiem ruszyła w stronę restauracji.
Mosiężne drzwi ze zdobieniami odtworzył przed nią portier w błękitno srebrnej liberii. Bez słowa skinęła mu głową i podążyła w stronę mężczyzny w eleganckim garniturze.
- Edward Cullen, stolik na dwie osoby – powiedziała spokojnie.
Mężczyzna chwilkę przeglądał karty księgi leżącej na pulpicie przed nim. Bella wiedziała, że to bardziej zwyczaj niż faktyczne poszukiwania rezerwacji.
- Tak, tak. Stolik numer dziewięć, pana Cullena jeszcze nie ma – powiedział grzecznie. – Pozwoli pani, że ją zaprowadzę – odezwał się ponownie niskim, męskim głosem.
Wskazał jej ręką, w którą stronę ma iść. Wyminęli kilka stolików z białymi obrusami i bukietami kwiatów na środku. Sala była prawie pusta. Tylko parę osób popijało kawę lub czytało poranne gazety. Dominowały drogie garnitury i chyba jeszcze droższe garsonki. Dziewczyna poczuła się jak intruz w zakazanej krainie nowobogackich nowojorczyków.
Jej przewodnik odsunął krzesło przy małym stoliku na uboczu. Usiadła grzecznie, dziękując. Odszedł natychmiast, a jego miejsce zajął kelner.
- Dzień dobry – powiedział i podał jej kartę.
- Poproszę tylko espresso – zamówiła niepewna jak długo czasu tu spędzi i jak potoczy się rozmowa.
To miejsce coraz bardziej ją przytłaczało. Czuła się nieswojo i ewidentnie tutaj nie pasowała.
Może dlatego wybrał tę restaurację – pomyślała i irytacja sprzed tygodnia powróciła ze zdwojoną siłą.
Jeżeli chciał mieć przed nią przewagę, musiał się bardziej postarać. Zdeterminowana Bella Swan to bardzo groźny przeciwnik. Mężczyzna, który ją obraził, miał się o tym dziś dowiedzieć…
Edward Cullen, nieświadom grożącego mu niebezpieczeństwa, wesoło pogwizdując wyszedł ze swojego mieszkania. Niestety od kiedy przeprowadził się tutaj, musiał zrezygnować ze schodzenia po schodach, co uwielbiał w swoim starym lokum. Spacery z czternastego piętra męczyły nawet jego. Winda w końcu wyjechała i zabrała go na dół. Wychodząc z budynku skręcił w lewo i zagłębił się w tłum zajętych sobą ludzi.
Brnąc wciąż do przodu, starał się nikogo nie potrącić, nie było to jednak takie proste. Kilkakrotnie musiał przeprosić, ale i jego przeproszono. To zdarzało się codziennie. To był taki jego poranny rytuał.
Próbował właśnie uporządkować w głowie swój plan dnia, kiedy nawiedziła go okropna myśl. Zapomniał o spotkaniu.
- Emmett mnie zabije – powiedział na głos, nie kontrolując słów wychodzących z jego ust.
Nikt nie zwrócił nawet na niego uwagi. Edward był na siebie wściekły. Umówił się z bratem nie dalej jak pół godziny temu i momentalnie o tym zapomniał.
Przystanął, co wybiło jego pas chodnika z rytmu. Nie zważając na ludzi, podbiegł do postoju taksówek, wsiadł w jedną z nich i bez zbędnych uprzejmości rzucił kierowcy adres. Taksówkarz wyczuwając napięcie w głosie pasażera ruszył szybko. Jakimś cudem po piętnastu minutach byli na miejscu, więc spóźnił się tylko dziesięć. Błyskawicznie zapłacił trzykrotność rachunku i wbiegł do restauracji.
Od razu dostrzegł samotną kobietę, siedzącą przy stoliku. Była jedyną na całej sali. Szedł w jej kierunku zastanawiając się, gdzie jest Emmett…
Bella czekała już dziesięć minut. Poczucie zdenerwowania i upokorzenia, rosły z minuty na minutę. Widziała jak obsługa i inni goście rzucają jej ukradkowe, dyskretne spojrzenia.
Zabiję chama! – pomyślała po raz kolejny tego dnia, ale tym razem z taką siłą. Kiwnęła w stronę kelnera.
- Proszę o rachunek – powiedziała, gdy podszedł.
